niedziela, 31 lipca 2016

W Łodzi

Spędziłam weekend w Łodzi. Niedawno wróciłam i po prostu padam na pysk. Pierwsza refleksja: po cholerę ludzie wydają kasę na wojaże po świecie, skoro w Polsce też jest tak wiele pięknych miejsc. Łódź pięknieje. Na każdym kroku widać, ile pracy miasto wkłada w to, żeby ogarnąć to wszystko.
Moje serce miasto zdobyło muralami. Są one wszędzie. Małe i duże. W widocznych miejscach i mniej widocznych. Trzeba naprawdę rozglądać się, żeby nic nie przeoczyć.




Nie dało się też nie przywitać z bohaterami bajek z dzieciństwa. Przyznam, że Misia Uszatka omal nie przegapiłam, choć stoi na samej Piotrkowskiej.



Przy Piotrkowskiej jest kilka małych rzeźb dzieci. Cudne!


Miła dziewczyna z mojego hotelu poradziła, żeby patrzyła w górę. No to patrzyłam i wypatrzyłam takiego smoka. Zresztą nie tylko. Na Piotrkowskiej jest mnóstwo magii.


Odwiedziłam też cmentarz żydowski. Jego część zarosła roślinami, co robi niesamowite wrażenie.


A to instalacja na cmentarzu. Żydowskie dzieci. Mocna rzecz.


A to Piotrkowska.


I refleksja kulinarna. Taki deser dostałam w hotelu. Bodaj 19 zł. Deser to to zielone. W środku coś rodzaju kremu-bezy. Smak taki sobie. Przyznam, że wolałabym eklerkę za 4 zł. Szczęśliwie nie ja płaciłam, więc nie mam co wybrzydzać. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że ostatnio w gastronomii jest moda na przerost formy nad treścią.


Byłam tez oczywiście w Manufakturze, Muzeum Sztuki oraz odwiedziłam Księży Młyn. I chyba chciałabym jeszcze wrócić do Łodzi!

piątek, 29 lipca 2016

Wojenka

Trochę nam do godziny W zostało, więc ciągnijmy temat. Zwłaszcza, że wszyscy go ciągną. Przyznam, że jestem coraz bardziej zniesmaczona i to tyloma rożnymi rzeczami, że aż nie wiem, od czego zacząć.
O tym, że nie będzie apelu poległych tylko apel pamięci i że przypomni się w nim o Lechu Kaczyńskim, nawet nie chce mi się pisać. No może korci mnie, żeby złośliwie wtrącić, że najwyraźniej trzeba przypominać przy każdej okazji Lecha Kaczyńskiego, bo to akurat ten prezydent, o którym najłatwiej jest rodakom zapomnieć. Ale walka o włączenie do apelu pamięci profesora Bartoszewskiego też mnie zbrzydziła. Czemu? Bo tego apelu pamięci w ogóle nie powinno być i jeśli jesteśmy przeciw, to bądźmy konsekwentni. A poza tym dlaczego akurat Bartoszewski? Czemu nie tylu innych znakomitych powstańców, którzy przeżyli powstanie a nie doczekali pięknego roku 2016? Próba włączenia do apelu pamięci prof. Bartoszewskiego to gest polityczny, a ja na żaden polityczny gest przy okazji rocznicy powstania nie pozwalam.
Nie wiem, czy zauważyliście jak wielu wnuków i wnuczek powstańców uaktywniło się ostatnio. Udzielają wywiadów, wypowiadają się dla mediów. Nagle prawie same wnuki. I choć wnuki w zdecydowanej większości podzielają moje poglądy, to jednak uważam, że zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby kierować się własnym rozumem a nie zasłaniać przodkiem. A potem zdziwienie, że prawa strona wypluwa z siebie "Resortowe dzieci".
Usłyszałam niedawno, że niektórzy członkowie chóru (z góry przepraszam, że nie znam nazwy, zwłaszcza, że to bardzo ważny chór), który ma śpiewać w czasie głównych uroczystości rocznicowych, chcą opuścić chór, jeśli pojawią się Andrzej Duda i Antoni Macierewicz. Gest wymowny, tylko czemu służący? Dla kogo ten chór ma śpiewać? Na mój rozum dla powstańców. 
Z tej samej półki. Na Facebooku są ludzie, którzy nawołują, żeby iść na Powązki i buczeć głośniej niż buczą PiS-owcy. Po prostu świetny sposób. I jaki kulturalny.
Dziś pojawiła się informacja, że ponoć polscy neofaszyści chcą uczcić rocznicę powstania. Zasugerowałam na forum gazety, że w sumie słusznie, zważywszy, że powstanie jednak wygrali faszyści, no to mają powód do świętowania. Dyskusja rozpętała się pod tym wpisem straszna i już się z niej wyłączyłam. Z dyskusji wynika w każdym razie, że to nie byli faszyści. Ci co wygrali. Przyznam, że trochę mnie to wszystko przerasta.




poniedziałek, 25 lipca 2016

To nie jest dobry dzień

Staram się podchodzić do polityki w sposób nie emocjonalny a racjonalny. Nie zawsze tak się da. Okazuje się, że jednak będzie apel smoleński w czasie obchodów rocznicy wybuchu powstania warszawskiego. Tyle że nie będzie apelem poległych a apelem pamięci. Jestem Polką, jestem warszawianką, jestem harcerką, jestem patriotką. Gdybym była mężczyzną, napisałabym, że dziś zaliczyłam silny cios w podbrzusze. Ale jestem kobietą... Mimo to ten cios też piekielnie zabolał.
Pozwolę więc sobie na mój własny apel pamięci.

Były czasy, gdy politycy nie mieszali się do rocznicy wybuchu powstania. 
To były piękne czasy.
Były czasy, gdy rocznica powstania warszawskiego było czczona godnie.
To były piękne czasy.
Były czasy, gdy dla Polaków pewne daty były święte.
To były piękne czasy.
Były czasy, gdy Polaków pewne sprawy jednoczyły.
To były piękne czasy.
Były czasy, gdy patriotyzm był ważną i pożądaną cechą.
To były piękne czasy.
Były czasy, gdy nie kłanialiśmy się kulom. 
Dziś ustępujemy pysze, arogancji i małostkowości.
To nie są dobre czasy.






sobota, 23 lipca 2016

Polityka to nie wszystko

Znacie pewnie wszyscy dowcip o rekrucie, któremu wszystko kojarzyło się z d..ą? Także chusteczka. Tak się jakoś porobiło, że w Polsce wszystkim wszystko kojarzy się z polityką. Mam wrażenie graniczące z pewnością, że nie znajdę ani jednego wpisu na moim blogu, pod którym (od listopada) nie pojawił się choć jeden komentarz odnoszący się do polityki. Znajdę natomiast sporo, które jednak nie traktowały o polityce. Mam wrażenie, że dziś wszyscy uważają, że polityka całkowicie decyduje o naszym życiu, o naszym świecie. Chciałam więc zaproponować Wam zabawę. Powymyślajmy rzeczy, na które polityka nie ma wpływu, rzeczy, które będą trwać niezależnie od tego, która partia akurat wygrała wybory.
Oto moja lista. Mam nadzieję, że dacie mi w prezencie swoje typy.
- Pogoda ma za nic i pewnie zawsze będzie miała za nic rządzących. Raz wysuszy za bardzo, kiedy indziej spuści na nas tony wody, a kiedy indziej dmuchnie tak, że aż uniesiemy się nad ziemią.
- Gwiazdy będą świecić na bezchmurnym niebie.
- W Parku Skaryszewskim zawsze będzie można spacerować i kłócić się z wiewiórkami o miejsce na trawniku.
- Naleśniki z dżemem i ziemniaki z zsiadłym mlekiem w każdym systemie są OK.
- Filmy o Indianie Jonesie wciąż będą mnie tak samo bawić.
- Żaden rząd nie sprawi, ze polubię anyżek.
- Żaden rząd nie sprawi, że wreszcie zacznę sprzątać w mieszkaniu.
- W moim mieszkaniu polityka będzie tylko wtedy, gdy jej na to pozwolę.
- Psy i koty zawsze będą miały pod ogonem dyskusje sejmowe.
- Będziemy się rodzić, zakochiwać, umierać. W każdym systemie młodzi ludzie będą robić głupoty, a starzy będą się dziwić, dokąd zmierza świat.



czwartek, 21 lipca 2016

Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu?

Zbliża się rocznica wybuchu powstania warszawskiego. Atmosfera robi się napięta niemal jak w Warszawie latem 1944 roku. Nic więc dziwnego, ze temat powstania pojawia się regularnie również w prywatnych rozmowach. I tak własnie było w mojej pracy. Na marginesie dyskusji o czymś ja wtrąciłam mimochodem, ze dla mnie największa prawdę o powstaniu przekazuje "Kanał". Koleżanka wyraziła zdziwienie, gdyż przed nami leżała lista filmów dokumentalnych, dokumentów fabularyzowanych. Był na niej też film "Powstanie warszawskie", czyli fabuła stworzona z dokumentu. - Jak możesz uważać, że film fabularny jest bardziej prawdziwy od dokumentalnego? - zapytała mnie koleżanka. Szczerze mówiąc mogę i uważam. Dokument pokazuje fakty, a raczej ich wycinek. Fabuła może sięgnąć głębiej (choć oczywiście nie jest to oczywiste).
"Kanał" zrobili byli powstańcy, niedoszli powstańcy, przyjaciele powstańców. Gdy robili "Kanał", powstanie w nich mocno tkwiło. Podobnie zresztą rzecz ma się z "Kolumbami", choć to akurat prawda tylko jednego człowieka. "Kanał" to świadectwo serca. Dokumenty (choć oczywiście uogólnianie jest niesprawiedliwe) to zapis oczu.
Co da mi większą wiedzę o życiu w Warszawie w drugiej połowie XIX wieku? "Lalka" czy opracowanie historyczne? Ja stawiam na "Lalkę". Choć o czasach"Krzyżaków" z Sienkiewicz uczyć się raczej nie będę. Ale też Sienkiewicz pisząc "Krzyżaków" dawał świadectwo swoim czasom. Prus zaś łapał życie tu i teraz. Łapał i wyciągał z niego to, co najważniejsze.
Dziś jest chyba czas faktów. Literatura faktu, dokumenty w kinach. Na szczęście sztuki plastyczne nadal fakty mają w nosie i rozciągają je, wyżymają, wykręcają. Stary dobry Rothko nadal ma swoich wyznawców, a w jego praca nie ma nawet grama faktów. Jest tylko prawda.
W ileś miejscach w necie ludzie zapisują swoje życie. Tu zostawiają świadectwo, że gdzieś byli, tam wrzucają zdjęcia niemal wszystkiego, co zobaczyli. Gdy pokuszą się o przejrzenie tego za parę lat, co dostaną? Prawdę o sobie czy garść faktów? 
Jest oczywiście i druga strona tego medalu. Opinia, osąd.To bardzo ludzie opiniować. A opinia prawdą nie jest. Czy jednak zapis faktów też nie jest opinią? Sam wybór tych a nie innych faktów to już swego rodzaju sąd.
A czy w ogóle prawda jest ważna?


środa, 20 lipca 2016

Mały wielki człowiek

Miałam się dziś spotkać z koleżanką, która przyjechała ze Stanów. I spotkałam się, tyle że nie tylko z nią, ale i z naszą wspólną znajomą. Przy czym ta wspólna znajoma to żadna dobra znajoma ani moja, ani mojej koleżanki. Zdaje się, że musiałyśmy ją znosić, bo chciała kasę pożyczyć - wiadomo, ci z Ameryki śpią na pieniądzach, których chętnie się pozbywają na rzecz Polaków.
Spędziłyśmy razem koło dwóch godzin. Udało mi się wypowiedzieć kilka zdań. Ten nachalny potwór mówił, mówił, mówił. Głowa mi po prostu pęka, bo tyle było tego mówienia. I wierzcie mi, że nie dało się przerwać. W efekcie skończyłyśmy spotkanie i postanowiłyśmy się z Martą spotkać w piątek. Same!
Nie opisuję jednak tej sytuacji, żeby się pożalić. Mam związaną z nią refleksję.
Ta dziewczyna cały czas mówiła o swoich niezwykłych osiągnięciach zawodowych, o swoich zdolnościach i o powalającej wręcz pracowitości. Od pół roku jest jednak bez pracy i nie wie dlaczego. Ja wiem. Przez około dwóch godzin udowadniała mi, że trzeba się trzymać od niej z daleka i pod żadnym pozorem nie należy jej zapraszać do swojej firmy, bo jakiś szef zły na nią może i nas wylać.
Na gazecie był artykuł o figlach, jakie płata nam nasz mózg (TUTAJ). Jeden z rozdziałów poświęcony był złudzeniu ponadprzeciętności. Otóż ludzie zawyżają oceny, które sami sobie wystawiają. Uwaga! Dotyczy to również tych, którzy twierdzą, ze maja kompleks niższości. Bardzo prymitywizując, może się okazać uwypuklając swoje złe cechy i czyni nieprzeciętnymi.
Otóż mam wrażenie, że dziewczyna, o której piszę ma ponadprzeciętne złudzenie ponadprzeciętności. Usiłowałam jej delikatnie uświadomić, że nawet jeśli jest wybitnie utalentowana, to nie ma to nic do rzeczy, jeśli nie potrafi dogadać się z szefem, bo jednak szef decyduje tym, kto z nim pracuje, a nie na odwrót. Na nic zda się talent, jeśli ktoś nie potrafi dogadać się ze współpracownikami. Nawet najbardziej kapryśne gwiazdy wiedzą, ze fochy mogą stroić przed obsługa hotelu. Gdy jednak wchodzą do studia, by nagrać płytę, muszą ostrożnie traktować muzyków, bo jeśli ci się zbuntuje, to nic z płyty nie będzie. Znałam parę osób, które uważały, ze są ponad wszystko i ani jednej, która miała w tej kwestii rację.


poniedziałek, 18 lipca 2016

Skacz, jak ci każę!

Wszystko wskazuje na to, że Recep Tayyip Erdoğan znalazł sposób na to, by wziąć pod podkuty but kraj. Wielu obserwatorów sceny politycznej jest zgodnych - to same władze doprowadziły do puczu, by móc pokonać buntowników i dzięki temu móc bezkarnie otrzeć się o dyktaturę. Turcja jest daleko, ale obawiam się, że mentalnie jesteśmy po sąsiedzku. 
Chciałam przypomnieć moim stałym czytelnikom pewną anegdotę:
Sąsiad z placu Na Groblach zbudził kiedyś Piotra Skrzyneckiego w niedzielę o siódmej rano (biesiady po sobotnim programie kabaretowym kończą się circa o trzeciej, czwartej). Zmusił go do szybkiego ogolenia się, umycia, po czym zaproponował wspólną wycieczkę do zoo.
Na Boga, po co? - oponował nieprzekonany Piotr.
Widzi Pan te kije? - sąsiad potrząsnął długimi tyczkami, które ściskał w dłoni. - Będziemy nimi drażnić małpy i jakoś nam dzień zleci.
W listopadzie zamieściłam na Bloxie wpis zatytułowany "Czuję się jak drażniona małpa" (TU go znajdziecie). Już wtedy miałam nieodparte wrażenie, że partia rządząca podejmuje działania, które mają zmusić opozycję do podjęcia jakichś działań. Przyznam, że dziś mam wrażenie, że panowie z kijami przenieśli się do klatki z lwami, przepiłowali kłódkę do bramy, zaczęli lwy obrzucać ogryzkami...
10 kwietnia na Placu Bankowym, tuż pod nosem Prezydent Warszawy PiS bezprawnie umieścił tablicę poświęconą Lechowi Kaczyńskiemu. A jakby tego było mało na tablicy można przeczytać, że Lech Kaczyński "poległ w służbie ojczyzny 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem". Nikt mi nie wmówi, że nie była to prowokacja.
Jakiś czas temu była zadyma wokół zapowiedzi, że w Poznaniu na uroczystościach upamiętniających Poznański Czerwiec będzie odczytany apel smoleński. Teraz historia się powtórzyła i od tygodnia Warszawa jest przerażona, rząd uznał, że fajnie będzie do apelu poległych w czasie powstania warszawskiego dołączyć apel smoleński. Mówiąc bardzo ogólnikowo to byłoby jak naplucie w twarz wszystkim warszawiakom. Bo dla warszawiaków data 1 sierpnia naprawdę jest święta. Mnie od lat boli i cyrk urządzany z buczeniem na Powązkach, i ta szopka kibolska na ulicach. Obawiam się, że dodanie do tego apelu smoleńskiego byłoby przekroczeniem granicy, na której i tak są już duże napięcia.
Ja widzę dwa możliwe powody takiego zachowania:
PiS nie ma żadnego makiawelicznego planu. To po prostu grupa dość prymitywnie pojmujących rzeczywistość frustratów, którym puściły wszystkie hamulce, gdy zdobyli pełnię władzy. To jest zachowanie podobne do zachowania części ludzi z małych miasteczek i wsi, którzy przenoszą się do dużych miast. Zachłystują się anonimowością. Lub do zachowania niektórych ludzi z dużych miast na wakacjach, zwłaszcza zagranicą.
PiS ma makiaweliczny plan, który zakłada rządy dyktatorskie. Do tego jednak potrzebne jest wyeliminowanie opozycji. Doprowadzenie do burd ulicznych to skuteczna droga. Zaprowadzenie porządku wymaga środków nadzwyczajnych, na które społeczeństwo chętnie się zgodzi byle tylko zapanował spokój.
Nie mam pojęcia o co chodzi, ale przykład Turcji pokazuje, że metoda na drażnioną małpę bywa skuteczna. Niestety.



niedziela, 17 lipca 2016

Ja czy my?

Jeśli jeszcze kiedyś się spotkamy
Może w moich oczach będą łzy,
Bo nie łatwo żyć jest wspomnieniami,
Słowem "ja" zastąpić słowo "my"....
Odrzućmy wątek romantyczny tej piosenki. Mnie w tym tekście zawsze intrygowało to zamienia "ja" i my". 
Z pewnością żyjemy w czasach, gdy to "ja" bierze górę. Wygoda czy dobre samopoczucie jednostki liczą się zdecydowanie bardziej niż interes grupy. Oczywiście bardziej liczą się dla jednostki, ale wszak grupa to zbiór jednostek. Tak zresztą wychowywane są dziś dzieci, a i dorośli sporo energii, a czasem i pieniędzy, poświęcają temu, by zacząć mieć w nosie opinię innych, zacząć być zdrowo egoistycznymi, pielęgnować własne wnętrze itp., itd., itp.
Z pozoru sprawa jest prosta. Każdy z nas ma tylko jedno życie i żal je marnować na zawracanie sobie głowy  tym jak nas inni oceniają, na zastanawianie się, co o nas myślą czy na robienie uprzejmości zupełnie obcym ludziom. 
Chwila przerwy na przykład z życia wzięty. To ostatnie napisałam, bo miałam pouczające zdarzenie w kinie. Ja wychodziłam, a naprzeciwko mnie szły dwie milutkie dziewczynki, które trzymały się za ręce. Widziały mnie, ale zdaje się, że oczekiwały że ustąpię im z drogi. No cóż, pech, bo jestem jedynaczką a jedynacy i bez specjalnego wychowania są egocentryczni. Nie ustąpiłam więc to one w ostatniej chwili musiały puścić ręce, żeby mnie wyminąć. Były bardzo zdziwione. Ich wewnętrzne ja przegrało. Koniec przykładu.
Czy da się "my" zamienić na "ja"? Choć może słuszniej byłoby zapytać, kiedy zamienimy "my" na "ja". I co z tego wyniknie? 
Mój umysł jest szalenie ograniczony. Nie potrafię więc wyjść poza świat, który znam. Dlatego z konieczności odnoszę się jedynie do poznanego. Stąd wydaje mi się, że odrzucenie "my" nie przyniesie niczego dobrego. Bo albo ludzie sami się zniszczą - niekoniecznie w gwałtowny sposób. Albo natura zmusi ich do powrotu do "my" - w sytuacji zagrożenia życia ludzie często stają się solidarni. Gdy spadnie na ludzkość jedenasta plaga (zesłana przez Boga, przyrodę lub szalonego śmiertelnika), albo ludzkość się zjednoczy, albo zginie. Tak jednak być nie musi, bo jednak jest coś więcej nad to, co do tej pory poznałam. Może więc powstanie świat cudownej szczęśliwości, której nie zakłócać będą inne ludzkie jednostki. Może w końcu ludzie ludziom przestaną być potrzebni? Choć wydaje się, że stadność gatunku ludzkiego nie jest jedynie atawizmem a silną potrzebą. Dowodem niech będą portale społecznościowe, które najwyraźniej oszukują nasze zmysły i wyjmując nas z tłumu pozwalają na życie w złudzeniu tłumu.
Ciekawe to wszystko. Aż zal, że życie za krótkie, by poznać odpowiedzi na niektóre pytania.






czwartek, 14 lipca 2016

Pochwała obciachu

Jeszcze parę lat temu synonimem obciachu modowego były białe skarpetki do ciemnego garnituru. Zwłaszcza w latach 90. często spotykało się panów (ale nie tylko) w eleganckich czarnych czy granatowych garniturach z białą plamą między spodniami a butami. Zgadzam się. To był prawdziwy obciach, choć czasami łatwy do wytłumaczenia, bo był to okres, gdy ludzie nagle dorabiali się fortun, zaskakująco awansowali i potrzeba było czasu, by zaczęli dobrze poruszać się w nowym świecie.
Dziś o białych skarpetkach rzadko się mówi, ale nadal właśnie skarpetki są problemem. Teraz w jakimkolwiek kolorze, ale za to zakładane do sandałów. Ponoć nawet na świecie Polaków pokazują palcami i śmieją się z nas, bo to szczyt wiochy. Globalnej wiochy.
Fakt, sandały są butami do noszenia na gołą stopę. Z założenia mają być przewiewne. Ale...
Do myślenia dało mi przed rokiem zdarzenie z pewną moją znajomą. Byłyśmy na służbowym wyjeździe nad morzem. Miało być gorąco, ale zrobiło się chłodno. Ona miała tylko sandały. Było jej więc zimno. Poradziłam, żeby założyła skarpety. Niemal się na mnie obraziła, że w ogóle proponuję jej coś takiego. No bo to obciach. Moim zdaniem większym obciachem jest marznięcie, ale de gustibus...
Wróćmy do panów w skarpetach i sandałach. Paski od sandałów pewnie trochę dają im się we znaki, często  są to panowie w pewnym wieku, którzy nogi mają już nieco zmaltretowane życiem, więc te paski są jeszcze dotkliwsze. Panowie mogą oczywiście wybierać zakryte buty. Jednak nawet ze skarpetami sandały nadal są bardziej przewiewne.
Tak więc chciałam wystąpić w obronie skarpet do sandałów. Moim zdaniem większym obciachem jest męczenie się w obcierających butach lub gotowanie nogi w butach zakrytych. I generalnie obciachem jest zgadzanie się na niewygodę tylko dlatego, żeby nie być obciachowym! Howgh!



wtorek, 12 lipca 2016

Popsuję Twoją radość!

Podjęłam decyzję co do mojego urlopu. Zarezerwowałam wycieczkę objazdową po Rumunii, a potem tydzień byczenia się w Bułgarii. Pochwaliłam się tym koleżance na Facebooku. Pochwaliłam się publicznie, więc skomentowała to nasza wspólna znajoma: To biuro podróży jest w chu... drogie, a i średnie w obsłudze. 
Prawie 5 lat temu przygotowywałam się do 50. urodzin. Wymyśliłam sobie z tej okazji wyjazd. W końcu wybór padł na rejs po Nilu. Ponieważ prowadziłam wtedy blog o przygotowaniach do tej 50-tki (generalnie chodziło o znalezienie faceta przed 50-tką, czyli było o randkach w ciemno), napisałam na blogu, że własnie zarezerwowałam wyjazd, że się cieszę i że w ogóle jest fajnie. Wtedy włączyła się jedna z moich ówczesnych znajomych i napisała, że dziwi mi się, że tam jadę, bo w latach 80. były tam zamachy na turystów, poza tym Egipt jest kijowy, a Nil śmierdzi.
Miałam też podobną przygodę, gdy kupiłam kiedyś Pandę. Łaziłam po firmie i chwaliłam się. Przestałam, gdy jeden z kolegów wysłuchał i powiedział: To marne i mało bezpieczne auto. No ale jeśli już kupiłaś... I zawiesił głos.
Podobno takie zachowanie spotyka się jedynie w Polsce. I na szczęście nie jest ono jednak aż tak bardzo typowe. Krytykowanie i obrzydzanie czyjejś decyzji. Na świecie ludzie podchodzą do sprawy rozsądniej i swoją ocenę zostawiają dla siebie. Bo czemu służy taka opinią? Rejs po Nilu już opłaciłam, gdy znajoma zjechała od góry do dołu ten pomysł. Samochód miałam już pod biurem, gdy kolega uznał, że jest beznadziejny. Za wycieczkę do Rumunii jeszcze grosza nie dałam, ale ta znajoma o tym nie wie, bo sprawę przedstawiłam jako dokonaną. Czyli poczyniłam duży wydatek, którego nie da się cofnąć. Ostre słowa nawet więc nie udają, że są wypowiadane dla mojego dobra. Powiedziałabym, że to zawiść, bo i rejs po Nilu, i ta Rumunia to jednak pewien wydatek. Jednak sprawa samochodu wymyka się z tego schematu, bo facet, który to mówił miał lepsze auto.
Ja jestem cała z Polski, więc pewne nasze cechy traktuję jako coś naturalnego, nawet jeśli nie bardzo mi się one podobają. Na temat tego krytykowania rzeczy dokonanych rozmawialiśmy kiedyś z lektorką angielskiego. To ona uświadomiła mi, że na świecie jest to niemożliwe i traktowane mniej więcej tak jak puszczanie bąków w towarzystwie czy używanie wulgaryzmów przy babciu. W Polsce część ludzi karnie spuszcza głowy i daje sobie obrzydzić to, z czego przed chwilę się cieszyli. Trochę to smutne.
A jeśli jesteśmy przy Rumunii:


poniedziałek, 11 lipca 2016

Pismisja, czyli świat według Prezesa

Obyś żył w ciekawych czasach - tak ponoć przeklinają Chińczycy swoich wrogów. Nie mam pojęcia, co ja złego Chińczykom zrobiłam, ale większość mojego życia to ciekawe czasy. Nawet bardzo ciekawe. Najpierw byłam świadkiem jak tworzy się historia, a teraz przyszło mi podziwiać jak historię się tworzy.
Jako się rzekło noc należy do PiS-u. Czasami tę noc PiS spędza w Sejmie wykańczając fizycznie i psychicznie swoich członków, a także wykańczając fizycznie i psychicznie oraz upokarzając członków opozycji. Mam wrażenie, że te noce, gdy na Wiejskiej co najwyżej jęczą ze wstydu duchy Sejmu kontraktowego, członkowie PiS poświęcają pisaniu na nowo historii. A przynajmniej jeden członek to robi - Prezes.
Póki co PiS nie rusza jeszcze czasów Mieszka I, bitwy pod Grunwaldem i powstań narodowych. To oczywiście nie jest constans. Z całą pewnością już wkrótce się okaże, że Piast Kołodziej to był przydomek pierwszego z rodu Kaczyńskich. Niemal pewne jest, że Zawisza Czarny też w cywilu nosił nazwisko "Kaczyński". Nie zdziwiłabym się też, gdyby którejś nocy Sejm uchwalił nowe słowa hymnu narodowego - Marsz, marsz Kaczyński, prowadź nas, milusiński, za twoim przewodem, rzucim się przez wodę. I tak za jednym zamachem poprawimy historię i dodamy Prezesowi jeszcze jedną pożyteczną umiejętność - pływanie.
Dziś jednak aż tak daleko w przeszłość jaśnie nam panujący się nie zapuszcza. Wydaje mi się, że lata 40. ubiegłego wieku to ten okres, od którego piszemy historię na nowo.
Oczywiście dla co starszych czytelników to nie jest nic nowego. Wszyscy chyba pamiętamy jak uczyliśmy się, że 17 września 1939 r. Związek Radziecki wkroczył do Polski tylko dlatego, że tchórzliwy rząd kraj opuścił. ZSRR postanowił wtedy zaopiekować się porzuconymi duszyczkami. Rzeź w Katyniu nie miała miejsca, a jeśli nawet miała, to była to kolejna zbrodnia hitlerowska…
Teraz odbywa się mniej więcej to samo. Gumka myszką wyciera się jedno i w to miejsce wpisuje się drugie. I tak w powstaniu warszawskim walczyli ludzie o mentalności dzisiejszych kiboli. PRL tworzył Adam Michnik i Jacek Kuroń, a opozycję antykomunistyczną – Antoni Macierewicz i bracia Kaczyńscy. W stanie wojennym z komuną walczyli głównie prokuratorzy i sędziowie, a podejrzany element był izolowany. Komunizm obalili wszyscy członkowie dzisiejszego PiS, niestety bez wsparcia kogokolwiek. Bracia Kaczyńscy zapewnili nam członkostwo w NATO i w Unii Europejskiej. Wielki mąż stanu Lech Kaczyński trzymał pod pantoflem putinowską Rosję i dlatego dokonano na niego zamachu…
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
(Ignacy Krasicki)
Po gmeraniu w historii też ślad zostaje. Śmierdzący ślad.
Mój ulubiony mem poświęcony tworzeniu przez PiS historii:

Z Jarosławem Kaczyńskim przez wieki. Wiedzieliście, że Prezes już 400 mln lat temu tworzył historię? [MEMY]


niedziela, 10 lipca 2016

Seniorzy w natarciu?

Słucham właśnie powieści "Seniorzy w natarciu". To rzecz o grupie staruszków, żyjących w domu opieki. Gdy zmienia się właściciel domu, warunki gwałtownie pogarszają się. Staruszkowie dochodzą do wniosku, że w więzieniu byłoby im lepiej. Obmyślają więc plan zuchwałej kradzieży. To tyle w skrócie. 
Ta powieść przypomina mi inną, też szwedzką. "O stulatku, który wyskoczył przez okno i zniknął". Tam akcja również zaczyna się w domu opieki. Pewien mocno starszy pan nie może znieść myśli o beznadziejnej imprezie urodzinowej, więc czmycha. Poznajemy przy okazji jego burzliwe życie, ale i całkiem współczesne przygody.
Z obu tych powieści płynie pewien wniosek: starzy ludzie postrzegani są jako niezdolni do wszystkiego, podczas gdy w rzeczywistości są niezdolni tylko do części tego, o co się ich podejrzewa. Niektórzy potrafią to pięknie wykorzystać!
Rok czy dwa lata temu byłam na kursie poświęconym kreatywnemu myśleniu. Na jednym z zajęć podzieleni byliśmy na grupy. Jedna z grup miała opracować model aparatu fotograficznego dla seniora. Ich myśl twórcza skupiła się głównie na tym, że seniorzy, nie słyszą, nie widzą, a na dodatek trzęsą im się głowy i ręce (pewnie wszystko inne też, ale akurat głowy i ręce są potrzebne do robienia zdjęć). Na innych zajęciach mieliśmy znów wymyślić jakiś projekt na rzecz społeczności lokalnej. W grupie w której byłam (jako najstarsza, większość było ok. 20 lat ode mnie młodsza) postanowiono, że zrobimy coś dla staruszków, którzy są samotni, nie mogą się ruszać, a na dodatek nie potrafią zorganizować sobie żadnego zajęcia, no i żyją na skraju nędzy.
Prawda jest taka, że starość polega na tym, że czegoś zaczyna ludziom brakować, że coś im dolega, że siada sprawność. Sama znam starych ludzi, którzy są potwornie skupieni na sobie i nawet tego nie wiedzą. Znam nudziarzy. Znam osoby, które zaczynają się bać własnego cienia. Nie znam jednak nikogo, komu siadło wszystko. Tak się jednak składa, że młodzi ludzie w kontakcie ze starymi uważają starych za niepełnosprawnych fizycznie, umysłowo, mentalnie. Myślę sobie, że w tym szaleństwie jest metoda. Nie należy jednak dać sobie wmówić, że całościowo jest się już wybrakowanym, ale nie należy też tym młodym zdradzać, że się mylą. Może to się przydać przy ewentualnym przestępstwie, ale i w zwyczajnym życiu może zaprocentować. Zachowujmy więc dyskrecję i nie przyznawajmy się, że nie głupiejemy na starość. Warto mieć coś w zanadrzu!


środa, 6 lipca 2016

Nocne marki



Chór:
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,
Co to będzie, co to będzie?

Guślarz:
Naprzód wy z lekkimi duchy,
Coście śród tego padołu
Ciemnoty i zawieruchy,
Nędzy, płaczu i mozołu
Zabłysnęli i spłonęli
Jako ta garstka kądzieli.
Kto z was wietrznym błądzi szlakiem,
W niebieskie nie wzleciał bramy,
Tego lekkim, jasnym znakiem
Przyzywamy, zaklinamy.

Chór:
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,
Co to będzie, co to będzie?

Ilenka:
O wy niewierni, wy nieufni
z pomroków dziejów, z otchłani nocy,
PiSowscy rycerze nieprzekupni
pełni frazesów, nie pełni mocy,
już suną Sejmu korytarzem,
już z ust Prezesa spijają słowa
gotowi odeprzeć siły wraże
i zacząć nocny bój od nowa.
Na głosowanie, na głosowanie
Panowie, panie, panowie, panie.

Ciekawa jestem, czy w Sejmie będzie dziś kolejna ciekawa nocka. PiS najwyraźniej robi co może, by definitywnie zakończyć problem Trybunału Konstytucyjnego przed szczytem. Tyle, że chyba nocek za mało. W każdym razie dziś Komisja dowodzona przez posła Stanisława Piotrowicza zakończyła obrady o 3.30 nad ranem. Zakończyła sukcesem. Projekt nowej ustawy ws. TK został przyjęty. Przed nami drugie czytanie. Dziś w nocy? Co zakłada projekt? Ja może w skrócie, bo nie ma co się nad tym rozwodzić: wyeliminowanie Trybunału


Wróćmy jednak do nocnych harców PiS-u. Jest kilka hipotez, czemu oni tak po nocy:
- sumienia nie dają im spać przez te wszystkie podłości, które robią krajowi,
- są wampirami,
- Prezes wstaje dopiero koło 14, myje zęby koło 15, zakładanie Prezesowi kapci i całowanie po tyłku trwa do 16... Do działań Prezes gotowy jest po zachodzie słońca. A jeśli Prezes, to wszyscy,
- cała partia to lunatycy (język jest mi obojętny, możecie lunatyków brać z angielskiego),
- duchy PRL ożywiają się w nocy, a zważywszy, że PiS garściami czerpie z PRL-u...
Jakieś inne pomysły?


wtorek, 5 lipca 2016

Co z tą belką?

Na wstępie chciałam podziękować portalowi Pudelek, który czasami rzuca ciekawe światło na... tak, tak, może nie uwierzycie, ale na nasze życie polityczne. 
Jakiś czas temu pewien pan, bardzo ściśle związany z PiS, wręcz będący celebrycką twarzą PiS tak mówił o in vitro:
- Jest tu kwestia oszczędzania tych zarodków. Dla niektórych coś tak małego to nie człowiek, a dla mnie to jest człowiek. A my traktujemy to jak jakiś śmieć. My traktujemy to tak, że coś małego to nie człowiek, że można to wyrzucić, zamrozić.
Minęło trochę czasu, pan wydał książkę. Mnie nie przyszło do głowy, żeby ją przeczytać, ale szczęśliwie tabloidom się chciało. Pudelek od nich przepisał, ja teraz przepisałam z Pudelka i dzięki temu i Wy poznacie co nieco z przeszłości tego pana, w tym o aborcji, do której nakłonił swoją dziewczynę. -  Urszulka musiała myśleć o skończeniu szkoły, ja byłem u progu kariery, a dziecko to przecież obowiązki, rezygnacja z siebie. Dopiero rozpoczynaliśmy życie we dwoje. Ta decyzja na zawsze okaleczyła naszą psychikę, zrujnowała zdrowie Urszulki, nie mieliśmy też pojęcia, jak wielki to grzech - pisze teraz ów pan z żalem.
Pan ów brzydzi się donosicielami, ma pretensję do swoich przeciwników, że stosują SB-eckie metody, a tymczasem sam zarobił parę groszy jako współpracownik SB. 
Tamten Zelnik (i wszystko jasne!) to nie ja tylko on, inny człowiek, z którym nie mam nic wspólnego. Co ja mogłem wiedzieć o życiu? Niech pan się zapyta nastolatków czy się znają na polityce. Byłem wychowany w rodzinie, gdzie członkowie należeli do partii. Nienawidzili komunizmu, ale liczyli, że socjalizm może mieć ludzką twarz. Wywietrzało to z mojej głowy na pustyni. Ja się biję głośno w pierś aż dudni. Ja paliłem gazetę, "Trybunę Ludu". Patrzę na tamtego 18-latka jako mojego synka. Co, będziemy za geny odpowiadać? Nie pamiętam żadnego nazwiska z mojej klasy z liceum, niech pan ma pretensje do mojego mózgu nie do mnie! Ja traktuję tamtego Zelnika jako inną formację duchową. Wtedy seks mi zaślepiał oczy.
Przyznam, że nie czepiałabym się Jerzego Zelnika, bo każdy człowiek ma prawo zmienić poglądy, każdy człowiek ma prawo popełniać błędy, każdy człowiek może zmądrzeć i  sporządnieć na starość, a nawet powinien. Z tym, że jeśli już człowiek nie urodził się z aureolą nad głową, to jeśli ma choć trochę przyzwoitości z większą łatwością powinien wybaczać winy innym niż sobie. Bo jeśli jest aż tak świętojebliwy jak sam siebie przedstawia, to winien znać te słowa:  
Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. 
Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. 
Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? 
Albo jak możesz mówić swemu bratu: Pozwól, że usunę drzazgę z twego oka, gdy belka /tkwi/ w twoim oku? 
Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata. 
Panie Jerzy, ja nie latam w kółko do kościoła, nie modlę się przekrzykując innych, ale Kazanie na górze czytam od czasu do czasu. Żeby wiedzieć jak żyć. Niech Pan czasem zerknie do niego. Facet niegłupio mówił, choć lubił wypić, o czy mówi inny rozdział tej samej książki.
Tradycyjnie na koniec piosenka. Dziś m.in. o tematyce chrześcijańskiej. Napisana przez Żyda, który praktykował ZEN. Zaśpiewana przez urodzonego katolika, który był buddystą. Może dlatego jest taka, a nie inna:


poniedziałek, 4 lipca 2016

Gdy suweren na wakacjach

Dziś zaczynamy od piosenki, która jest integralną częścią tego wpisu. Słuchanie jej mogą więc darować sobie tylko, ci którzy ja znają. Choć nie wierzę, że ci którzy ja znają są w stanie powstrzymać się od posłuchania. Czyli lecimy z tym koksem.


Ziuuuu! I pojechał suweren na morze. Ziuuuu! I reszta suwerena już jest na Mazurach. Ziuuuu! Rozjechał się po Polsce i świecie. A gdy nie ma dzieci w domu... Ledwo za dziatwą szkolną zamknęły się drzwi szkoły, ledwie nauczyciele poupychali po wszystkich kątach kwiatki od dziatwy, a tu już uaktywnia się minister Anna Zalewska. Spojrzała w prawo. Pusto. Spojrzała w lewo. Pusto. No to ogłaszamy nową reformę. Dopiero co Elbanowcy uratowali 6-latki przed zgubnym wpływem 12-latków, a tu szykuje się wepchnięcie 7-latków miedzy 15-latków. Już się organizuje nowy ruch ratujący maluchy. Z tym że nie wiem które, bo ja w obronie 15-latków też bym wystąpiła. Z doświadczenia wiem, że 7-latek może nieźle napsuć krwi 15-latkowi.
Mamy gorący lipiec. Suweren nurkuje, jeździ na rowerach, udaje, że umie żeglować. I do mediów nie zagląda. A tymczasem minister rozwoju Mateusz Morawiecki, po stwierdzeniu, że ruch na ulicach Warszawy już odpowiednio zmalał, a miejsc na parkingach przybyło, wkroczył do akcji. No i mamy gotowy nowy plan emerytalny. No może nie gotowy, i może nie plan, ale już wiadomo, że likwidujemy OFE. Istnieje nawet podejrzenie, że możemy je zlikwidować całkowicie. Najlepsi ekonomiście nie wiedzą o co ministrowi chodzi, ale wszyscy są zgodni, zdemontuje OFE i drugi filar, na który niektórzy (np. takie male rozumki jak ja) odkładali szlag trafi. 
Zagadka: Jaki procent suwerena stanowią ci którzy głosowali na PiS, bo obrazili się na PO za przesunięcie funduszy z drugiego filara do ZUS?
Nie wiem jak Wy, ale widzę ścisły związek między rozpoczęciem się wakacji a ogłoszeniem tych pomysłów. A ponieważ należę do osób, które starają się żyć zgodnie z zasadą, że jeśli życie podsuwa cytrynę, to warto z niej zrobić lemoniadę. Postuluje więc do rządu o wydłużenie płatnych urlopów. Tak do 10 miesięcy. Rząd będzie mógł kombinować bez przeszkód, a ja też na swoje wyjdę. I jeszcze gdyby zarządzić, że w poniedziałki pracujemy tylko do południa... To ostatnie nie na temat, ale jest dziś poniedziałek, więc tak mi się skojarzyło.

sobota, 2 lipca 2016

Być kobietą...

Wrócę dziś do tematu feminizmu, bo przyznam, że mocno mnie on nurtuje. Może też dlatego, że wciąż nie mogę się nadziwić jak to jest możliwe, że od czasów, gdy ja wchodziłam w dorosłość zmieniło się bardzo wiele, a problemy kobiet są podobne, a może nawet większe.
*Do teatru można dziś chodzić w dżinsach.
*Nie trzeba iść do ołtarza tylko dlatego, że poszło się do łóżka. Nawet zahaczenie o porodówkę nie jest dziś wystarczającym powodem do brania ślubu.
*Po raz drugi kobieta w Polsce jest premierem.
*Po pigułkach antykoncepcyjnych nie rosną wąsy.
*Pojawiło się pojęcie "singla", zniknęło pojecie "starej panny" i "starego kawalera".
*Okazało się, że geje są wśród nas.
Pewnie można wymienić dużo więcej tych zmian, ale mnie akurat nie przychodzi nic do głowy, a chciałabym skończyć dziś ten wpis.
Pierwszy wniosek, jaki mi się nasuwa jest taki, że te zmiany to jednak moje pokolenie wywalczyło. Wniosek drugi jest taki, że kobiety zyskały chyba tylko to, że teraz mogą być wesołymi singielkami zamiast sfrustrowanymi starymi pannami. Trochę to słabe.
Czemu w czasach, gdy w zasadzie jeszcze wszystko wolno, kobietom jednak wolno mniej?
Mam wśród znajomych jedną zadeklarowaną feministkę. Dziewczyna chodzi karnie na wszystkie marsze i manify, dziecku czyta tylko bajki, które nie utrwalają stereotypów. Ja jednak nie bardzo potrafię się w kwestiach feministycznych z nią dogadać i chyba już wiem dlaczego.
Moje zrozumienie tego faktu zaczęło się od tego, że niedawno ta koleżanka mało przychylnie wypowiedziała się o aktorce, która żyje z mężczyzną młodszym o 10 lat. Potem przypomniałam sobie jej wypowiedź na temat jakiejś innej aktorki, która jej zdaniem jest zaniedbana i nie powinna pokazywać się na w telewizji (nie chodzi o to, że jest niechlujem, a o to, że przytyła, zdaje się, że wskutek choroby). W końcu sięgnęłam jeszcze dalej pamięcią. Ta moja znajoma wyszła za mąż, ponieważ rodzice uważali, że już czas, żeby została mężatką. A teraz nie wnika w to, co jej mąż robi w nocy, bo rodzice nie znieśliby jej rozwodu.
Po namyśle doszłam do wniosku, że natura wciąż bierze nad nami górę. Bo prawda jest taka, że mężczyzna ma czas, a kobieta ma ograniczony okres do spożycia, jakkolwiek źle by to nie brzmiało to własnie takie są prawa przyrody. Kobiety więc mają w geny wpisaną walkę z innymi kobietami. I z tą walka chyba czas zacząć się rozprawiać. Pokazałyśmy fucka naturze w temacie seksu z niechcianym bonusem to możemy i w tej sprawie zrobić to samo.
Dlatego myślę sobie, że zdecydowanie najbardziej pilną sprawą jest wywalczenie dla kobiet prawa do przytycia, prawa do ubierania się byle jak, prawa do niegolenia nóg, prawa do tego, by nie musiały się ze swojego życia tłumaczyć przed całą rodziną. Dojrzewam nawet do tego, by poprawność polityczną rozszerzyć i wykluczyć z języka takie słowa jak np. "pasztet". Ja wiem, że to są wszystko drobiazgi, ale bez tych drobiazgów do przodu nie pójdziemy i walka o prawa kobiet nigdy się nie skończy. I mam wrażenie, ze pierwszymi od których tej poprawności należy zacząć wymagać są same kobiety, bo to chyba one są większymi wrogami kobiet niż mężczyźni.
Dawaj, Mario. Bogu niech będą dzięki, że jesteś!