Moja mama robiła wszystko, bym ja mogła zdobyć takie wykształcenie, jakie tylko mi do głowy przyszło. I choć szybko wyszłam za mąż, to matka wkładała mi do głowy, że nie mogę zawalić studiów.
Gdy byłam nastolatką, w moim domu temat skrobanek traktowany był dość lekko i naturalnie. Słyszałam wiele rozmów prowadzonych przez mamę na ten temat, bo ta albo tamta koleżanka zaliczyła taką przygodę. Mówiło się o tym jak o wielu innych rzeczach, które się po prostu wydarzały.
Jakiś czas temu Polska aborcyjnie odleciała. Moja mama z lekkim niesmakiem patrzyła na moherowe babcie, które laskami wymachiwały antyaborcyjnie. - Niech młodzi się wypowiadają, a nie takie stare baby jak ja - mówiła mama.
Ten przydługi wstęp wynika stąd, że byłam niedawno u rodziców, wywiązała się jakaś dyskusja na temat "czarnego protestu" i wtedy moja mama wygłosiła: - A może by zacząć nazywać rzecz po imieniu? - Czyli jak? - zaciekawiłam się. - Przestać mówić o aborcji a zacząć o morderstwie? - ciągnęła. - A może by jednak trzymać prawdziwsze prawdy i zamiast o aborcji zacząć mówić o wyskrobaniu płodu? - odpowiedziałam, bo mnie wkurzyła.
Moja mama ma 83 lata, a ja od dłuższego czasu obserwuję zmiany, które zachodzą w jej głowie. Poza pieprzeniem takich głupot zmiany są mało groźne, bo mama jest bardzo przeciwna PiS, więc raczej głupoty żadnej przy wyborach nie popełni (ostatnio głosowała na Nowoczesną). Faktem jednak jest, że stała się szalenie podatna na sugestie, a że jej życie towarzyskie od dość dawno skupia się wokół miejscowego kościoła, do którego latają jej koleżanki, to takie są tego skutki.
Ta rozmowa uświadomiła mi coś jednak. W każdą niedzielę w setkach kościołów Polsce dokonuje się regularne pranie mózgów. Najlepiej pierze się podatne stare mózgi, ale i te młode można odpowiednio zmienić. I to jest po prostu przerażające.
Jestem z wykształcenia geografem, zaliczyłam sporą dawkę wiedzy o Ziemi. Przysięgam, że w środku naszej planety nie ma żadnego piekła. A astronauci podróżujący po wszechświecie wypatrywali ufoludków, a nie aniołów. Zdaje się, ufoludków nie spotkali. Aniołów nie spotkali na pewno. Zaręczam, że świat powstawał dłużej niż przez sześć dni. Są dowody na to, że nie było żadnego raju, a w nim Adama i że to nie z żebra tego faceta Bóg zrobił Ewę. Mogę wymieniać tak długo. Wystarczająco długo, by dowieść, że Biblia jest lekturą mającą mniej więcej tyle wspólnego z rzeczywistością co "Mitologia" Parandowskiego. Nie mam jednak pojęcia, czy Bóg istnieje, czy nie, ja osobiście chcę wierzyć, że jest jakaś siła wyższa i że nasze życie ma sens większy niż użyźnianie ziemi. Jednak ta siła wyższa nie ma nic wspólnego z mitami takimi czy innymi. W tę samą siłę wierzą chrześcijanie i muzułmanie. A że chrześcijanie i muzułmanie różnią się? Kto wie, czy nie różnią się mniej niż katolicy między sobą. Polecam wszystkim na dowód film "Madeinusa".
Mamy XXI wiek, wiemy bardzo wiele o świecie i w wiele mitów nie wierzymy. A jednak pozwalamy, by manipulowali nami ludzi, którzy nadal wpierają nam, że mity to prawda i że pochodzimy od Adama i Ewy.
No cóż, mój głos w najbliższych wyborach dostanie ta partia, która będzie chciała opodatkować polskich wiernych. Ja innego wyjścia z tej paranoi nie widzę.
W piątek byłam na koncercie Kultu, więc ilustracja muzyczna taka a nie inna: