No i po urlopie. Tak sobie myślę, że na powrót do rzeczywistości pourlopowej powinniśmy mieć ustawowo zagwarantowanych parę dni wolnego. Jeśli kiedyś zajmę się polityką, to umieszczę to w programie wyborczym. Podobnie jak wprowadzenie do Polski klimaty śródziemnomorskiego i plastikowych pieniędzy, takich jak w Rumunii. Rumuńskie pieniądze nie drą się, nie gniotą, można je wyprać i nie trzeba potem suszyć i prasować. Obawiam się jednak, że polski naród do tego akurat pomysłu nie dorósł. Reszta może przejść...
Dwa tygodnie poza krajem, zaliczone trzy kraje. Trochę się w głowie myśli nagromadziło. Przede wszystkim jednak mam parę ciekawostek mocno optymistycznych.
Młodsi pewnie nie pamiętają już tych czasów, ale starsi na pewno. Otóż kiedyś było tak, że polski turysta nie istniał. Istniał za to polski przemytnik, polski gastarbeiter (anegdotka: moja koleżanka ze studiów pojechała do Izraela i najęła się na panią sprzątającą dom bogatych Żydów, napisała stamtąd do mnie dramatyczny list: Czy wyobrażasz sobie, że oni mnie traktują jak sprzątaczkę i w ogóle nie uwzględniają, że mam dwa fakultety?), polski kombinator, który załatwił wczasy nad Balatonem więc wiózł kryształy z Polski, które wymieniał np. na tusz do rzęs. Polacy na granicach traktowani więc byli jak dziś traktowani są wszyscy śniadzi - bo wiadomo, że jak czerniawy, to niechybnie terrorysta. My w czasie wycieczki przekraczaliśmy granicę Mołdawia-Rumunia, a więc jechaliśmy z kraju spoza UE do kraju UE. Tam trzepią mocno, bo szukają głównie papierosów (jeden człowiek może przewieźć dwie paczki, czyli 40 sztuk i 4 litry wina). Przy nas złapali ludzi, którzy fajki podkleili gumą do żucia pod samochodem, a parę samochodów przeszukali wręcz pokazowo. Do naszego autokaru weszła celniczka i gdy usłyszała, że to wycieczka z Polski, machnęła ręką i powiedziała, że możemy jechać. Czyli coś się zmieniło!
Po wycieczce wylądowałam w Złotych Piaskach. Hotel jak wieża Babel, części języków nawet nie rozróżniałam. Wszyscy z opaseczkami na rękach all inclusive, czyli jemy i pijemy do woli. No i raz się zdarzyło, że pewien pan wypił odrobinę za dużo i zaległ w hotelowym lobby niemal bez życia. Nawet żona się nie chciała do niego przyznać, a nad panem zebrało się ochroniarskie konsylium, które zastanawiało się, czy zwłoki wyrzucić, czy czekać na cud zmartwychwstania. Czy wiecie, jakiej był narodowości? Źle zgadujecie:))) To był Niemiec. Niektórzy Polacy byli trochę głośni, ale naprawdę nie wyróżniali się in minus. W hotelu, bo na plaży bywało różnie. Jeśli widziało się śmiałka, który wypływał w morze dalej niż inni, to na bank był to Polak. Nie wiem, czy to brawura, czy niedouczenie (Skarlet, dzięki Twojemu blogowi zaprzyjaźniłam się z pewną boją i jej się trzymałam co chwila kontrolując w jakiej odległości od niej jestem i gdy tylko zauważyłam, że odległość się dziwnie zmienia, natychmiast wyrywałam do brzegu, a poza tym na wszelki wypadek pływałam głównie wzdłuż brzegu. Dziękuję!).
All inclusive. Czy wiecie jak to powinno się tłumaczyć? Wszystkie potrzeby załatwiamy w hotelu.
- Była pani na plaży? To niedaleko od hotelu.
- A po co? Przecież mamy przed hotelem baseny, leżaki, a do tego barek z napojami gratis.
- Jedzie pan na wycieczkę do Nesebaru?
- A po co? Droga, na miejscu trzeba będzie pewnie coś kupić, a w hotelu wszystko za darmo.
- Mówi Pani, że w Złotych Piaskach nie ma sklepów z pamiątkami? Mnie się wydaje, że tu są tylko sklepy z pamiątkami i hotele. Jak pójdzie pani w stronę promenady, tam gdzie ta mini wieża Eiffla...
- Ale nie ma porządnych pamiątek tu w hotelu. Ja poza hotel nie wychodzę. Za gorąco.
- Byli już państwo w monastyrze Ałudża?
- A to gdzieś niedaleko?
- Tak, parę kilometrów przez las. Szlak się zaczyna niedaleko hotelu.
- A można tam podjechać busem?
- Nie wiem, chyba nie...
- No to my w tym upale nie ruszamy się z hotelu.
Rekordem była pani, która dzięki mnie odkryła, po tygodniu wakacji, że mieszka na pierwszym piętrze:))) Piętra numerowane były po wschodniemu, czyli nasze pierwsze to ich drugie. Faktem jest, że chyba na potrzeby reszty Europy recepcja była na pietrze zero tak jak u nas. Nie było więc piętra pierwszego. Ta pani czekała w kolejce (windy i w Rumunii, i w Bułgarii są bardzo małe), żeby podjechać do swojego pokoju.
No i jeszcze jedno. Byłam na objeździe i na wypoczynku. Objazdowcy to jednak zupełnie inny sort turystów, a objazdowcy wybierający takie kraje jak Rumunia i Mołdawia to naprawdę szczególny typ. I chyba fajnie być takim typem.
Mini-galeria na początek, żebyście wiedzieli, czemu wybiera się mniej uczęszczane szlaki.
Czerwone Jezioro w Rumunii. Zostało utworzone przez trzęsienie ziemi. To co wystaje to kikuty zalanych wtedy drzew:
A to widok z okna mojego pokoju w hotelu w Jassy. Za ten widok wybaczyłam im nawet brak gniazdek w pokoju (znalazłam czynne jedno i aby naładować, co miałam do naładowania, musiałam zrezygnować z telewizji):
Czasami warto wstać wcześnie. Oto wschód słońca w delcie Dunaju. Tak między nami to nie było to tak bardzo wcześnie. Tam słońce wstaje koło 6.30. Nigdy chyba nie widziałam tylko wschodów słońca, co na tym urlopie:))
Nie tylko my wstaliśmy. Pelikany również:
A to już Bułgaria i półwysep Kaliakra: