wtorek, 28 lutego 2017

Dzieci-kaktusy?

Rzeczą całkowicie naturalną jest, że dzieci buntują się przeciwko rodzicom. To proces tak oczywisty jak proces zmieniających się pór roku, pływów i odpływów czy wschodów i zachodów słońca. Bunt wygląda różnie i nie musi objawiać się rękoczynami czy choćby rzucaniem obelg. Czasami nowe pokolenie w milczeniu robi swoje i ma w nosie opinie starszych.
Za mojego życia młodzi zerwali z pruderią, zbuntowali się przeciwko konsumpcjonizmowi rodziców, zrezygnowali z poświęcenia rodzinie na rzecz wolności osobistych, w Polsce oleli ustrój, który wiązał ręce ich rodzicom, a następnie zbuntowali się przeciwko życiu dla idei i postawili na radosny konsumpcjonizm. To oczywiście bardzo pobieżny przegląd buntów z minionych dziesięcioleci, bo znalazłoby się jeszcze kilka.
Minione lata to całkowity luz. Pamiętam jak byłam zdziwiona, gdy przyjaciółka opowiadała mi o tym, jak jej córka wysłała jej SMS z informacją, że właśnie przestała być dziewicą. Było z tego powodu święto w domu. Nie wyobrażam sobie siebie i mojej matki w podobnej sytuacji, choć dość wcześnie przestano mi wmawiać bociany. Obserwuję często w sklepach mamy z córkami, które razem kupują sobie ciuchy. Ja z moją matką toczyłam prawdziwą wojnę, bo ona była ciągle na skraju rozpaczy widząc moje stroje. Ale my na swoich rodziców mówiliśmy "starzy", a granica miedzy nami a starymi była bardzo wyraźna.
Żeby była jasność, ja nie oceniam. Bo po prostu nie potrafię. Ja jedynie zauważam, że tak jak po wschodzie jest zachód, a po odpływie przypływ, tak być może dzieje się z obecną młodzieżą. Narzekamy, że dzieciaki nie biorą udziału w manifestacjach. Fakt, nie biorą. Byłam na ostatniej miesięcznicy i czułam się młodo w tym towarzystwie. Byłam w sobotę pod Sejmem i aż dziw, że nie traktowano mnie jak smarkacza. A mam 55 lat! Sama narzekam, że młodzież ma to w nosie. Narzekają moi znajomi... A może to wcale nie tak? A może obserwujemy właśnie kolejny bunt młodzieży? Może dzisiejsza młodzież chce granic? Może ma dość luzu? Niemożliwe? Nauczyciele pewnie znają nazwisko Johna Dewey'a. Bardzo wulgaryzując, ten pan wymyślił, że najlepiej uczyć się przez osobiste doświadczenie. Dzieci same więc wymyślały, co będą robić na zajęciach. Ponoć był przypadek, że przyszła do niego uczennica i zapytała: - Czy dziś znów musimy robić to, co chcemy?
Może ten powrót do Kościoła, te ciągoty nacjonalistyczne to właśnie efekt zmęczenia luzem? Może dzieciaki zwracają się w stronę prawicy, bo buntują się przeciwko radosnemu konsumpcjonizmowi rodziców? Tak jak dzieci-kwiaty w latach 60. Tyle że teraz to już raczej dzieci-kaktusy. Nie pierwsze w historii świata.
W tym momencie chyba nawet nie wypadałoby dać innego kawałka muzycznego:



poniedziałek, 27 lutego 2017

A w Teleranku...

Pokolenie, które wspomina z łezką w oku niedzielę, kiedy to telewizja nie pokazała "Teleranka", pewnie wkrótce pomyśli sobie, że trzeba było przy tym niepokazywaniu pozostać. Niestety, "Teleranek" powrócił, a na dodatek w najnowszej odsłonie zaczyna być lekko upiorny...
1 marca, jak zapewne nie pamiętacie, to dzień wyjątkowy, to Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Świętowanie tego dnia zaczęto już w minioną sobotę. Ot takim zbiegiem okoliczności świętowano go w czasie, gdy miała się rozpocząć pod Sejmem manifestacja Strajku Obywatelskiego w obronie sądów. Choć w sumie to może nie zbieg okoliczności? Z jednej strony czczono wyklętych, a z drugiej manifestowali wyklęci. To był jednak dopiero początek. Prawdziwe obchody przed nami. A w ramach tych obchodów wyemitowany zostanie specjalny odcinek "Teleranka". W nim gość niezwykły. Sam minister obrony narodowej Antoni Macierewicz przywita dzieci w niedzielny poranek (5 marca na antenie TVP ABC). 
Kim byli „żołnierze wyklęci” i co im zawdzięczamy? Co w ich wypadku oznacza określenie „niezłomni” i „wyklęci”?
Zosia, Maciek i Igor odwiedzą pokój zagadek Instytutu Pamięci Narodowej, gdzie wcielą się w role żołnierzy mających za zadanie rozwiązać łamigłówkę.
Nasi prowadzący wezmą udział w maratonie „Bieg Wilczy”, którego celem jest uhonorowanie bohaterskiej postawy „Żołnierzy Wyklętych”.
Spotkamy się też z grupą rekonstruktorów, którzy opowiedzą nam o swojej działalności i o tym, dlaczego akurat ci żołnierze są dla nich inspiracją.
Na zakończenie wybierzemy się na koncert „Żołnierze Niezłomni. Upominamy się o Was!” To wydarzenie jest częścią społecznej akcji, upamiętniającej żołnierzy, którzy po wojnie nie złożyli broni i dalej walczyli o niezależność Polski.
Powyższy tekst pochodzi ze strony TVP ABC. 
Przyznam, że momentami ręce mi opadają. Najwyraźniej nie udało się przekonać dorosłych, że żołnierze wyklęci byli cool, to biorą się za dzieci. Ciekawa jestem, czy przy okazji pouczą odbiorców TVP ABC, ilu ich rówieśników zabili ci wyklęci, ile matek ich rówieśników. Po wojnie czasy były bardzo skomplikowane. Teraz jednak próbuje się je przedstawić jako bardzo proste. Ale czemu w "Teleranku"? I na koniec pocieszenie - tego tak naprawdę prawie nikt nie ogląda. I może tak zostanie...
Dziś w kąciku muzyczny coś zupełnie nie na temat, ale też temat taki, że lepiej dać sobie z nim spokój i szukać oddechu w klasyce.




niedziela, 26 lutego 2017

Przed Oscarami

Przed nami noc oscarowa. Przyznam, że choć uważam Oscary za najcenniejsze nagrody filmowe, nie emocjonuje mnie ta rywalizacja. Z ciekawością przeczytam jutro rano, kto i ile statuetek dostał, ale chyba nawet dyskutować na ten temat nie będzie mi się chciało. Zwłaszcza jeśli wygra faworyt, czyli "La La Land", który wszyscy w Polsce mieszają z błotem, a mnie się podobał. Ja zresztą po cichutku kibicuję filmowi, który raczej nie ma szans, czyli "Nowemu początkowi". Co ciekawe, zdecydowana większość moich znajomych w temacie tego filmu jest jeszcze bardziej zgodna - Shit! A nie dość, że shit, to na dodatek bez akcji. 
Na temat wartkości akcji "Nowego początku" nie chcę się wypowiadać, bo choć jestem fanką wszystkich "Szklanych pułapek", a filmy o Indianie Jonesie znam na pamięć, to jednak potrafię zadowolić się tempem znacznie wolniejszym, zwłaszcza, gdy to wolne tempo kryje ważną treść. Boże! Jak ważną! 
Kino było, jest i pewnie będzie świetnym barometrem nastrojów społecznych. Prawda jest taka, że sytuacja na świecie jest bardzo niepewna. Islam prowadzi otwartą wojnę z cywilizacją zachodu. W krajach owego zachodu odradzają się ruchy nacjonalistyczne, zahaczające o faszyzm. Wybory wygrywają politycy, których nawet ich zwolennicy nie podejrzewają o zrównoważenie psychiczne. Na czele największego mocarstwa stanął człowiek nieprzewidywalny, zresztą nie bójmy się powiedzieć tego jasno - na czele największego mocarstwa stanął wariat, któremu chyba wiele nie trzeba, żeby wcisnąć ten magiczny guzik (mam nadzieję, że Amerykanie potrafią chronić ten guzik nawet przed swoimi prezydentami, bo jeśli nie potrafią, to niech Bóg ma nas w swojej opiece).
O czym mówi "Nowy początek"? Ano właśnie o tym, że zanim wyciągniemy kałacha i zaczniemy strzelać na oślep, spróbujmy się dogadać. Mówi o tym, że zawsze można znaleźć wspólny język. Nawet wtedy, gdy wydaje się to niemożliwe. Ja przyznam, że nie oczekuję od kina niczego więcej, jeśli to kino serwuje mi takie przesłanie. Ale "Nowy początek" to nie tylko film o porozumiewaniu się. W tle wielkich spraw rozgrywają się też sprawy pojedynczych ludzi. I znów mój ulubiony motyw - czy chciałbyś coś w swoim życiu zmienić? Czy jeśli dostaniesz możliwość, by nie przeżyć tragedii, zdecydujesz się na to? Jeden haczyk - oszczędzasz sobie cierpień, ale przy okazji rezygnujesz ze wszystkiego, co do tych cierpień doprowadziło? Moja odpowiedź - nie. Odpowiedź bohaterki - nie. 

Bardzo lubię ten film, choć rzeczywiście nie jest tak efektowny jak wiele innych przed nim i wiele innych po nim. I pewnie nie dostanie Oscara. Ale jeśli da do myślenie paru osobom, to będzie to cenniejsze od wszystkich nagród świata.


W kąciku muzycznym wielce urokliwy utwór. I moje nowe odkrycie, które bardzo polecam.


sobota, 25 lutego 2017

Świat bez kłamstw?

Kłamstwem jest człowiek, och zaiste,
Kłamstwem jest jego świat -
A prawdą drzewo jest strzeliste,
Prawdą są obłoki czyste,
Prawdą jest kwiat.
(Władysław Orkan)

"Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie". Przyznam, że umknął mi ten film. Nie słyszałam i nie czytałam o nim. Obejrzałam go zupełnym przypadkiem podczas pobytu w Gdyni. Ja mam pewien układ z pogodą. Nie mam do niej pretensji, że ona robi swoje. Może dlatego odwdzięcza mi się. Gdy padało, poszłam do kina. Gdy seans się skończył, w Gdyni zapanowała wiosna. Ale zostawmy pogodę...
Grupa przyjaciół spędza wspólnie wieczór. Jedna z osób proponuje dość ryzykowną grę. W czasie tego wspólnego wieczoru wszystkie telefony komórkowe stają się wspólne - jeśli ktoś dostaje SMS, treść SMS-a poznają wszyscy, jeśli ktoś do któregoś z uczestników kolacji dzwoni, to ten prowadzi rozmowę w trybie głośnomówiącym. Wychodzi przy okazji na jaw wiele kłamstw i sekretów. Cały film ogląda się świetnie, a ostatnich kilka minut sprawia, że film ociera się o znakomitość.
Tak sobie myślę, że kłamstwo to piekielnie złożony problem. Nie ma chyba ludzi, którzy nie okłamują swoich bliskich. Są kłamstewka i kłamstwa. Czasami chronimy siebie, czasami chronimy innych. Lub nie chronimy, a tworzymy w ten sposób siebie w oczach innych. Dobrze zresztą, jeśli właśnie innych oszukujemy. Jakże bowiem często jest tak, że oszukujemy przede wszystkim samych siebie. Ja mam nawet taką teorię, że ludzie zaczęli mówić, by móc kłamać.
Czy wyobrażacie sobie świat bez kłamstwa? Czy moglibyście w takim świecie żyć?

W kąciku muzycznym oczywiście na temat:



czwartek, 23 lutego 2017

Gdy ja byłam w Gdyni...

Zapada wieczór na gdyńskim nabrzeżu.

Spacery nad morzem o każdej porze roku są super.

A gdy się idzie, idzie, to w końcu się dochodzi do Orłowa, a tam na ławeczce pomnik malarza Antoniego Suchanka. I orłowskie molo.

A kawałek dalej jest Sopot i piękna szafa Romana Polańskiego.

To zaś Jan Jerzy Haffner, założyciel uzdrowiska w Sopocie.


A to mieszkaniec Gdyni.

Ten chłopiec też z Gdyni. To pomnik marzyciela i dowód na to, że ptaki marzycieli nie szanują.

Byłam kilka dni w Gdyni. Znajomi dziwili się, czemu Gdynia w lutym. No cóż, mam coś wspólnego z Robertem Frostem* i wybieram te mniej uczęszczane drogi. I nigdy się na tym nie zawiodłam. W każdym razie, gdy ja byłam w Gdyni, w Polsce i na świecie działo się!
Gdy ja byłam w Gdyni, umarła Danuta Szaflarska, dobra aktorka, a na dodatek urocza staruszka. Każda śmierć zasmuca, ta niektórych moich znajomych zasmuciła chyba podwójnie. Nie dość, że odszedł dobry człowiek, to wraz z nim kolejna nadzieja na nieśmiertelność. Wnioskuję to po niektórych wpisach na FB. Wpisach, w których przeplatał się motyw, że to niemożliwe, że umarła. 
Gdy ja byłam w Gdyni, w Warszawie wycięto sporo drzew. I nie tylko w Warszawie. Wszędzie drwale mają pełne ręce roboty. Przyznam, że bardzo rozbawił mnie pewien żart. Może mam zwichrowane poczucie humoru, bo moi znajomi reagowali na FB łezkami.
.

Zdjęcie użytkownika Łukasz Bernady.


Gdy ja byłam w Gdyni, okazało się, że znaleziono 7 planet podobnych do Ziemi. Hurra! Niestety, ponieważ jak dotąd nie udowodniono, że nieśmiertelność jest możliwa, raczej nikt z nas nie dowie się, czy tam też jacyś kretyni właśnie teraz wycinają drzewa. To akurat może być plusem.
Gdy ja byłam w Gdyni, dokonano tez innego odkrycia. Otóż w Polsce, państwie, które do dziś leczy rany po II wojnie światowej, objawiła się rasa panów. Ludzkich panów. To e to ludzkie pany nieco mnie uspokoiło. Jak Bóg da, to w sobotę do więzienia nie wsadzą. A tak à propos soboty...
Gdy ja byłam w Gdyni, mazowiecki KOD znów zadziwił Polskę. Otóż Mateusz Kijowski and company postanowili, że KOD Region Mazowsze nie przyłączy się do sobotniego protestu Strajku Obywatelskiego, bo nie wiadomo, co to ten Strajk Obywatelski jest i jak jest finansowany. Fakt, ja też nie wiem, jak jest finansowany (pewnie dlatego, że nie jest finansowany), ale może i dlatego przyłączam się do sobotniej zabawy. Odkąd wiem, jak jest finansowany mazowiecki KOD jakoś mi z nim nie po drodze.
Gdy ja byłam w Gdyni, pojawił się nowy pomysł sponsorowania TVPiS. Choć może nie taki nowy... Operatorzy kablówek mają dostarczać Poczcie Polskiej listy swoich abonentów, a Poczta Polska porówna ich listy ze swoimi i ściągnie abonament RTV, od tych którzy go jeszcze nie płacą. Operatorzy oczywiście już lecą, na wyścigi, z tymi listami. Czemu PiS powiela cudze głupie pomysły? Równie głupi i nierealny mogliby chyba wymyślić sami?
Gdy ja byłam w Gdyni, zrobiła się afera ze spektaklem "Klątwa". Znów najbardziej obrażeni są ci, którzy jedynie słyszeli. Ale obrażeni są do tego stopnia, że mój najbliższy teatr chcą wysadzić w powietrze. A prezes Kurski wyrzucił z pracy aktorkę, która w spektaklu wystąpiła. Aktorka co prawda już jakiś czas temu sama pożegnała się z serialem, ale pewnie tym łatwiej było ją zwolnić. 
Gdy ja byłam w Gdyni, Andrzej Duda wyróżnił Wojciecha Wencla nagrodą „Zasłużony dla polszczyzny”. Nagroda miała pewien walor poznawczy, bo dotąd o istnieniu poety Wencla nie wiedziałam. W zasadzie mogłabym bez tej wiedzy żyć, ale widać się nie da. Zadałam więc sobie trud i przeczytałam kilka wierszy laureata. „…a im bardziej bezsensowny twój zgon się wydaje tym gorętsze składaj dzięki że jesteś Polakiem…” Chyba się z panem Wenclem różnimy w tym komu i za co dziękujemy. Nie podoba mi się poezja laureata, ale to nic dziwnego. Mój umysł spaczyli swego czasu profesorzy Jerzy Bralczyk i Andrzej Markowski, którzy byli moimi nauczycielami, a dziś protestują przeciwko tej nagrodzie.

Gdy ja byłam w Gdyni, jeszcze sporo się wydarzyło. Gdybym przeceniała swoją osobę, to następnym razem dwa razy bym się zastanowiła przed wyjazdem z domu na dłużej niż jeden dzień.


* Droga nie wybrana

Dwie drogi w żółtym lesie szły w dwie różne strony:
Żałując, że się nie da jechać dwiema naraz
I być jednym podróżnym, stałem, zapatrzony
W głąb pierwszej  z dróg, aż po jej zakręt oddalony,
Gdzie widok niknął w gęstych krzakach i konarach;

Potem ruszyłem drugą z nich, nie mniej ciekawą,
Może wartą wyboru z tej jednej przyczyny,
Że, rzadziej używana, zarastała trawą;
A jednak mogłem skręcić tak w lewo, jak w prawo:
Tu i tam takie same były koleiny,

Pełne liści, na których w tej porannej porze
Nie znaczyły się jeszcze śladów czarne smugi.
Och, wiedziałem: choć pierwszą na później odłożę,
Drogi nas w inne drogi prowadzą - i może
Nie zjawię się w tym samym miejscu po raz drugi.

Po wielu latach, z twarzą przez zmarszczki zoraną,
Opowiem to, z westchnieniem i mglistym morałem:
Zdarzyło mi się niegdyś  ujrzeć w lesie rano
Dwie drogi; pojechałem tą mniej uczęszczaną - 
Reszta wzięła się z tego, że to ją wybrałem.

wtorek, 14 lutego 2017

O święty Walenty...

Walentynki. Może i święto handlowców. Nie zmienia to jednak faktu, że miło dziś było widzieć w sklepie ludzi robiący zakupy na romantyczną kolację. I kwiaty miały spore wzięcie. Żyjemy tak wieloma sprawami, tyle różnych problemów nas pochłania, ale czy nie jest tak, choćby nie wiem jak banalnie to brzmiało, że miłość jednak jest najważniejsza? Nawet jeśli zakochanie to stan ograniczonej poczytalności umysłowej, jak twierdzą niektórzy naukowcy. Czy jest wśród nas ktoś, kto nigdy nie kochał? 
Na pamiątkę moich dziecięco-młodzieńczo-dojrzałych miłości postanowiłam przywołać je wierszami i piosenkami, które im towarzyszyły.

Szukam cię - a gdy cię widzę,
udaję, że cię nie widzę.
Kocham cię - a gdy cię spotkam,
udaję, że cię nie kocham.
Zginę przez ciebie - nim zginę,
krzyknę, że ginę przypadkiem...



Już tamci się rozjechali,
a czemu oni zostali
i tak się ciągle trzymają za ręce?
Jeszcze oboje tacy młodzi,
ale one smutna i on smutny chodzi,
jakby tu mieli nie wrócić więcej.
Ona już sobie ust nie maluje,
on pisze listy i płacze;
wieczorem snują się koło domu,
gryzą ich jakieś rozpacze.
A przyjechali tacy szczęśliwi,
on rano łowił ryby, ona czytała
i nagle jakby ktoś im życie pokrzywił,
w sercach siejąc trwogę i hałas.
Teraz wz dłuż ścian pełnych miniatur
błądzą, obcy całemu światu —
o, czemu nie wracają, gdy im urlop minął!
On czasem klęknie na kolanach,
jakby chciał jej powiedzieć: „Przebacz mi kochana”,
ale milczy i łzy mu płyną.
Powiedziała wczoraj ciotka, ta wysoka,
że się pewnie przestali kochać…
spójrzcie! schodzą ku jezioru z pochyłości.
Jeśli diabeł im to zrobił na złość,
Ty im, Boże, serca znowu zazłoć,
bo jakże dzisiaj żyć bez miłości!


Nie widziałam cię już od miesiąca
I nic. Jestem może bledsza,
Trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca,
Lecz widać można żyć bez powietrza! 


W rozdzieleniu od siebie
ty czekasz mnie
na końcu mojego czekania na ciebie
tam gdzie kończy się twoje czekanie tam jestem.


O dzięki Ci niepamięci, że zabrałaś wszystkie rozedrgania, wszystkie kłótnie, wszystkie lęki, a zostawiłaś jedynie miłe wspomnienia. Przez całe życie zaspokajałam ciekawość. W uczuciach również. Mocno przez to po głowie dostawałam, ale chyba nie byłabym w stanie zrezygnować z żadnego mojego życiowego błędu. 

niedziela, 12 lutego 2017

Hejtem do mnie nie mów

Czy potraficie bezbłędnie określić, co jest hejtem, co jest mową nienawiści? 
Wydaje się, że to proste i oczywiste. Czy jednak na pewno? 
Jakiś czas temu na moderowanej grupie na FB nie puszczono mi postu, gdyż, jak twierdził admin, posługiwałam się mową nienawiści. Mój post był apelem, żeby przestać wyzywać się nawzajem i żeby wobec oponentów przestać używać określeń, które tak nam się nie podobają, gdy są skierowane do nas. Zwróciłam na to uwagę adminowi, ale on upierał się przy swoim. Argumentował, że użyłam w poście określeń właściwych dla mowy nienawiści. I to prawda, użyłam, ale nie mowy nienawiści, a hejtu i tylko po to, żeby zilustrować moją wypowiedź, żeby pokazać, które słowa nie przystoją. Wycofałam się z tej dyskusji uznając, że nie ma sensu. Ja mam rację, on ma władzę, którą właśnie postanowił mi zademonstrować.
Dla mnie sprawa hejtu i mowy nienawiści jest prosta, choć umykająca precyzyjnej definicji. Hejt to wypowiedź, która ma na celu jedynie poniżenie, obrażenie, pomówienie itp. osoby, do której kierujemy wypowiedź. Mowa nienawiści to mowa nacechowana przeróżnymi uprzedzeniami, która te uprzedzenia podkreśla.
To jest generalnie jasne. A może nie? Ważne są bowiem intencje autora wypowiedzi, ale ważne też są uczucia odbiorcy. Miałam kolegę (już od dawna mieszka w USA), do którego w dyskusjach politycznych zawsze zwracałam się per tępy konserwatysta, a on odpowiadał, że jestem walniętą lewaczką. Wbrew pozorom to pozwalało nam prowadzić dyskusje z pewnym przymrużeniem oka. Nie ośmieliłabym jednak odezwać się tak do zdecydowanej większości osób. Ten przykład nadaje jednak pewien subiektywny wymiar hejtowi.
Jest i druga strona medalu. Jakże często słuszna krytyka odbierana jest jako hejt. Zwłaszcza ostra i celna krytyka! To jedna z bardziej prymitywnych prób manipulacji. Taka z gatunku "niech mi pan nie przerywa, ja panu nie przerywałem" (a nikt nie przerywa), "czemu tak się denerwujesz, przecież to błaha sprawa" (błahą stała się, gdy rozmówcy zabrakło argumentów), "nie krzycz na mnie!" (jedyna osobą krzyczącą jest osoba, która to mówi). Hejtujesz mnie! Wiedziałam, że ktoś zmiesza Cię z błotem. Oho, hejterzy się uaktywnili. To najczęstsze reakcje nie na hejt, a na krytykę.
Ciekawa jestem, co Wy o tym myślicie? Jak jest granica między krytyka a hejtem?


Było o nieładnych sprawach, to zakończmy ładnie i łagodnie. Poezja śpiewana w czystej formie:



sobota, 11 lutego 2017

Jak Herkules Poirot

Oglądam właśnie w telewizji film o Herkulesie Poirot. Jednym z najgenialniejszych detektywów wszech czasów. Głównie jego zdaniem. Według mnie, a całkiem nieźle znam się na kryminałach, to wyjątkowy nieudacznik. Pod jego nosem mordercy robili zwykle, co chcieli. Trup słał się gęsto. I dopiero gdy padli już ostatni, którzy paść mieli, Poirot zbiera tych którzy zostali i pokazywał palcem na mordercę. Pokazywał według jednego klucza - zabił ten, który teoretycznie zabić nie mógł. Ja pojęłam tę zasadę mniej więcej po trzeciej powieści i nawet specjalnie nie musiałam się wysilić, żeby odgadnąć, kto zabił. Wyjątkiem jest oczywiście "Morderstwo w Orient Expressie", ale ta powieść łamie wszelkie zasady dobrego kryminału, więc nie ma, o czym mówić. Lubię jednak klimat i powieści i filmów, które powstały na podstawie prozy Agathy Christie i tylko dlatego bez większego obrzydzenia oglądam "Morderstwo w Mezopotamii".
Na czym polega sukces Herkulesa Poirot?
Moim zdaniem na tym, że sam ten sukces ogłosił.
Gdy uczyłam się jeździć samochodem, wspomniałam mojemu ówczesnemu facetowi, że mam problem z dostosowaniem prędkości do warunków. Wiejską drogą jadę setką, drogą szybkiego ruchu też jadę setką. Konsekwencja warta pochwały, ale na jednej drodze jechałam za szybko, a na drugiej za wolno. Minął rok i w czasie jakiejś rozmowy ów facet wytknął mi te prędkość. W pierwszej chwili nie wiedziałam, o co mu chodzi, ale w końcu załapałam. Facet nie analizował tego jak jeżdżę, nie zwracał uwagi, czy się czego nauczyłam, czy nie. Podsunęłam mu sama opinie o mnie jako o kierowcy i nie uważał za stosowne jej zweryfikować z upływem czasu.
To niestety jest norma.
Wspomniany facet wśród swoich znajomych uchodził za chodzącą encyklopedię. On wiedział prawie wszystko. Znał się na ekonomii, prawie, językoznawstwie... Był z wykształcenia fizykiem, a generalnie fizycy tak mają. Mają? Jako urodzony sceptyk czasami jednak podważałam jego wiedzę. - Kochanie, sprawdzam! - mówiłam i wysyłałam go do komputera po np. wydruk kodeksu karnego z paragrafem, na który się powoływał. Czasami udawało mi się udowodnić, że argumenty, których używa zrodziły się w jego głowie. Czasami nie, ale on naprawdę był bardzo mądry. 
Fajnie byłoby, gdyby ludzie oceniali nas na podstawie tego, co robimy. Nie chce im się. Łatwiej posłużyć się czyjąś opinią, nawet naszą. Jakie z tego wnioski? Ja ma dwa. Lepiej wykazać się za dużą zarozumiałością w mówieniu o sobie niż zbytnią skromnością. I drugie wniosek: jeśli ktoś twierdzi, że się na czymś zna, to albo się zna, albo się nie zna. Zwykle jednak się nie zna, bo zdecydowana większość ludzi nie bardzo mądrymi fizykami. Najczęściej im ktoś bardziej chełpi się wiedza na swój temat, tym bardziej prawdopodobne, że się tylko chełpi. Ale wierzcie mi, że choć tak naprawdę świadczy to o głupocie, to w stosunkach międzyludzkich takie głupie nie jest.

W kąciku muzycznym Bułat Okudżawa. A to z tej okazji, że w tym roku nie będzie festiwalu jego imienia. Wojewoda podlaski nie dał pieniędzy.







czwartek, 9 lutego 2017

Malowanie pamięci

Moja pierwsza podróż do Krakowa. Rok 1981. Byłam po pierwszym roku studiów i jechałam do mojego przyszłego byłego męża. Część drogi miałam spędzić w towarzystwie kolegów z ogólniaka, którzy jechali do Zakopanego. Kupiliśmy bilety na pierwszą klasę, zjawiliśmy się na dworcu odpowiednio wcześnie i zajęliśmy super miejscówki - oprócz nas w przedziale była jeszcze dwoje młodych ludzi. Gdy przyszedł konduktor okazało się, że kolega nie zabrał naszych biletów. Konduktor był tak miły, że nie wyrzucił nas z przedziału, nie kazał płacić kary, a powiedział jedynie, żebyśmy spokojnie poszukali biletów, a on przyjdzie później. Zamiast biletów znaleźliśmy pół litra wódki, które wypiliśmy z nowymi znajomymi z przedziału - okazali się studentami romanistyki. Kolejne pół litra wypiliśmy z konduktorem. I jakoś droga do Krakowa zleciała. Chłopcy wysiedli ze mną, bo kolega, który zapomniał biletów, zapomniał również portfela, a bez dowodu do strefy przygranicznej nie mógł jechać. W Krakowie wylądowaliśmy w środku nocy i udaliśmy się na zwiedzanie miasta. Szybko w związku z tym nawiązaliśmy znajomość z miejscowymi stróżami prawa. To znaczy najpierw znajomość nawiązali koledzy, a ja chichocząc ich ratowałam...

Przepraszam za zbyt długi opis tej historii, zwłaszcza, że to nie ona jest tematem mojego wpisu. 
Kilka dni temu mieliśmy kolejne spotkanie klasowe (miewamy je dość regularnie). Zebrało mi się na wspomnienia i zwróciłam się do jednego z chłopaków, którzy uczestniczyli w tej wyprawie. On tego nie pamiętał. Trochę głupio mi się zrobiło, gdyż dla mnie to jedno z barwniejszych wspomnień. Dla niego nie? Na to włączył się drugi, który w wyprawie nie uczestniczył, i zaczął dorzucać rożne szczegóły. 

Wnioski: Z kim innym jechałam naprawdę, kogo innego zapamiętałam. 
I chyba mam tyle do powiedzenia każdemu, kto uważa, że wie lepiej, bo sam przeżył, bo widział na własne oczy.

Ludzka pamięć to prawdziwa artystka. Potrafi tworzyć coś niczego, szarym obrazom dodaje rumieńców, te zbyt krwiste zamalowuje na nowo... Dla naszego dobra tak bardzo się stara. Dzięki jej nieocenionemu talentowi jesteśmy w stanie żyć nawet, jeśli się za nami ciąg koszmarnych wspomnień. Kto wie, czy to tak naprawdę to nie jej fantazji artystycznej i cierpliwości zawdzięczamy, że starzejąc się świetnie pamiętamy, co działo pół wieku temu, a nie pamiętamy tego, co było wczoraj. Rzeczywiście pamiętamy? Może dzieje się tak, że im więcej czasu ma pamięć-malarka, tym wyraźniejsze obrazy kreśli, tym staranniej dopieszcza szczegóły? To i owo zamaluje, gdzie indziej doda ornament, parę chmurek na niebie, jakąś tęczę. Pomiesza to co przeżyliśmy z tym, co tylko widzieliśmy...
Maluje z natury czy z głowy? A trafisz za artystą, co mu spod pędzla wychodzi?
Dziś w kąciku muzycznym dwie pozycje. Niech pamięć ma co mixować.







środa, 8 lutego 2017

Czy mama na pewno wie lepiej?

Gdy rozmawiam z moimi młodymi znajomymi, często słyszę, jak mówią o kimś nieco tylko od nich młodszym lub nawet w ich wieku, że to przecież jeszcze dzieciak. Przy czym, pisząc o moich młodych znajomych mam na myśli osoby już po 30-tce.
Podobno 43 proc Polaków w wieku 24-35 lat mieszka z rodzicami. I znaczna część z nich nie dlatego, że ich nie stać na własne lokum, ale tak po prostu jest wygodnie - tata pamięta o rachunkach, mama uzupełnia lodówkę i robi pranie, a do tego dzisiejsi rodzice rodzice są luzakami i w nich swoich dorosłych pociech nie ograniczają.
Pod koniec lat 90. byłam w pewnej firmie szefową działu, od którego zaczynało się w tej firmie, jeśli się było młodym człowiekiem po studiach. Kiedyś przyszła do mnie pewna mama. Przyniosła CV syna, opowiedziała mi o tym, jaki jest zdolny i poprosiła, żeby dać mu szansę. Powiedziałam, że chętnie, ale pod warunkiem, że on sam się do mnie zgłosi na rozmowę. Nie zgłosił się. Podobno dziś taka sytuacja to nic dziwnego, podobno dziwne jest, gdy papiery na wyższą uczelnie składa sam zainteresowany.
Czytałam niedawno artykuł o tym jak to teraz jest na obozach harcerskich. I jest, mówić w skrócie, czysto i bezpiecznie. A gdy harcerzowi coś się nie podoba, może dzwonić do rodziców. Rodzice dzwonią do komendanta obozu... Ten odbiera po kilka takich telefonów dziennie.
Mnie i współczesnych 18-latków nie różni 37 lat. Nas różni kilka epok. I jest kilka powodów. Dziś jednym z priorytetów jest bezpieczeństwo. Równie ważnym jest młodość. Rodzice chcąc być młodzi sami rezygnują z roli rodzica na rzecz roli przyjaciela. Sieć i technologia świetnie wyczerpuje potrzebę samodzielności u młodych ludzi. Pewnie lista tych powodów jest długa.
Czy to źle?
Nie mam pojęcia i chyba mało mnie to obchodzi.
Każde pokolenie jest inne od poprzedniego, każde ma swoje potrzeby, swoje problemy. Nie ma więc, co szat rozdzielać. Ale wychodząc z takich założeń, należy też dać młodym prawo do samodzielnego urządzania świata, w którym mają żyć. Bo to oni będę żyli w tym przyszłym świecie. My w co najwyżej będziemy zniedołężniałymi i stetryczałymi staruszkami. A najprawdopodobniej będziemy na etapie organoleptycznego zgłębiania kwestii, czy istnieje życie pozagrobowe*.
Czas na wnioski. 
W dyskusjach o polityce cały czas pada argument, że ktoś boi się o przyszłość dzieci i wnuków. Ile osób bierze udział w demonstracjach KOD, ponieważ  nie chce, by dzieci żyły w Polsce rządzonej Przez PiS? Czy nie wydaje Wam się, że powinniśmy dać szansę młodym, by sami decydowali o swojej przyszłości? A może oni chcą żyć właśnie w takim kraju? Może czas przestać traktować ich jak niedorozwoje, za które wszystko trzeba robić? Trzeba im pomóc? OK, ja chętnie. Ale główną robotę to niech jednak oni sami odwalają.




*Sorki, ale przypomniał mi się dowcip. Synek pyta tatę: - Czy istnieje życie pozagrobowe? Tata odpowiada: - Wyłącznie takie.



poniedziałek, 6 lutego 2017

Odwracanie kota ogonem

Miłość braci Jarosława i Lecha Kaczyńskich do kotów zawsze była ogólnie znana. Lech w swoim czasie został wyróżniony tytułem Kociarza Roku i przyznam, że to jedyne wyróżnienie, które w jego przypadku uważam za całkowicie zasłużone. Jarosław prawdopodobnie ze wszystkich istot na planecie lubi jedynie swojego kota. 
Czemu więc PiS z takim upodobaniem odwraca kota ogonem?
O tym jak partia rządząca postanowiła zrównać obszarowo Warszawę z Nowym Jorkiem pewnie wszyscy już słyszeliście. Puszcza Kampinoska mogłaby się dzięki temu stać parkiem miejskim, ziemie rolne zamieniłoby się na działki pracownicze, a koła gospodyń wiejskich na koła kobiet pracujących. I super! Tyle że Rada Warszawy postanowiła zapytać warszawiaków, czy na pewno też Warszawę swoją widzą ogromną i już zapowiedziała na marzec referendum w tej sprawie. Co na to PiS?
Przegłosowano wniosek o referendum w Warszawie w sprawie czegoś, co nie zaistniało. To rzeczywiście jest już przekroczenie wszelkich granic zdrowego rozsądku, bo tak to trzeba nazwać. Otóż Rada Warszawy chce pytać warszawiaków o to, czy przyłączać gminy do Warszawy. No, chyba że Platforma Obywatelska chce otrzymać odpowiedź na to pytanie, bo chce przyłączać te gminy - ironizował Jacek Sasin na konferencji prasowej w Sejmie. Ten sam Sasin, który przygotował projekt ustawy dołączenia do warszawy gmin podwarszawskich. Oj chyba to odwracanie kota ogonem wreszcie skończy się urwaniem kocurowi kity.
A tak na marginesie, to chyba do partii rządzącej zaczęło docierać, że żartować to oni sobie mogą, ale nie w Warszawie. Nasza syrenka jedynie gołe cycki ma do ozdoby, mieczem może to i owo odrąbać i nie radzę tego sprawdzać.

Proszę bardzo, to nasza syrenka ma do powiedzenia na propozycje PiS.


Kocham to miasto i wierzę w to miasto. Nie dlatego, że nadmiernie urodziwe, nie dlatego, że jakoś logicznie uporządkowane. Nie dlatego, że życie w nim lepsze niż gdzie indziej. Kocham to miasto, bo jest w nim siła. Potężna siła. Głęboko wierzę, że jeśli przyjdzie Warszawę bronić przed PiS-em, to będzie to obrona ponad podziałami. Nie tacy jak Kaczyński walczyli z warszawiakami.




P.S. Z ostatniej chwili. Klamka zapadła. Wysłałam odręcznie podpisane oświadczenie, że rezygnuję z członkostwa w stowarzyszeniu KOD. Jednocześnie wypisałam się ze wszystkich grup KOD na Facebooku. Trochę mi ulżyło.

niedziela, 5 lutego 2017

Nadal czują się pewnie?



Chyba nikt nie ma wątpliwości, że nasz rząd czuł się bardzo pewnie. Czy nadal się tak czuje?
Zaczynam w to wątpić.

Rząd już dziś widzi, że nie ma szans przejąć w wyniku wyborów samorządowych Warszawy. I tu prywatny wtręt - jak ja cholernie lubię moje miasto! Ale wróćmy do temu. Nie ma szans legalnie przejąć stolicy, to próbuje na chybcika powiększyć ją o przychylne PiS gminy.

W kwestii bezpieczeństwa rząd chyba też nie czuje się zbyt pewnie, skoro nawet 10 sierot z Aleppo budzi na górze spory strach. Prawda jednak jest taka, że przy obecnym tempie pozbywania się doświadczonych generałów, wkrótce nasza armia może mieć problem w starciu nawet z sierotami.

Rząd chyba nie czuje się zbyt pewnie, skoro Andrzej Duda poczuł się w obowiązku wesprzeć moralnie rząd i grzmiał, że program rządu nie zostanie zatrzymany przez żaden jazgot. Gdyby nie było czego się bać, to te ostre słowa nie byłyby potrzebne.

Ta niepewność pewnie nie bierze się znikąd. Trzeba rządzącej partii oddać, że swoje plany wydatkowania naszych wspólnych pieniędzy realizuje ambitnie, bez najmniejszych potknięć, a nie wiem, czy nawet nie przekracza planu. Nieco inaczej ma się sprawa w kwestii zarabiania. Tu idzie nam marniutko. Generalnie chyba jedyny pomysł jest taki, że wszyscy mamy się zrzucać na pokrywanie strat budżetu. Do tej pory Polakom taki wariant realizowania planów rządowych nie odpowiadał. Może się więc okazać, że i teraz nie przypadnie do gustu. Stąd różne dziwne zachowania.

Ech, żeby tylko ktoś to umiał wykorzystać...

P.S. Jest luty, pogoda byle jak, powodów do radości niewiele. Bierzcie witaminę D. To naprawdę działa! Ale to rada na marginesie.