wtorek, 19 września 2017

Sami niszczymy fundamenty

Aby państwo istniało konieczni są nie tylko obywatele i terytorium. Przede wszystkim niezbędne są zasady, na które się zgadzamy (mniej lub bardziej dobrowolnie). Bez tych zasad państwo nie ma najmniejszego sensu. Przykład? Wybory. Umawiamy się, że o tym, kto rządzi decydujemy wszyscy w wyborach. To nie wszystko! Umawiamy się również jak te wybory mają wyglądać, żebyśmy mogli uznać, że to naprawdę były wybory i że ich wynik to wypadkowa woli obywateli. Potem zgadzamy się na to, by ludzie wybrani przez nas stanowili prawo, zgadzamy się, by inni ludzie pilnowali przestrzegania zasad, zgadzamy się, że ten, kto zasady łamie musi ponieść karę.
Zgadzamy się płacić podatki. Zgadzamy się, ze szkoła jest obowiązkowa, że państwo musi zapewnić nam służbę zdrowia, że... Można byłoby wymieniać bardzo długo. W każdym razie zgadzamy się, bo mamy zaufanie, że w tych zasadach jest sens. Wszak to nasze zasady.
10 lat temu PiS rozpoczął łamanie tych zasad od podważenia legalnych wyborów. 
Przez 10 lat prowadzono akcję kruszenia fundamentów naszej państwowości. Bo tymi fundamentami nie jest Piast Kołodziej, nie jest Kościuszko pod Racławicami, a nawet nie są nimi Żołnierze Wyklęci. Fundamentami są zasady, które wszyscy respektujemy. 
Wtręt pozornie nie na temat. W filmie "Komandosi z Nawarony" jest scena, gdy bohaterowie podkładają ładunek pod zaporę, odpalają i... nic się nie dzieje. - Nie spodziewaj się wulkany po trzech małych workach trotylu. Trzeba pozwolić działać naturze - mówi z flegmą spec od wybuchów. I rzeczywiście po chwili w miejscu wybuchu tworzy się rysa, wdziera się w nią woda, rysa się powiększa. Wkrótce jest po zaporze.
Powrót do głównego wątku. Jarosław Kaczyński pozwolił działać naturze. Ludzkiej. Pewnie wcale tego nie planował, bo aż tak genialnym strategiem nie jest. W każdym razie udało mu się podważyć w znacznej części społeczeństwa przekonanie, że zasady są konieczne. A potem poszło szybko jak ze wspomnianą zaporą. Nieprawda? No to proponuję wysilić wyobraźnię i spróbować zbudować Polskę po PiS-ie. Co byście zrobili z sędzią Justynem Piskorskim? A jak potraktujemy dziennikarzy z "Do rzeczy" czy z "wSieci"? A co z zarządami spółek państwowych? I z nowymi urzędnikami w ministerstwach? Większość osób z całą pewnością najchętniej zrobiłoby to, co teraz robi PiS, czyli skutecznie pozbyło się tych myślących inaczej i ubabranych w poprzedni system. Tylko jak w związku z tym przekonać przeciwników, że popieramy wolność słowa i fachowców na stanowiskach? Że przestrzegamy zasad?
Czytam niektóre komentarze i nie rozumiem. Przyczynkiem do tego postu było parę słów, które dziś przeczytałam o autoryzacji. Dla każdego dziennikarza (od prawej do lewej, idę o zakład, że w tej sprawie gramy z red. Terlikowskim do jednej bramki) sprawa jest jasna - autoryzacja to relikt komuny i ograniczenie wolności słowa. Okazuje się jednak, że ludzie chętnie przystaną na ograniczenie wolności słowa, bo stracili zaufanie do mediów. Co prawda stracili nie przez autoryzację, a na pewno nie przez jej brak, pewnie też nie do wszystkich mediów, ale co tam.
Cała Polska od kilku dni żyje sprawą rodziców, którzy zabrali wcześniaka ze szpitala. Wczoraj jeszcze rodzice byli nieodpowiedzialni i niedouczeni, dziś już okazuje się, że zawinił szpital, bo nie wyjaśnił rodzicom dokładnie, co i dlaczego będzie robił z ich dzieckiem, żeby, być może, uratować mu życie. Tak naprawdę to ta sprawa jest kolejnym przykładem szczeliny w fundamencie. I bynajmniej nie chodzi mi o to, żeby stwierdzić, że szpital jest bez winy. Faktem jednak jest, że bez zaufania do lekarzy i szpitali raczej trudno nam będzie pozwolić państwu na to, by troszczyło się o nasze zdrowie (nawet tak kulawo jak robi to teraz).
O sądach nawet nie chce mi się wspominać. Jak pewnie pamiętacie, wisi nade mną sprawa w sądzie za chuligaństwo polityczne (nie wiem, czemu tak długo nic się nie dzieje). Gdy myślę o niej, myślę w kategoriach politycznych. W ogóle nie przychodzi mi do głowy, że ktoś na policji czy w sądzie rozpatruje mój przypadek z kodeksem w ręku.
Rodzice uczestniczący w akcji „Ratujmy maluchy” skutecznie wbili swoim maluchom do głów, że szkoła to miejsce opresji i że potrzebny jest przed nią ratunek. Rodzice walczący z obecną deformą robią w sumie to samo i szykuje nam się kolejne pokolenie ludzi, którym nauka i wiedza doskwiera.
Ale zmierzajmy do końca. Czy naprawdę ktoś wierzy, że z tej czarnej dziury jest dobre wyjście? Przegraliśmy z kretesem. Żadne wybory nas nie uratują. Zwłaszcza, że coraz mniej osób szuka ratunku. To zresztą różni tę sytuację od tej w PRL. Bo wtedy obalaliśmy ich zasady i chcieliśmy swoich. Dziś zasady poszły... Sami dobrze wiecie gdzie.





2 komentarze:

  1. Zgadzam się z tym, że wybory nas nie uratują. Opozycja oddała PiSowi pole. A ten obieca wypłacenie po mln na łebka z niemieckich reparacji i będzie miał większość konstytucyjną. Nie wk .. mnie Pis, wk ... mnie opozycja. Prezes SN, nawet nie to, że poszła. Ale te jej tłumaczenia. Kurtyna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba jednak zbyt upraszczasz, zwalając winę na politykę za wszystko, co dzieje się w społeczeństwie. Odniosę się tylko do jednego poruszanego przez Ciebie przykładu": braku zaufania do lekarzy. Też nie mam go za wiele, ale nie jest to wynikiem takich czy innych działań polityków, publikacji prasowych i medialnych (o których mam zdanie fatalne, bo uważam, że świat mediów dawno stracił związek z rzetelnością informacyjną), lecz osobistych doświadczeń. Nie wiem, może rzeczywiście ludzie wyrabiają sobie zdanie na podstawie wirtualnych doniesień, ale czy naprawdę większość? Nie mam zaufania do lekarzy, bo jeżeli widzę, ze ktoś z mojego otoczenia zdaje egzaminy po znajomości, czym się nawet chwali, to jak mam wierzyć, że inni zdawali uczciwie? Nie mam zaufania, bo jeżeli idę do neurologa i okazuje się, ze to ja sama musiałam sobie zdiagnozować przypadłość, bo lekarz nie wpadł na pomysł, gdzie szukać ich wyjaśnienia, to jak mam uwierzyć, że inni są lepiej obeznani w swojej dziedzinie? Nie mam zaufania, bo jak lekarz opowiada mi o innym lekarzu, że traktuje pacjentów jak dopust Boży i każdy pacjent zadający pytania określany jest jako "upierdliwy", to pozytywnych opinii raczej to nie buduje. Czy przypadkom tym winna jest polityka? Politycy? Reforma w lewo czy w prawo?

    kolewoczy

    OdpowiedzUsuń