czwartek, 22 lutego 2018

Było miło...

Blogosfera potrafi zmęczyć. Postanowiłam zawiesić działalność, bo widzę w niej taki sam sens jak w kopaniu się z koniem. Może to przednówek, może choroba, która mnie dopadła, a może po prostu brutalna prawda, że to najzwyczajniej na świecie nie ma sensu. Informacja o tym była dostępna przez dzień czy dwa, a potem blog zablokowałam.
Nie wiem, co będzie w przyszłości, ale chciałabym, żebyście wiedzieli, że NIGDY nie będę prowadzić bloga tylko dla znajomych. Piszę to dlatego, żeby nikt nie myślał, że go pomijam, że ktoś z czytelników jest dla nieważny.

wtorek, 20 lutego 2018

A poprzeczka wciąż się obniża




Przyznam, że są sytuacje, w których czuję się bezradna. Jedną z nich jest dyskusja, która wciąż się toczy wokół okładki "Wysokich obcasów" i hasła: "Aborcja jest OK". Moja bezradność nie wynika z faktu, że się zgadzam z hasłem bądź nie zgadzam, a z poziomu dyskusji. I pal sześć środowiska prawicowe, z góry było wiadomo, że zechcą autorki akcji spalić na stosie. Niestety, środowiska liberalne nie zechciały się nad tą prowokacją pochylić z uwagą i spróbować odpowiedzieć na pytanie, dlaczego to zrobiły.  Bo o ile prościej pytać retorycznie: Jak mogły?
O co chodziło autorkom? O pokazanie, że nie dla każdego aborcja to wydarzenie na miarę Holocaustu, że nie każda kobieta ma choć cień traumy po zabiegu, że aborcja jest statystycznie powszechna, więc z rachunku prawdopodobieństwa wynika, że każdy z nas zna kobiety, które aborcji dokonały i mężczyzn, którzy je do tego namawiali bądź z ulgą przyjęli decyzję o aborcji. Z tym że dziś mało kto się do tego przyznaje. Przypomnę, że nie zawsze tak było. Koleżanki mojej mamy nie kryły się z tym, że musiały wziąć wolne, żeby zadbać o to, by rodzina się nie powiększyła. Moje koleżanki też się do tego przyznawały, choć niektóre dziś wyzwałyby mnie od kłamczuch, gdybym im to przypomniała. Przez minionych kilkadziesiąt lat coś się jednak w Polsce zmieniło. Silne ruchy antyaborcyjne, zwane, bezsensu z mojego punktu widzenia, prolifowymi, wzięły górę. I dziś nawet zwolennicy legalizacji aborcji nie przyznają publicznie, że dla wielu kobiet to zwyczajny zabieg, a stres z nim związany nie bierze się z tego, że właśnie zabijane jest życie, ale z zupełnie innych czynników. Bo nawet dla zwolenników legalizacji aborcji, kobiety, które jej dokonują to grzesznice, które Bóg pokaże traumą zatruwająca całe życie. Słuchałam dziś w radiu Manueli Gretkowskiej, która powiedziała, że być może za 10 lat okładka z hasłem "Antykoncepcja jest OK" wywoła taki skandal jak ta z aborcją. I niestety może mieć rację.
Autorki celowo włożyły kij w mrowisko. Rozumiem histeryczne reakcje, bo sama miałam oczy jak spodki, gdy zobaczyłam tytuł. I osobiście nigdy bym się na taki nie zdecydowała. Ale jaki tytuł byłby dobry, żeby wywołać dyskusję i osiągnąć zamierzony cel? Prawda jest taka, że dziś trzeba potężnego skandalu. Inaczej psa z kulawą nogą nie zainteresuje, co mamy do przekazania. A gdyż już ten skandal wywołamy, to i tak większość potraktuje sprawę naskórkowo.
Przypomina mi to inną aferę sprzed lat. Gdy Joanna Szczepkowska na premierze sztuki, pokazała tyłek. Dla 99 proc. osób mówiących o tym ten tyłek był najważniejszy. Zaledwie 1 procent próbował zgłębić, dlaczego to zrobiła. Reszta pytała: Jak ona mogła to zrobić?
Ot, taki mamy dziś poziom dyskusji. A poprzeczka opada coraz niżej i niżej. I nic nie zapowiada, że będzie lepiej. Raczej tytuły będą jeszcze bardziej szokować, a ludzie dyskutować będą jeszcze głupiej.

wtorek, 13 lutego 2018

Świat za parę lat

To była bodaj V klasa szkoły podstawowej. Na geografii nauczycielka zapytała nas, jakie są dowody na to, że Ziemia jest okrągła. Dzieci podawały różne bardzo mądre dowody: a to że widnokrąg, a to że mądrzy ludzie policzyli... - Kosmonauci zrobili zdjęcia Ziemi i jest na tych zdjęciach okrągła - powiedziałam nieśmiało i tym samym zakończyłam rozważania, bo ten dowód wymiótł do kąta wszystkie inne.
Napisałam o tym nie dlatego, żeby się pochwalić, jakim mądrym byłam dzieckiem, choć rzeczywiście byłam. Napisałam, żeby  przypomnieć, jak ważny jest odpowiedni dystans. Ziemia, po której chodzimy jest płaska. Krągłości nabiera dopiero widziana z odpowiedniej odległości. Wielkość budynku możemy ocenić dopiero wychodząc z niego i stając daleko. Życiowa tragedia tu i teraz po kilku latach jest nie tragedią, a ważnym (a niekiedy nieważnym) doświadczeniem. 
Ja głęboko wierzę, ze żyjemy w czasach rewolucji. Takiej na miarę rewolucji przemysłowej. Ponieważ jednak jesteśmy w samym środku, to jej zwyczajnie nie dostrzegamy.
Obejrzałam niedawno ze dwa odcinki serialu "Altered Carbon" - facet zostaje przywrócony do życia po kilkuset latach. Przyznam, że tez bym tak chciała. Nie na długo, ale tak na jeden dzień. Żeby dowiedzieć się, co o naszych czasach będą myśleć za te kilkaset lat, gdy już dystans będzie odpowiedni. Nie, nie o tym co się dzieje w 2018 r. w Polsce, bo to akurat jest w ogóle nieistotne. W tym wypadku dystans jest zdecydowanie za mały i poczynania PiS można porównać do listka, który przyłożony do oczu jest w stanie zasłonić cały świat.
Czy nasi potomkowie nazwą nas cywilizacją idiotów, gdy odkryją wszystkie selfie, wszystkie wpisy w internecie, wszystkie diety, rady... A może nazwą nas tak, gdyż nie odkryją nic, bo III wojna światowa toczyć się będzie w cyberprzestrzeni, zniszczy wszystkie zasoby internetowe i okaże się, że nic po nas nie zostało?
A może uznają nas za prekursorów nowych trendów, za pionierów ery totalnej technicyzacji?
Z całą pewnością będzie wtedy nowy ustrój. Jaki?
Mnie oczywiście jako geografa interesuje też, czy nadejdzie kolejne zlodowacenie i czy po jego przejściu przez teren Polski będzie można mówić o Równinie Świętokrzyskiej?
Ciekawa jestem, czy próbujecie czasem wyobrazić sobie jak to kiedyś będzie. Ot tak dla pogimnastykowania głowy. W jakim kierunku podąży świat? Tylko błagam, zabierzcie ten listek, który ogranicza widzenie.
Kącik muzyczny przewrotny. Wpis o przyszłości, więc piosenka o przeszłości. 



poniedziałek, 12 lutego 2018

Trochę bez sensu

Miałam kiedyś koleżankę, z którą się lubiłyśmy. Przegadałyśmy wiele godzin przy wspólnej pracy, w której się spotkałyśmy,  uważałyśmy, że mamy podobne spojrzenie na świat, na pewne wartości, na ludzi... Traf jednak chciał, że w rozmowach nie poruszałyśmy nigdy tematów politycznych. Dziś pewnie nie byłoby to możliwe, ale rzecz miała miejsce kilka lat temu. W każdym razie ta koleżanka zaproponowała mi kiedyś pracę. Dostałam więc zaproszenie na rozmowę z nią i jej szefem. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że widzą mnie w piśmie mocno chrześcijańskim i mocno prawicowym. Wysłuchałam grzecznie i zapytałam, czy wiedzą, jakie są moje poglądy polityczne. Następnie dałam im adres mojego blogu, zaproponowałam, żeby przeczytali parę postów i ewentualnie wtedy zadzwonili. Nie zadzwonili. To zresztą mnie specjalnie nie zdziwiło. Zdziwiło mnie coś innego. To jak zmienił się stosunek do mnie tej koleżanki. Przestała mnie zauważać. A gdy wysłałam jej na FB zaproszenie do grona znajomych, zignorowała je. Nie przeżywałam tego jakoś specjalnie, bo nie aż tak bliska to koleżanka, ale miałam powód do przemyśleń.
Nas naprawdę różni bardzo niewiele. Uczyliśmy się z tych samych książek, tę samą kulturę chłonęliśmy jako dzieci, tymi samymi tradycjami nas karmiono. Potem jedni poszli na prawo, inni na lewo. I ani czyjeś prawo długo mi nie przeszkadzało, ani moje lewo nadmiernie nie odstręczało ode mnie ludzi. Aż przyszedł POPiS.
Za podział Polski odpowiadają obie te partie, błagam, nie liczmy, jak to procentowo wyglądało i kto jest bardziej winien. PO bardzo długo dobrze żyła z głosów tych, którzy na PO głosowali ze strachu przed PiS, strachu, który sama podsycała, mimo iż jeszcze niedawno chciała z PiS tworzyć koalicję. PiS zaś na nienawiści do PO zbudował całą swoją ideologię. Trudno lubić kogoś, kto się ciebie boi, trudno kochać tego, co Cię nienawidzi. Mamy więc, co mamy. Dwa zwalczające się obozy, pałające żądzą zemsty, niebiorące jeńców.
Zaryzykuję tezą, że jest równie prawdopodobne, że znajdę wspólny język z wyborcą PiS, jak to, że nie znajdę wspólnego języka z wyborcą PO. Jeden warunek - nie rozmawiamy o polityce. Bo wśród wyborców PiS jest wielu oglądających te same filmy co ja, czytających te same książki, kupujących w tych samych sklepach, jeżdżących tymi samymi trasami, używających tych kosmetyków, mających dzieci w tym samym wieku lub rodziców z podobnymi chorobami... Zaś wśród wyborców PO jest zaś naprawdę sporo kretynów, którym się wydaje, że są lepsi od innych - na FB dyskutowałam kiedyś z panem, który w co drugiej wypowiedzi podkreślał, że jest szeroko wykształcony, bo uczył kiedyś przez rok w szkole. Bo żadna ze stron nie ma monopolu na mądrość czy na głupotę.

W tym momencie czas na jakieś wnioski. I jestem nieco bezradna, gdyż sama nie wiem, po co to wszystko napisałam. To znaczy wiem dlaczego - bo to temat, który mi bardzo doskwiera. Tym bardziej, że nie jestem ani fanką PiS, ani PO. Jako się rzekło - lewaczka.  Obserwuję więc to wszystko nieco z boku i bańki zbieram od obu stron. Moja bezradność wynika z tego, że wiem, co należy robić, ale wiem też, że to i tak nie zadziała. A co należy robić?
Rozmawiać. 

Im bardziej ktoś jest agresywny, tym spokojniej i kulturalniej należy go traktować. 

Ja mam np. zasadę, że w internetowych dyskusjach często stosuję formę "pan/pani".
Nie pozwalać sobie na żadne wycieczki osobiste, na żadne złośliwości, nawet gdy jest to trudne. I nie pozwalać na wycieczki pod własnym adresem. "Proszę jednak, byśmy zajmowali się problemem, a nie moją osobą, która naprawdę nie jest istotna w tej sprawie" - to przykładowa formułka.
Tyle teoria. Bezsens jednak polega na tym, że ta teoria teoria pozostaje. Jedna rozmowa naprawdę niczego nie zmieni. A przy okazji można byłoby się dowiedzieć, że nie zawsze ma się rację.

Wiem to, a jednak post stworzyłam. Ot chyba żeby sobie coś popisać. Innego powodu już nie widzę.

Kącik muzyczny dziś trochę na temat, trochę nie...



niedziela, 11 lutego 2018

Poza miastem


Każdy dzień z dala od pracy, od politycznej wrzawy, od gonitwy nie wiadomo za czym jest bezcenny. Mnie podarowano kilka takich dni. Byłam służbowo w Bieszczadach. Niby praca, ale jakże przyjemna. Było spotkanie z drwalami, była wizyta w więzieniu (tak, tak), był kulig, ognisko, regionalna kuchnia. Ech szkoda, że tak krótko. Wzięłam tez udział w warsztatach robienia lampek. I tu kilka ciekawych wniosków. Kobiety, choć wyemancypowane, nadal marnie sobie radzą ze śrubokrętami i przewodami. Czyli to się nie zmienia. Zmienia się natomiast sprawność mężczyzn. Na gorsze:)))) Mnie łatwo się z tego śmiać, bo jestem córką elektryka, który nigdy nie wymagał ode mnie umiejętności zmieniania żyrandoli czy kontaktów, ale uważał, że to wstyd nie próbować. Dzięki, tato!
Po powrocie polityka mocno mnie zaatakowała, ale nie ma co się dziwić. W obecnych czasach doba bez serwisu informacyjnego to co najmniej pięć przeoczonych ważnych niusów. Ja miałam trzy takie doby. Było co nadrabiać. Pewnie jutro coś na ten temat napiszę, gdyż przynajmniej jedno wydarzenie mocno mnie zbulwersowało. Dziś jednak pozostańmy przy Bieszczadach. Przygotowałam dla Was kilka zdjęć, tym razem w formie filmu! Zapraszam do obejrzenia (najlepiej w trybie pełnoekranowym).