Dziś puchar trafia do... Doroty Warakomskiej! Brawa,
dla pani dziennikarz, gromkie brawa, bo zasłużyła.
A teraz uzasadnienie. W drodze do pracy usłyszałam
fragment (jadę krótko, więc nie załapałam się na całość) wywiadu dziennikarki z
Rafałem Grupińskim. Ćwiczony był głośny temat, a więc samobójcza śmierć
14-letniego Kacpra. Oczywiście skrytykowano minister edukacji narodowej, której
wydawało się, że z gimnazjami zlikwiduje problemy dorastania, była mowa o
zajęcia antydyskryminacyjnych. W pewnej chwili dziennikarka zaatakowała swojego
gościa. Zarzuciła mu, że jedną z przyczyn homofobii w szkołach jest to, że PO…
nie wprowadziła obiecanych związków partnerskich. I właśnie za to finezyjne
powiązanie tych dwóch spraw postanowiłam Dorotę Warakomską nagrodzić wirtualnym
pucharem.
Tak po prawdzie to nagrodzić też należałoby i innych.
Głównie środowiska LGBT, które na tej sprawie budują obecnie swoja pozycję. I
wszystkich, którzy pozwalają sobie wmówić, że w tym przypadku chodzi o
homofobię, gdy tymczasem chodzi o rzecz znacznie bardziej poważną, której
homofobia jest tylko małym fragmentem.
Bycie nastolatkiem to totalna kicha. Nawet lata temu,
gdy ja byłam nastolatką, wszyscy mieliśmy przerąbane. Mix hormonów i
zakłóconego odbioru rzeczywistości sprawiał, że często człowiekowi nie chciało
się żyć, a dodajmy, że nastolatek życia w ogóle nie ceni, ot ten wiek tak ma.
Gdy w Ursusie wybudowano pierwszy wieżowiec, to zaraz potem wyskoczyła z niego
dziewczyna, a rok później chłopak. Chłopak był z ogólniaka, a dziewczyna nie
wiem skąd. Dwóch moich kolegów nie weszło w dorosłe życie, bo skończyli ze sobą
- obaj byli trochę po 20-tce (już nie nastolatki, ale poziom zrównoważenie
psychicznego podobny).
Samobójstwa wśród nastolatków nie są więc niczym
nowym. Podobnie jak gnębienie innych uczniów. Przerażającą nowością jest skala
i poziom. Pamięć społeczna coraz bardziej zaczyna przypominać pamięć złotej
rybki. Wystarczyły więc wakacje, żeby zapomniano nastolatki kopiące
koleżankę czy młodzieńców wyrzucających kolegę przez balkon. A ile jest spraw,
o których nie wiemy?
Problemem nie jest więc homofobia i żadne związki
partnerskie tego nie rozwiążą. Problemem jest wszechogarniająca agresja. Dzieci
z natury są agresywne - gdyby rodzice nie pilnowali, to pewnie niektóre szybko
by się pozabijały łopatkami w piaskownicy. Ta agresja z wiekiem jest tłumiona i
kierowana na inne tory, np. sport. Tyle że jak dziecku wytłumaczyć, że nie wolno
krzywdzić innych ani czynem, ani słowem, skoro dorośli naokoło skaczą sobie do
oczu.
Wtręt tylko pozornie nie na temat. Wiecie, co usłyszałam kiedyś od pani zajmującej się narkomanią? Że jednym
z powodów jest to, że rodzice powtarzają, że bez kawy nie są w stanie normalnie
funkcjonować, że sięgają po papierosa, żeby się uspokoić itp. Generalnie chodzi
o to, że młody człowiek dorasta w przekonaniu, że na problemy dobre są różne
używki. Czemu więc nie wyciszać się marihuaną czy heroiną? Czemu nie pomagać
sobie w nauce kokainą?
Totalnie rozpieprzony system szkolny, coraz mocniej
widoczna wojna polsko-polska, chamienie życia publicznego. To są powody tego,
że szkoła zaczyna przypominać dżunglę, w której uchować się mogą tylko
najsilniejsi i najsprytniejsi. Nie trzeba być
gejem, żeby być skopanym, w niektórych środowiskach wystarczy przyjść w butach
nie tej firmy.
Tyle że na tę rosnącą agresje nikt nie ma pomysłu, a
homofobia jest prostszym temat - komuś się wydaje, że pomogą nowoczesne
podręczniki do wychowania seksualnego czy zajęcia antydyskryminacyjne. Zdrowia
szczęścia. Nie pomogą. Wróżę, że będzie jeszcze gorzej.
Zapraszam na pozostałe blogi: Od kulis i Tęcza w kałuży