wtorek, 31 stycznia 2017

Szeptem do mnie mów

Sporo czasu spędzam ostatnio na Facebooku. To przez te nieszczęsne wybory. Poziom dyskusji momentami sięga rynsztoku. Bywa. Dziś śledziłam jednak dyskusję, która mnie nieco osłabiła. I wtedy przypomniałam sobie pewną historię, którą zamieściłam facebookowej stronie i którą Wam przytoczę jako początek dzisiejszego wpisu.
Jako uczennica liceum dorabiałam w wakacje w żłobku. Kiedyś zachorowałam i straciłam głos. Mogłam mówić, ale bardzo cicho. Wiecie co się stało? Wszystkie dzieciaki, normalnie nieznośne, hałaśliwe, rozbrykane, zaczęły mówić cicho. Tak jak ja. To działa również w sieci. Gdy krzyczycie, krzyczą inni, gdy wyzywacie, Was wyzywają. Ale gdy zaczniecie wypowiadać się spokojnie i grzecznie, dostaniecie w zamian to samo. To tak do zastanowienia.
Od kilku lat tak się jakoś w Polsce porobiło, że ludzie na siebie krzyczą. Jeden zaczyna krzyczeć, drugi uważa, że wygra* w dyskusji, gdy go przekrzyczy i tak powstaje niesamowity jazgot. Przy okazji dzieje się też coś innego. Krzyczące strony utwierdzają się w tym, że ich racja jest najważniejsza. Im głośniej krzyczą, tym poczucie to jest większe. Czasami wystarczy nie zauważać krzyku i agresja, a rozmowa staje się sensowna, spokojna i bardzo często ludzie odkrywają, że w sumie chodziło im o to samo. Może by więc szerzyć tę wiedzę. Kto wie? Może kiedyś przyniesie dobry efekt?
*dyskusja powinna służyć wymianie poglądów. Niestety, częściej służy prezentacji swoich poglądów. To nigdy do niczego nie prowadzi.

OK, wiem, mało oryginalna ilustracja muzyczna, ale jaka ładna!





P.S. To mój setny wpis opublikowany na tym blogu. A o szampana nie zadbałam:(((

niedziela, 29 stycznia 2017

I po wyborach...

Chciałam przetrawić te wybory w sobie. Chciałam dłużej pomyśleć. Jednak, gdy rano weszłam na Facebook, przeczytałam w jednym z postów dwa słowa, które wyrwały mnie z letargu. VICTORIA lub ODCHODZĘ. To te słowa. Fakt, chyba czas podjąć jakieś decyzje.
Ale może zacznijmy od początku. Czy naprawdę wczoraj ktoś z KOD mógł odtrąbić zwycięstwo? Powinno chyba nam wszystkim chodzić o demokrację, również w naszych szeregach. Jest kampania wyborcza, w czasie której czasami lecą wióry. Potem jednak jest sam akt wyborów. I ogłoszenie wyborów. Od tego momentu powinniśmy iść razem do wyznaczonego celu. I tu uwaga: razem=siła, osobno=chaos. Tyle że w tym wypadku raczej razem nie idziemy.
Co zapamiętałam ze zwycięstwa Mateusza Kijowskiego? To że natychmiast chciał głośno na sali zarekomendować niektórych kandydatów na członków zarządu. Bodaj dwie osoby już jako zwycięzca zgłosił. To nie była wyciągnięta ręka do zgody. Ja zresztą nie usłyszałam: Dzieli nas wiele, może niektórzy z was stracili do mnie zaufanie, ale udowodnię, że jestem tym, na którego warto było postawić, mamy przecież wspólny cel, nie pozwólmy dać się dzielić… Poleciałam trochę w swoich marzeniach, wiem. Tak naprawdę chciałam jakiegokolwiek gestu pokazującego, że jest chęć współpracy ze wszystkimi. Nie było nic z tych rzeczy. Była chęć zgłoszenia listy nazwisk tych, z którymi nowy przewodniczący zarządu regionu mazowieckiego chce w owym zarządzie współpracować.
Przypomnijmy więc fakty. Kijowski został wybrany 487 głosami. Jego konkurent Paweł Bliski dobył ich 235. Założyciel KOD, człowiek, który spotkał się, jak sam przypomniał, w minionym roku z mnóstwem polityków, który ma selfie pewnie z setką gwiazd, wygrał w stosunku 2 do 1 ze znanym tylko części koderów taksówkarzem, który do tego ma wykształcenie podstawowe. Podkreślam to wykształcenie, bo właśnie to bardzo akcentowano na walnym, na sali pełnej profesorów, doktorów i wszelkiej maści wykształciuchów.
Czy taki stosunek głosów to naprawdę sukces?
Czy taki stosunek głosów nie powinien dać do myślenia?
Czy taki stosunek głosów nie powinien zmuszać do tego, by jednak wyciągnąć rękę do tych, którzy nie stoją murem za Mateuszem Kijowskim?
Przed głosowaniem na przewodniczącego padło pytanie do Mateusza Kijowskiego, co chce robić, z czego mamy go rozliczyć za trzy lata. W odpowiedzi padło sporo frazesów. Nie padł ani jeden konkret. Ani jeden. O co więc chodzi? O zorganizowanie kolejnego marszu, żeby… I tu ten temat skończę.
Nie dotrwałam do samego końca walnego. Było zwycięstwo, jest więc pewnie jakaś wygrana. Wreszcie coś wygraliśmy? Przez ponad rok KOD organizuje marsze. Jedyne, co udało nam się w wyniku tych marszy osiągnąć to ich frekwencja. Ale ta frekwencja to nie zasługa nikogo z Zarządu Głównego KOD. To nie jest zasługa żadnego działacza KOD. To zasługa Jarosława Kaczyńskiego i jego partii. Przez ponad rok nie udało nam wygrać żadnego meczu, choć kibiców mieliśmy masę. Trzeba więc rozpocząć dyskusję nad tym, co zmienić, w którym kierunku iść, po co, dlaczego? Ja czułabym wygraną, gdyby wiedziała, że po tygodniach jałowej dyskusji dzięki wyborom udało nam się odpowiedzieć choć na jedno z tych pytań. Ale ja nie z tych co VICTORIA.
Zmierzajmy jednak do końca. VICTORIA lub ODCHODZĘ. Otóż nie. Jest jeszcze jedno wyjście, którego zdaje się nie przewidziano. Na walnym przyjęto uchwałę, która jest pierwszym krokiem do uzyskania przez mazowiecki KOD autonomii – zobowiązano zarząd do podjęcia „wszelkich niezbędnych i przewidzianych prawem działań, które umożliwią uzyskanie osobowości prawnej przez region Mazowsze”. To jest furtka dla wszystkich niezadowolonych z obrotu sprawy. My nie musimy odchodzić. My możemy po prostu zmienić region. Ja już dziś zachęcam wszystkich z Mazowsza do tego, żeby oleli zarząd (jakikolwiek) i zaczęli rozmawiać z szeregowymi członkami z innych regionów. Nie o wyborach, a o pracy. Możemy działać razem na dole. Nie pomogę ludziom Trójmiasta w pikiecie, którą za kilka organizują w obronie Muzeum II Wojny Światowej, ale mogę słać razem z nimi maile do ministerstwa kultury i mogę namawiać do tego innych. Nie pojadę na żadną pikietę do Wrocławia, Poznania czy Białegostoku, ale mogę rozsyłać informację o nich po wszystkich swoich znajomych. Ja sama przez ostatnie miesiące tkwiłam z letargu spowodowanym m.in. sytuacją w KOD, z którą się nie godziłam.
I refleksja na koniec. Przepierzyć te czy inne wyniki wyborów. Smutne dla mnie w tej sprawie jest co innego. Jak mało warte są zasady, jak mało jako społeczeństwo wiemy o demokracji, jak bardzo nam ta demokracja uwiera. Chyba czas zacząć pracę od podstaw…



No i rozum mi odebrało. Daję zadowolonego z siebie pana, a zapomniałam o kąciku muzycznym. Wybrałam dziś po motywie przewodnim:


niedziela, 22 stycznia 2017

Ma Ma Marzenia kosztują

Fajny film dzisiaj widziałam... A tak naprawdę wczoraj. "La La Land". Tytuł podobno trudno przetłumaczyć. Choć to musical, to w tytule nie chodzi o nucenie, a o marzenia. Gdzieś przeczytałam, że to La to L.A, czyli Los Angeles. Może...

Nie chcę pisać o samym filmie, bo generalnie nie lubię pisać o książkach czy filmach. Robię to w tylko, gdy chcę pociągnąć wątek, do którego film mnie zainspirował.

Na wstępie jednak muszę ostrzec: to nie jest komedia romantyczna, to nie jest błahy musical. Za mną w kinie siedziały panie, które przyszły na zupełnie inny film i były rozczarowane, rozdrażnione, obśmiewające. 

W "La La Land" pojawił się jeden z moich ulubionych motywów. Bilans życia. Bilans rozumiany dosłownie. Jak w księgowości. Po lewej stronie Winien, po prawej Ma. Tyle wydaliśmy, tyle zyskaliśmy. 

Mam w tej kwestii swoją teorię. Otóż ten bilans zawsze się zeruje. ZAWSZE. Czasami jedynie źle liczymy. Albo liczymy dobrze, ale nie wpisujemy prawidłowej wartości po stronie Ma. Pewnie też po stronie Winien. Choć podejrzewam, że najczęściej u innych ludzi niedoszacowujemy Winien, a u siebie Ma. 

Życie można przyrównać do zakupów. Tyle że kupujemy w barterze. Dziś mogę swobodnie przelewać swoje myśli na ekran komputera. Jeśli ktoś mnie pochwali za kolejny wpis, a nawet jeśli sama siebie pochwalę, to wpisuję coś po stronie Ma. Ale przecież to Ma nie wzięło się z powietrza. Wiele godzin by nauczyć się liter, potem nauka pisania, lata zdobywania wykształcenia... Zapłaciłam, więc mam. Na szczęście mam z tego dużo, dużo więcej niż ten i inny wpis.
To oczywiście przykład bardzo prosty. Częściej jest tak, że płacimy na raty i dostajemy w kawałkach. Plączą nam się zamówione towary, gubimy się fakturach.  Są też oczywiście i tacy, którzy ostro grają, ale oni zwykle też drogo za to płacą.
Z wydawaniem pieniędzy jest zwykle tak:
Marzę o wyjeździe do Kostaryki. Stać mnie na to, ale gdyby wydała spory procent oszczędności na jedna wycieczkę, to narobiłabym sobie kłopotów. Wolę jechać do Albanii i Grecji. Może uda mi się też zaliczyć Maltę? 
W sklepach jest mnóstwo przepięknej biżuterii. Dziwnym zbiegiem okoliczności ta, która podoba mi się najbardziej, jest najdroższa. Kupuję więc błyskotki za grosze, z blaszek, szkiełek...
Moja koleżanka lata temu marzyła o samochodzie na wypasie. Wzięła kredyt. Okazało się, że przegięła i do dziś jest w finansowym dołku.

Każdego dnia w sklepie dokonujemy jakichś wyborów. Podobnie jest z życiem. I większość tych wyborów jest dobra. Po prostu za co innego zapłaciliśmy, więc dostajemy inny towar, dostajemy inne życie. Ani lepsze, ani gorsze. Inne. 

I tej świadomości serdecznie Wam życzę.




piątek, 20 stycznia 2017

Nie chodzi tylko, żeby chodzić



O co chodzi? A konkretnie o co chodzi w KODzie, oczywiście oprócz tego, że o chodzenie. Bo nawet, gdy się chodzi dobrze znać cel, żeby wiedzieć, gdzie się chce dojść. 
 Rok temu wydawało się, że wiemy, z kim i gdzie idziemy. Ja zaczęłam się gubić we wrześniu. Wtedy jednak wydawało mi się, że to może ze mną jest coś nie tak i po prostu nie wszystko ogarniam. Dziś bardzo żałuję, że zaczęłam jednak to ogarniać. Stan nieświadomości bardziej mi odpowiadał. Ale od początku…
W lepszych czasach wydawało nam się, że wiemy, o co nam wszystkim chodzi. "Kaczkę na taczkę", "Demokrację obronimy", "Wolne media - wolna Polska" - to jedne z wielu haseł, które skandowaliśmy na marszach. Co z tego zostało dziś?
Chcemy, żeby przestał rządzić PiS. OK, to akurat jest jasne, ale co potem? Mnie osobiście PiS by nie przeszkadzał, gdyby był normalną (czyt. demokratyczną) partią.

- PiS by mi nie przeszkadzał, gdyby nie było tak, że rządzi jeden facet, który ma wszystkich w nosie, a reszta skacze koło niego jak koło boga. 

- PiS by mi nie przeszkadzał, gdyby przestrzegał prawa i zasad etycznych. 

- PiS by mi nie przeszkadzał, gdyby robił swoje, ale liczył się przy okazji z innymi, którzy mają odmienne zdanie.

- PiS by mi nie przeszkadzał, gdyby nie wyzywał swoich przeciwników politycznych (i w ogóle wszystkich, którzy myślą choć trochę inaczej) od esbeków, od zdrajców, od złodziei.

- PiS przeszkadza mi też z innych powodów, ale to nie o tym tekst.
Kochani! Mnie wisi nacią od pietruchy, czy to PiS, czy to PO, czy to Partia Różowych Ludzików, czy to w końcu KOD. Mam w nosie nazwę i mam w nosie, kto stoi na czele. Ważne jest dla mnie, żeby przestrzegane było prawo, żeby można było się spierać, żeby była demokracja, praworządność i wolność słowa.
Co dostaję teraz od KOD-u?
"Pisiory", "mendy", "zdrajcy". To są określenia, których jedni koderzy używają wobec drugich. Masowo! Nie ma żadnych dowodów na oskarżenia, jest za to różnica zdań, jest popieranie tego lub innego. Staram się nie wchodzić w spory, wiec osobiście nie zostałam zwyzywana, ale dla mnie nie ma różnicy między członkiem PiS wyzywającym koderów od złodziei i gorszego sortu a koderem wyzywającym innych koderów od szmat i zdrajców. Jeden i drugi łamie zasady społeczne.
 Czytam teksty atakujące stacje telewizyjne (te które nam sprzyjają), bo śmią przedstawiać sprawę konfliktu w KOD. Dziś czytałam tekst, w którym stacje atakowane są za dobór osób, które o KODzie mówią. Wolność słowa tak, ale pod nasze dyktando?
 Dwa moje teksty bez wyjaśnienia nie zostały puszczone na stronie KOD-Mazowsze. Jeden być może powtarzał wiadomość, którą przekazywałam, ale drugi został cofnięty prawdopodobnie dlatego, że dotyczył Obywateli RP. A to ponoć nasz wróg. Nasz? Mój na pewno nie. Akcja dobra to popieram. Tyle i aż tyle. Uważam jednak, że blokowanie takich tekstów to cenzura. CENZURA. Proszę sprawdzić znaczenie tego słowa, jeśli ktoś nie rozumie.
Demokracja, o której tyle mówimy dotyczy wszystkich. Każdego Polaka, każdej partii, każdej organizacji. Demokracja to ustrój, który cholernie ludziom doskwiera, bo każdemu wbija jakąś szpilę. Zwykle łatwo jest żądać przestrzegania demokracji od innych, ale nie od siebie. 
Chcemy być nieskrępowani w naszych wypowiedziach, ale czy pozwalamy na to innym?
 Chcemy by wybory były wolne, ale czy jesteśmy w stanie uznać wyniki wyborów? Bez fochów, prychania i zabierania swoich zabawek?
 Chcemy rządzącym patrzeć na ręce, a czy przy okazji pokazujemy swoje?
 
Chcemy przestrzegać zasady, których żądamy od innych?
A ponieważ to jednak mój blog, to tradycyjnie i kącik muzyczny:





Do stałych czytelników

Z góry Was przepraszam za następny post, ale piszę go tak naprawdę na FB, bo męczy mnie to, co tam się teraz dzieje. Moim zdaniem ludzie się trochę pogubili. Nie chcę to wrzucać bezpośrednio, bo tam nie uda mi się nadać mu jakiejś formy graficznej, która ułatwi czytanie.

czwartek, 19 stycznia 2017

Gdy nie da się być misiem-przytulaskiem...

Pierwsze mieszkanie, które wynajmowałam, miało poważny mankament. Miało sąsiadkę. Sąsiadka była upiorna. Miała słuch, który powinien być zbadany przez specjalistów, bo taki słuch normalnie się nie zdarza. Miała słuch taki, że gdy np. przypadkiem upuściłam wtyczkę od telewizora, to ona natychmiast przywoływała mnie do porządku stukając w sufit kijem od szczotki. Kiedyś zrobiła mi awanturę, że wychodzę do pracy i zostawiam okno otwarte, a to okno pod wpływem wiatru stuka i ją denerwuje. Obiecałam, że będę zamykać. I zamykałam, ale to spowodowało kolejną falę pretensji.
Biegłam kiedyś do pracy i przypadkiem wpadłam na sąsiadkę, która najwyraźniej żaliła się na swój los swoim znajomym z innego bloku (z naszej klatki wszyscy byli odpowiedzialni za ten los, więc nam się nie żaliła, na nas krzyczała). W każdym razie sąsiadka postanowiła wtedy dać mi nauczkę, zatrzymała mnie i zaczęła narzekać, że ona w tym hałasie żyć nie może.
- Trzeba mieć zrozumienie dla starszych ludzi - włączyła się znajoma. - Gdy państwo robią remont, to powinno się przestać stukać po 22...
- To wynajęte mieszkanie i ja nie robię remontów. Pani Helena ma na myśli to, że ja czasami jestem nieuważna i coś mi spada na podłogę. Wtyczka, szpulka... - zaczęłam.
- Albo jak pani wychodzi do pracy, to przechodzi w butach na szpilkach przez pokój, żeby zamknąć okno!
- Chyba pani jednak przesadza - powiedziała oniemiała znajoma, a ja skorzystałam z okazji i dałam nogę.
Ja nie miałam wtedy 30 lat, a pani Helena była po 70-tce. Poza tym nigdy nie byłam kłótliwą osobą. To wszystko sprawiało, że zwykle wolałam schodzić jej z drogi, a jeśli to się nie udało, to grzecznie się tłumaczyłam. Jednak najspokojniejsza osoba czasami nie wytrzymuje. Kilka razy zareagowałam więc bardzo ostro. I wtedy miałam spokój przynajmniej na dwa miesiące.
Pisze o tym, bo niedawno miałam podobną sytuację w pracy. Pewna panna, z którą współpracuję, a której bardziej zależy na mnie niż mi na niej, ostro olewała moje maile i w ogóle nie szło się z nią dogadać. Traf chciał, ze miałam do niej sprawę w dniu zniżki formy psychicznej. Zadzwoniłam chyba dwa razy, a ona odrzuciła połączenie.
- Boże, przecież ja jestem misiem-przytulaskiem, czemu ludzie zmuszają mnie, żebym była wredną suką - pożaliłam się na głos i wysłałam do panny dość oschły mail z pytaniem i jednocześnie informacją, że więcej narzucać jej się w tej sprawie nie będą. Tylko tyle. Ale kopię przesłałam jej szefowej. Po kwadransie sama zadzwoniła wijąc się z przeprosinami.
Czy może mi ktoś wyjaśnić, skąd biorą się tacy ludzie, przy których bycie sympatycznym się nie sprawdza, po których trzeba się przejechać walcem, by byli normalni? Bycie wredną suką nie jest moim życiowym celem, choć w tej roli wypadam nieźle. Najwyraźniej jednak z niektórymi nie da się inaczej.
Dziś kącik muzyczny będzie ilustracją dźwiękową moich przygód z panią Heleną. Nie wiem, czy to była akurat ta piosenka, ale na pewno jakaś Leszka Długosza. Był wieczór, między 18 a 19, na starym gramofonie słuchałam płyty z piosenkami Długosza. Pani Helena przyleciała i zrobiła mi o to awanturę. Bo za głośno. A to akurat taka piosenka, że chyba nawet na dzisiejszym sprzęcie nie dałoby się za głośno...





środa, 18 stycznia 2017

Ostatnie szpilki

Sklep Baty, sezon wyprzedaży. Grzech byłoby to przegapić. Nie chciałam grzeszyć, więc ruszyłam miedzy półki. I wypatrzyłam je. Przepiękne szpilki. Cieniutki obcas. I oszałamiająco wysoki. Obicie z beżowego zamszu z czymś naszytym. Szpilki marzenie, bo nie dość, że śliczne, to oryginalne i jasno udowadniające, że właścicielka ma swój styl.
Mogłabym o tych butach jeszcze bardzo długo...
Założyłam je tylko raz. I to zupełnie bez sensu, bo akurat umówiłam się na starówce. Ganianie w szpilkach po starówkowym bruku to szczyt głupoty. Ale nie dlatego już nigdy tych butów nie nosiłam. Gdy je kupiłam, byłam trochę po 40-tce i właśnie wkraczałam w okres, gdy wygoda bierze górę nad chęcią podobania się. A może inaczej... Wkraczałam w okres, gdy zaczynałam odkrywać, że to co mam na nogach aż tak wielkiego znaczenia nie ma, po co więc się katować? A może jeszcze inaczej... Wkraczałam w okres, gdy zaczynałam przed sama sobą przyznawać się, że szpilki, nawet najlepsze nigdy nie są wygodniejsze od adidasów.
Te szpilki mam do dziś. Jak zresztą mogłoby być inaczej. Nawet po przecenie sporo kosztowały. A poza tym ostatnich w życiu szpilek nie wyrzuca się ot tak, po prostu. Jeszcze kilka lat temu patrzyłam na te szpilki i myślałam, że na pewno jeszcze kiedyś je założę. Teraz patrzę z przerażeniem, że mogłabym je jeszcze kiedyś założyć.
W podstawówce miałam drewniaki - gruba podeszwa i coś w rodzaju sporego obcasa. Były chyba tylko trochę mniejsze od obuwia aktorów antycznego teatru. Ale jakież one były wygodne! Mogłam chodzić w nich rana do wieczora i z pogardą patrzyłam na dorosłych, którzy pukali się w głowę.
W ogólniaku miałam coś w rodzaju trampek na koturnach (teraz tez takie są). Biegałam w nich po górach. No takie wygodne. No i sportowe, bo to w końcu trampki.
Czego ja nie nosiłam! I musiałam się zestarzeć, żeby zmądrzeć i zacząć cenić wygodne buty! Zresztą nie tylko o buty chodzi. Przyznam, że coraz częściej myślę sobie, ze gdybym wiedziała, ile starzenie się człowiekowi daje, to chyba chciałabym zestarzeć się znaczenie wcześniej.




wtorek, 17 stycznia 2017

Gdy za dużo sodówki...

Miałam 17 lat i po raz pierwszy pojechałam na obóz jako drużynowa. Przy czym nasze obozy to były OBOZY. Cały Ursus jechał w jedno miejsce, ale różne szczepy w rożnych miejscach się rozbijały. Wiele rzeczy robiliśmy razem. To wyjaśnienie jest ważne, żebyście zrozumieli ogrom tego, co mnie wtedy spotkało. Bo ja na tym obozie stałam się najpopularniejszą dziewczyną. Wszyscy, no nie wszyscy, ale naprawdę wielu chłopców mnie podrywało. A ja? Chciałabym napisać, że powodzenie mnie cieszyło, ale nie wpłynęło na mnie w żaden sposób. Wpłynęło! Wystarczyło, że mój chłopak wyjechał z obozu, a ja już jednego dnia chodziłam za rączkę z innym chłopcem, a następnego dnia całowałam się nad jeziorem z jeszcze innym... Szczęśliwie byłam wtedy bardzo niewinna, więc skończyło się to tylko zawrotem głowy. Nawet chłopaka przez to nie straciłam. O dziwo!
Dlaczego o tym piszę? Bo mam wrażenie, że własnie teraz obserwujemy człowieka, któremu też powodzenie zawróciło w głowie.
W pewien sposób rozumiem zachowania Mateusza Kijowskiego. Choć ma on zdecydowanie więcej lat niż ja miałam, gdy zgłupiałam. Faktem jednak jest, że facet odleciał. Pomijam te nieszczęsne faktury, choć ich wartość to ponad 10 procent całego kwestowego urobku KOD. Chodzi mi o zachowanie, gdy sprawa wyszła na jaw. Wiele kłamstw, żadnego tłumaczenia się, obrażanie przeciwników, a przede wszystkim trwanie na stanowisku, co już doprowadziło do skłócenia w KOD.
Po ludzku go rozumiem. Też mi kiedyś odbiło. Poza tym obserwowałam z bliska już tyle gwiazd, celebrytów czy jak ich tam nie nazwiemy. Każdy mówi, ze jemu woda sodowa nie uderzyła do głowy i prawie każdy się myli. Na palcach jednej reki mogę policzyć tych, którzy  odporni. Władza, sława, pieniądze. To są straszne mieszacze umysłów.  
W przypadku KOD mam wrażenie, że to wszystko zamieszało w głowach i innym. 
O co walczy KOD?
A np.o wolność słowa. Ponad godzinę temu wrzuciłam na stronę KOD link do tekstu na Wyborczej o stanowisku Zarządu Głównego KOD. Dotąd mi go nie puszczono. To dopiero wolność słowa, prawda?
Żal, strasznie żal, że to wszystko tak wygląda. Ambicje, walka o stołki niszczą taki piękny ruch. A najgorsze, że że odbywa się to w cieniu prób zmian ordynacji wyborczej.




poniedziałek, 16 stycznia 2017

Woda z mózgu

Komu wierzyć? Czym się kierować w swoich wyborach? Jak żyć?

Prawdziwa wolność i niezależność poglądów nie istnieje. I to jest pewnik. Jeśli kto w to wątpi, odsyłam do wykładów z filozofii, które były na pierwszym roku studiów. Ja nie podejmuję się tłumaczyć. W każdym razie jeśli ktoś uważa, że potrafi kierować się tylko własnym rozumem, to po prostu jest w błędzie.
Przypominam, że Kolegium redakcyjne Słownika Oksfordzkiego uznało, że słowem roku 2016 jest "post-prawda". Tłumacząc to na nasze byłaby to chyba tischnerowska gówno-prawda. A mówić mądrzej - jeśli fakty nie pasują do naszego oglądu rzeczywistości, to tym gorzej dla faktów.

Piszę o tym dlatego, że znalazłam dziś w internecie artykuł: Macie doła, bo dzisiaj Blue Monday? Niestety, znów daliśmy sobie coś wmówić.
Szczerze mówiąc nie wiedziałam, że dziś jest Blue Monday. Wiedziałam, że jest Dzień Pikantnych Potraw, a i to przez przypadek, bo rzadko zaglądam na Nonsensopedię. Traf chciał, że wczoraj zajrzałam. O Blue Monday zapewne słyszałam w zeszłym roku, ale zapomniałam. Redaktorzy mi przypomnieli i to w bardzo interesujacy sposób: udając, że to oni i ja daliśmy sobie coś wmówić. Otóż nie! Ja póki co jeszcze nic nie dałam sobie wmówić, choć owi redaktorzy bardzo sie o to starają.

Na czym polega fenomen i moda na duńską specjalność: hygge?
Znalazłam to w sieci na początku listopada. Co to jest "hygge" natychmiast zapytałam sama siebie. Coś jest modne, a ja o tym nie słyszałam! No dobra, uzupełniłam wiedzę i już nawet wiem, jak osiągnąć stan "hygge". Najprościej  - być Duńczykiem. Co ciekawe zaraz potem przeczytałam tekst o tym, że hygge to spełnienie marzeń marketingowców, a jeszcze potem wysyp porad w stylu hygge.

Cały czas na portalach skierowanych do kobiet pojawiają się artykuły: Jakie diety będą modne w 2017 roku? Gdzieś przeczytałam, że np. dieta bez soli. Bzdura. Może z solą, może bez soli. Na pewno będą modne te diety, które redaktorzy wmówią czytelnikom, że są modne.

I na koniec jeszcze jeden artykuł: Jak rozpoznawać fałszywe informacje w mediach. Pod tytułem dopisek: #myslekrytycznie. No to pomyślałam...
Polecała go moja znajoma, więc zajrzałam i przeczytałam. Generalnie autor napisał z głowy, co mu się wydaje (skończyłam kurs UO UW poświęcony manipulacji, więc, nie twierdzę tego gołosłownie), a przede wszystkim dokonał sporej manipulacji tytułem, bo pisał o manipulacji, a nie o rozpoznawaniu fałszywych informacji. 

To dobry moment, żeby wrócić do początku. 
Komu wierzyć? Czym się kierować w swoich wyborach? Jak żyć?

Ja nie wiem. Prawda jest taka, że dziś każdy pisze co mu się podoba i najczęściej sam wierz, że się na tym zna. Sprawdzać każdą informację? A kto ma na to czas? Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jeśli prawda jakakolwiek jeszcze gdzieś jest, to tylko w ludzkich fantazjach.

Piosenka w zasadzie jest o tym samym, ale dosadniej i mądrzej:



niedziela, 15 stycznia 2017

Chore społeczeństwo

Gra Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Pamiętam tę pierwszą. Była tuż po sylwestrze, cała Warszawa była biała. Ja wrzuciłam pieniądze (gigantyczne dla mnie wtedy) do puszki Pawła Wawrzeckiego, który kwestował w wesołym miasteczku pod Pałacem Kultury.
Nie wiem, ile osób pamięta, jakie były początki. Była bieda, a w Centrum Zdrowia Dziecka umierały dzieciaki ze słabymi serduszkami, bo nie było kasy na sprzęt. W telewizji pokazali reportaż, w radiu Jurek o tym powiedział i tak się zaczęło. 
Te ćwierć wieku temu wszystkim nam urosły skrzydła, bo uwierzyliśmy, że coś możemy, że złotówka każdego z nas może sprawić, że świat się zmieni. I się zmieniał. Na dobre. Gdy czekaliśmy na podsumowania to dlatego, że chcieliśmy wiedzieć, co dobrego zrobiliśmy. 
Dziś WOŚP gra po raz 25. Ależ to wszystko się pozmieniało. Telewizja publiczna udaje, że akcji nie ma - choć ja (i nie tylko ja) osobiście doniosłam im o tym, na wszelki wypadek, gdyby okazało się, ze młode orły coś przegapiły (chłe, chłe, przegapiły). Rząd odwraca się od akcji plecami i torpeduje ja jak może, choć to dzięki tej akcji budżet państwa robi oszczędności na służbie zdrowia. A ludzie?
A ludziom już się pomieszało w głowach.
Prawicowy dziennikarz na twitterze: Aroganckie sukinsyny z WOŚP spowodowały paraliż centrum miasta.
Starsza pani, członek grupy Sympatycy KOD: Wrzuciłam z mężem. Do 4-ech puszek i jeszcze wrzucę na złość pisdzielcom. I klechom. (tu nie wytrzymałam i skomentowałam: Do piątej wrzuć, żeby komuś pomóc. Ta akcja ma łączyć, a nie dzielić).
O ile się nie mylę problem ze sprzętem w szpitalach dziecięcych mamy od dawna za sobą. WOŚP wyposażył szpitale, przychodnie... Problem w tym, że przez te minione lata zachorowało polskie społeczeństwo. I to jak bardzo zachorowało. Te dwa wpisy, które przytoczyłam (a są ich tysiące) najlepiej o tym świadczą. I żeby była jasność - ja nie widzę między nimi wielkiej różnicy, a może nawet nieco gorszy wydaje mi się ten drugi. Dlaczego? Bo upolitycznianie WOŚP to głupota, bo to podcinanie gałęzi, na której wszyscy siedzimy, to niszczenie Orkiestry, nie tak otwarte jak czynią to prawicowe orły, ale jednak niszczenie.

Kącik muzyczny zupełnie nie na temat. Piosenka tylko i wyłącznie za mnie. Przeniosłam się dziś do czasów, gdy ciągle tłukła mi się po głowie. I ratowała mnie... A może na temat? Może nam wszystkim potrzebny jest ten trolejbus?



czwartek, 12 stycznia 2017

Nieprawdopodobne...

Miałam w domu stare "Baśnie" Andersena. Czytałam je na okrągło. I to nie te najbardziej znane, ale te z końca. Dziś czasami je sobie przypominam. Dziś nic nie napiszę. Mam dla Was jedna z moich ulubionych baśni. Czy coś Wam ona przypomina?

Hans Christian Andersen
Historia najmniej prawdopodobna
 Ten, kto dokona czegoś najbardziej nieprawdopodobnego, otrzyma rękę księżniczki i połowę królestwa. Młodzi ludzie, ba, nawet i starzy, wytężali swoje wszystkie myśli, pragnienia i muskuły; dwóch najadło się tak, że obaj umarli, jeden zapił się na śmierć, aby według swego mniemania dokonać czegoś najnieprawdopodobniejszego; wszystko to jednak nie osiągało celu. Mali ulicznicy wprawiali się w sztukę plucia sobie na plecy, uważali to za najnieprawdopodobniejsze.
Oznaczonego dnia każdy miał wykazać, czego dokonał. Sędziów wyznaczono od trzyletnich dzieci do dziewięćdziesięcioletnich starców. Zebrała się cała wystawa rzadkich przedmiotów, ale wszyscy zgodzili się na jedno, że najnieprawdopodobniejszy ze wszystkiego był duży, pokojowy zegar w futerale, niezwykle wymyślny z zewnątrz i wewnątrz.
Przy każdym uderzeniu zegara ukazywały się żywe obrazy, które wyobrażały to, co wybił zegar. Było to dwanaście obrazów z ruchomymi figurami, które śpiewały i gadały.
- To jest najnieprawdopodobniejsze - mówili ludzie.
Zegar bił raz, a wtedy ukazywał się Mojżesz na górze i wypisywał na tablicy pierwsze przykazanie: "Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną." Gdy zegar bił dwa razy, ukazywał się rajski ogród, gdzie spotykali się Adam i Ewa; oboje byli bardzo szczęśliwi, chociaż nie posiadali nawet szafy do ubrań, ale nie potrzebowali jej wcale. Gdy zegar bił trzy razy, ukazywali się Trzej Królowie, jeden z nich był czarny jak węgiel, ale nic na to nie mógł poradzić, słońce go tak opaliło. Zjawiali się z kadzidłami i kosztownościami. Biła godzina czwarta i pojawiały się cztery pory roku: wiosna z kukułką na świeżej bukowej gałęzi, lato z konikiem polnym na dojrzałym kłosie żyta, jesień z pustym gniazdem bocianim, gdyż ptaki odfrunęły, zima ze starą wroną, która w kącie za piecem opowiadała, bajki, stare wspomnienia. Gdy zegar bił piątą, zjawiało się pięć zmysłów: wzrok przybywał jako optyk, słuch jako kowal, węch sprzedawał fiołki i konwalie, smak był kucharzem, a dotyk żałobnikiem w czarnej zasłonie spadającej aż do pięt. Biła szósta; zjawiał się gracz i wyrzucał kostkę, którą wskazywała największy numer: szóstkę. Potem przychodziło siedem dni tygodnia lub siedem grzechów głównych, co do tego ludzie nie mogli się zgodzić, ale dni tygodnia i grzechy to jedno i to samo i trudno je rozłączyć. Potem przychodził chór mnichów, którzy intonowali mszę poranną odbywającą się o ósmej godzinie. Gdy wybijał dziewiątą, ukazywało się dziewięć muz, jedna była przydzielona do astronomii, druga do archiwum, a reszta do teatru. Zegar bił dziesięć razy, wtedy występował znowu Mojżesz z tablicą praw, były na niej wypisane wszystkie przykazania, a było ich dziesięć. Znowu wybił zegar, wtedy wyskoczyły z niego małe dziewczynki i mali chłopcy, bawiąc się w gry i śpiewając: "Rąbie, rąbie siekiereczka, rąbie jedenaście!" I była to rzeczywiście jedenasta. Teraz wybił dwunastą, wtedy wystąpił stróż nocny w kapturze na głowie i z gwiazdą poranną i zaśpiewał starą piosenkę stróżowską: O północnej godzinie Narodził się nam Zbawiciel. I podczas gdy śpiewał, dookoła wyrastały róże, które przemieniały się w główki aniołów i unosiły się w górę na tęczowych skrzydełkach.
Było czego słuchać i było na co patrzeć! Całość była niezwykłym dziełem sztuki.
- Tak, to było coś najbardziej nieprawdopodobnego - mówili wszyscy ludzie.
Artystą był młody człowiek, dobry i wesoły jak dziecko, był on wiernym przyjacielem i pomagał swoim biednym rodzicom; zasłużył na rękę księżniczki i na połowę królestwa.
 Nadszedł rozstrzygający dzień, całe miasto było przystrojone, księżniczka siedziała na państwowym tronie, który został wypchany świeżym włosiem, ale nie stał się przez to ani wygodniejszy, ani przyjemniejszy. Sędziowie patrzyli tak chytrze na tego, który miał zwyciężyć, a on stał wesoło i pogodnie, jego szczęście było przecież pewne, uczynił coś najnieprawdopodobniejszego.
- Nie, to ja zwyciężę! - zawołał nagle w tej chwili jakiś wielki, kościsty siłacz.
 - Jestem w stanie dokonać czegoś najnieprawdopodobniejszego. - I to mówiąc podniósł wielką siekierę na dzieło sztuki. Trach, trach! - wszystko się rozleciało. Kółka i sprężyny, wszystko zostało zniszczone.
 - Oto, co potrafię zrobić! Zniszczyłem jego dzieło i zaskoczyłem was wszystkich; ja dokonałem czegoś najnieprawdopodobniejszego.
- Takie dzieło zniszczyć - powiedzieli wszyscy sędziowie.
 - Tak, to nieprawdopodobne.
Wszyscy mówili to samo, miał więc siłacz otrzymać rękę księżniczki i połowę królestwa. Gdyż skoro się obiecało, trzeba dotrzymać obietnicy, nawet najnieprawdopodobniejszej. Z wałów i wszystkich wież miasta roztrąbiono na wszystkie strony: "Oto odbędzie się wesele!" Księżniczka wcale nie była zadowolona, ale ładnie wyglądała i pięknie była ubrana. Kościół jaśniał od świateł późnym wieczorem, tak jest bowiem ładnie. Szlachetnie urodzone córy miasta śpiewały chórem i prowadziły pannę młodą, rycerze śpiewali chórem i prowadzili pana młodego; ten pysznił się i puszył, jak gdyby nic nie potrafiło go przełamać. Ustał śpiew, zrobiło się cicho, że można było usłyszeć szpilkę spadającą na ziemię, ale pośród tej ciszy otworzyły się z hukiem i chrzęstem wielkie wrota kościoła i - bum, bum! - przez nawę kościelną wkroczył zegar z całą maszynerią i ustawił się pomiędzy oblubieńcem a oblubienicą. Wiemy przecież dobrze, że umarli ludzie nie mogą zmartwychwstać, ale dzieło sztuki może ożyć, jego powłokę materialną połamano na kawałki, ale został duch - duch kunsztownego zegara straszył, to był strach nie na żarty. Zegar stał żywy jak wtedy, gdy był cały i nienaruszony. Dźwięki zegara zabrzmiały jeden po drugim, aż do dwunastu, i postacie wychodziły na zewnątrz.
 Najpierw Mojżesz; czoło jego jaśniało jak płomień; rzucił na nogi pana młodego ciężką tablicę z dziesięciorgiem przykazań i przygwoździł go w ten sposób do posadzki kościoła.
- Nie mogę podnieść tablicy - powiedział Mojżesz. - Obciąłeś mi ręce, więc teraz stój tam, gdzie stoisz.
 Potem przyszli Adam i Ewa, Trzej Królowie i cztery pory roku i wszyscy mówili panu młodemu nieprzyjemne prawdy:
 - Wstydź się!
Ale on się nie wstydził. Wszystkie te postacie, które ukazywały się co godzinę, wystąpiły z zegara i urosły do nieprawdopodobnych rozmiarów; zdawało się, że nie było tam już miejsca dla zwykłych ludzi. A przy dwunastym uderzeniu ukazał się stróż nocny w kapturze z gwiazdą poranną, powstał wielki ruch; stróż nocny skierował się wprost do pana młodego i uderzył go gwiazdą poranną w czoło.
- Leż tu! - powiedział. - Jak ty mnie, tak ja tobie. Jesteśmy pomszczeni i nasz mistrz także. Teraz znikamy!
I cały kunsztowny zegar zniknął; ale świece palące się w kościele przemieniły się w wielkie, świetliste kwiaty, od złoconych gwiazd pod sufitem padały długie, jasne promienie, a organy grały same z siebie. Wszyscy ludzie mówili, że było to coś najnieprawdopodobniejszego, co kiedykolwiek przeżyli.
- Może zawołacie teraz prawdziwego pana młodego - powiedziała księżniczka. - Ten, który stworzył to niezwykle dzieło sztuki, będzie moim mężem i panem.
A on był obecny w kościele; cały lud tworzył jego orszak; wszyscy się cieszyli i wszyscy błogosławili go. I nikt mu nie zazdrościł.

To było najnieprawdopodobniejsze.

środa, 11 stycznia 2017

Co za shit!

Warszawa, 11 stycznia, godzina 15. Jadę taksówką i słyszę, że w radiu zaczynają się wiadomości. Pytam taksówkarza, czy może dać głośniej. Reaguje z entuzjazmem i pogłaśnia. Chwile rozmawiamy i okazuje się, że jest zwolennikiem PiS. Ja mówię, że jestem przeciwnikiem PiS. Rozmawiamy. On dowozi mnie do pracy i życzy mi miłego dnia, ja tez życzę mu miłego dnia. Brawo my!

Jest nadzieja, że my Polacy jednak się dogadamy.

Teraz siedzę w domu i słucham po raz kolejny Ryszarda Petru, który ciągle gdzieś coś mówi. I ciągle nadaje na PO. Nie ma więc chyba nadziei na to, żeby politycy opozycji potrafili się dogadać

Wczoraj siedziałam przed telewizorem i oglądałam kolejną miesięcznicę. Miałam farta, bo dzięki temu byłam świadkiem, jak po raz pierwszy udało się zagłuszyć Prezesa. Brawo Obywatele RP. To podziałało na mnie ożywczo. Zgłosiłam więc na stronie KOD propozycję przyłączenie się do Obywateli podczas następnej miesięcznicy. Post napisałam rano. Wciąż czeka na zatwierdzenie. Nikt nie poinformował mnie, czemu jest blokowany. Potem w czasie jakiejś dyskusji ktoś mnie poinformował, że Obywatele RP rozwalają KOD (nie wiem, co to znaczy), więc KOD ich nie popiera. Nie ma więc chyba nadziei na to, żeby ruchy opozycyjne potrafiły się dogadać. 

Jak więc żyć?

Nie wiem, co się jutro stanie w Sejmie. Może PiS usunie posłów PO siłą i będzie szansa na świetny klip wyborczy. Może sami usiądą na swoich miejscach. Pytanie, czy teraz PiS nie zmieni ordynacji wyborczej i Konstytucji. Bo wtedy... 
Wielu przyklaskuje teraz Jarosławowi Kaczyńskiemu, widząc w jego poczynaniu pokaz siły, która im imponuje. Mogę im powiedzieć jedno - nie zapominajcie, że rewolucja pożera własne dzieci. Zawsze tak było. Za zamordowanie demokracji zapłacicie równie drogo jak my, czyli ci którzy się na to nie zgadzają. A może zapłacicie drożej. Po prostu poczytajcie cokolwiek o skutkach tak gwałtownych i wymuszonych działań.

Tomku Lipiński! Czemu ten utwór jest wciąż aktualny!  




wtorek, 10 stycznia 2017

Czarno to widzę

Są dwa fundamentalne pytania.
Dlaczego?
Po co?
Wiemy dlaczego, ale czy wiemy po co?
16 grudnia opozycja nie miała wyboru. PiS zrobił kilka skandalicznych ruchów, na które trzeba było jakoś zareagować. Dziś padają pytania, czy opozycja miała w planach okupację Sali Plenarnej? Ależ oczywiście, że miała. Pod warunkiem, że wiedziała, że marszałek Kuchciński postanowi zamknąć dziennikarzy w sejmowej klatce. Pod warunkiem, że wiedziała, że marszałek Kuchciński bez najmniejszego powodu wykluczy z posiedzenia posła Szczerbę. Pod warunkiem, że wiedziała, że PiS zdecyduje się głosować nas budżetem łamiąc kilka punktów regulaminu Sejmu, Konstytucję i pewnie ze dwa paragrafy któregoś z kodeksów. Gdybym miała zgadywać, postawiłabym na to, że opozycja miała plan zablokowania głosowania nad budżetem, opóźnienia głosowania. A w każdym razie tego był pewien marszałek. Siedział jak na szpilkach i czekał, kiedy ktoś wyjmie królika z kapelusza. Tak się denerwował, że w końcu sam wyjął. No i poszły konie po betonie.

O ile 16 grudnia wszystko działo się szybko i trudno było robić dalekosiężne plany, o tyle już minęło trochę czasu i za kilkanaście godzin ma znów podjąć pracę Sejm.

Czy jest choć jedna osoba wśród czytających te słowa, która wierzyła, że PiS ustąpi opozycji? Niezależnie od tego, co mówią przedstawiciele opozycji, to nie wierzę, że któryś z nich wierzył w kapitulację Prezesa.

Wróćmy więc do drugiego z fundamentalnych pytań.

Po co opozycja nadal okupuje Salę Plenarną?

Szczerze mówiąc ja widzę tylko jedno wyjaśnienie.

Chodzi o użycie siły wobec opozycji.

Pamiętam czasy strajku studenckiego z 1981 r. W którymś momencie był pomysł, że zrobimy marsz ogólnouczelniany na początku, którego będą szli nasi rektorzy w sobolach. - No przecież nas spałują - zauważyła koleżanka. - I super! Wiesz, jaki będzie dym na świecie, jak spałują i nas, rektorów w sobolach? - odpowiedział kolega, a my przyjęliśmy to z aprobatą.

Jarosława Kaczyńskiego stać na to, by użyć siły wobec posłów. I nie wątpię, że będzie wtedy z tego dym na świecie. Tyle że nic poza dymem. Na dziś sytuacja jest taka, że spora część Polaków takie rozwiązanie przyjmie z ulgą. Posłowie to nie pielęgniarki, więc litości nie budzą. Spora część  będzie wkurzona. Ja na pewno! Polskiego Majdanu jednak z tego nie będzie. I lepiej, żeby nie było, bo Majdan nie okazał się sukcesem Ukraińców. 

I jeszcze jedno. Nie wiem, czy opozycja rozważyła wszystkie warianty. Ja gdybym była na miejscu Kaczyńskiego, przeniosłabym obrady Sejmu gdzie indziej. Tyle że zapewniłabym lepsze warunki niż w tej nieszczęsnej Sali Kolumnowej. I najlepiej kawałek od Wiejskiej. W Zamku Królewskim? Co wtedy? Tam będą obrady, a opozycja dalej okupuje pusty Sejm?

Czarno to widzę.

Przypomina mi się durny film familijny, który lata temu widziałam. "Małolaty ninja" albo jakiś w tym stylu. Padło tam zdanie:
Ninja nie walczy, gdy nie może wygrać.
A tymczasem w Polsce walczy się najczęściej wtedy, gdy wygrana jest niemożliwa. Bo tak każe honor.






poniedziałek, 9 stycznia 2017

Pierwszy lepszy Bóg...

Czy zastanawialiście się czasami, po co człowiekowi Bóg? Albo bogowie? Bo wszak nawet w monoteistycznym katolicyzmie ludzie masowo modlą się Matki Boskiej, nadając jej tym samym cechy boskie. O świętych nawet nie chce mi się wspominać.
Oczywiście to pytanie od lat zadają filozofowie, socjologowie, psycholodzy. Mam więc świadomość, że nie jestem oryginalna. Oni również udzielili wielu odpowiedzi. Pewnie mądrzejszych, niż gdybym to ja odpowiadała. Problem jednak w tym, że od czasów, gdy Gagarin poleciał w kosmos wiadomo, że Bóg w niebie nie mieszka. Dzięki zastępom geologów mamy też przypuszczenie graniczące z pewnością, że pod ziemią nie ma piekła, choć w tym wypadku oczywiste dowody nie istnieją. To wszystko sprawia, że wiara w Boga jest coraz bardziej zachwiana. Coraz częściej ludzie dochodzą do wniosku, że Boga nie ma. Wciąż jednak jest powód wiary w Boga. Jakikolwiek by on nie był. No i tu pojawia się kolejne pytanie. Jeśli nie Bóg, to kto? Bo coś z tym powodem trzeba zrobić.
Niedzielę spędziłam przed komputerem śledząc dyskusje na Facebooku na wiadomy temat. Choć słowo "dyskusje" jest w tym wypadku chyba niewłaściwe. Nawalanki słowne PiS - KOD to przy tym czymś małe miki. Wiadomo jednak, że najkrwawsze są wojny domowe. W każdym razie na FB wrzało, bo ludzie którzy wierzą w spisek starli się z ludźmi, którzy wierzą, że spisku nie było.
To dało mi do myślenia.

W pewnych komentarzach zauważyłam fanatyzm graniczący z fanatyzmem religijnym. Albo fanatyzmem smoleńskim. Albo fanatyzmem pisowskim*
Kombinujemy dalej. Wiara, fanatyzm...
Czy z braku Boga w niebie ludzie nie szukają go gdziekolwiek? Czasami odnoszę wrażenie, że to działa jak w przypadku małej kaczuszki. Gdy wykluje się z jaja, to za matkę bierze pierwsze lepsze stworzenie, które jej się nawinie. Podobnie jest z zagubionymi istotami ludzkimi, które opuszczone przez Boga na niebiesiech, lojalność religijną kierują gdzie popadnie.
Mogę się oczywiście myli, bo nie chodzi o wiarę a o zwykłą ludzka głupotę.
No i jeszcze jedno. Ja już jako dziecko za cholerę nie rozumiałam, dlaczego błogosławieni są ci którzy nie widzieli a uwierzyli. Co ja więc wiem.


*przykładem fanatyzmy pisowskiego jest pewna moja była znajoma. Prawie rok temu wyrzuciła mnie z grona swoich znajomych ma FB, bo należę do KOD. W piątek dostałam od niej list: Miłego dnia! W pierwszej chwili miło mi się zrobiło, ale potem zobaczyłam, że w załączniku jest tekst o Kijowskim. Odpisałam jej, co o tym myślę. Odpowiedź: nawet nie chce mi się tego czytać:))) Skąd taka zajadłość? Fanatyzm. Nic innego, fanatyzm!

niedziela, 8 stycznia 2017

Ciocia Dobra Rada

Strach jest uczuciem, które stale nam towarzyszy. Czego jednak najbardziej się boimy? Nieznanego. (w tym miejscu znajdował się fragment o tym, ze uchodźców boją się gównie ludzie słabiej wykształceni i gorzej sytuowani, którzy tzw. innych znają głównie z przekazów innych. Użyłam tego przykładu niepotrzebnie, gdyż niczemu nie służył, a prowokował do dyskusji na inny temat. Przepraszam za długie wyjaśnienie, ale zostałam posądzona o manipulację, a na pewno niektórych w ten sposób uraziłam. Mam nadzieję, że to załatwia sprawę). Boimy się, że zachorujemy, że stracimy pracę, że umrze ktoś nam bliski, że zginiemy w obcym mieście, że partner zdradzi, że dzieci zejdą na złą drogę... A kiedy przestajemy się bać? Kiedy zachorujemy, stracimy pracę, gdy musimy pochować kogoś bliskiego, kiedy sąd orzeknie rozwód, a dziecko mocno narozrabia... Bo wtedy już nie mamy się, czego bać.
Dziś mamy skomplikowana sytuację w kraju. Wygrała formacja, z którą się wielu z nas nie zgadza. Boimy się o demokracje, o praworządność, jednym słowem o przyszłość. Moim zdaniem powinniśmy przestać się bać. Po pierwsze dlatego, że w tej akurat sprawie nic od nas nie zależy. To znaczy nie zależy od każdego z nas z osobna. Bardzo polecam powieść (nie film!) "Ostatni brzeg" Nevila Shute'a. Była wojna atomowa, ktoś przycisnął guzik i życie na świecie za chwilę przestanie istnieć przez promieniowanie. Australijczycy wiedzą, że za kilka miesięcy dojdzie to do nich. Jak reagują? Ta powieść naprawdę świetnie układa w głowie pewne rzeczy. My jesteśmy w lepszej sytuacji, bo sprawa nie jest przesądzona. A może w gorszej, bo dlatego się miotamy?
Niech każdy z Was wyobrazi sobie, że PiS będzie rządził jeszcze długo. Co to oznacza dla każdego z nas? Że będzie biedniej, głównie dla tych, którym teraz się lepiej powodzi, przy czym mam na myśli nie tylko bogaczy, ale takich ludzi jak ja. Co dla mnie to oznacza? Że pewnie już nie wyjadę na wycieczkę zagraniczną. A chciałam odwiedzić Paryż, iść do katedry w Barcelonie, pojechać na Maltę. A jak Bóg da, to spełnić marzenia malutkiej dziewczynki, która w jakiejś książce przeczytała, że Kostaryka to kraj, gdzie kwiaty wyrastają nawet z kamieni. Dziś mam szansę spełnić te marzenia. Jutro raczej nie. Przeżyję. Mam kupę książek, mnóstwo audiobooków i co najmniej kilkaset płyt DVD z filmami. Przeżyję więc wszystkie klęski. Byle był prąd.
Tym co jest najważniejsze w naszym życiu jesteśmy my sami. Nasze szczęście zależy od wielu rzeczy, niekoniecznie od pieniędzy. Wolność to też nasza osobista sprawa. W latach 80. zdawałam na dziennikarkę. Przeszłam przez pisemny egzamin i na ustnym dostałam pytanie o zapisie w Konstytucji o przewodniej roli PZPR. Podniosłam niewinne oczęta na komisję i zapytałam ze szczerym zdziwieniem: - Serio coś takiego jest w konstytucji? To po co mamy wybory? I mimo to zdałam egzamin. Do dziś podejrzewam, że panowie bardzo w tym momencie zazdrościli mojej niewiedzy. Albo uznali to za wyczerpującą odpowiedź. Chodzi mi w każdym razie o to, ze każdym układzie sami sobie wyznaczamy granice naszej osobistej wolności. 
A na każdy strach jest jedna rada. Spróbujmy sobie wyobrazić najgorsze, co nas może spotkać. Zwykle to jest mniej straszne od naszego strachu.
Poniżej kawałek muzyczny na ocieplenie nastroju. A pod piosenka w ramach lektury nadobowiązkowej piękna baśń Andersena o szukaniu szczęścia.




Hans Christian Andersen
Talizman 
Byli sobie pewnego razu królewicz i królewna, którzy przeżywali jeszcze miodowe miesiące. Czuli się bezgranicznie szczęśliwi, niepokoiła ich tylko jedna myśl; czy zawsze będą tacy szczęśliwi jak obecnie. Dlatego pragnęli mieć talizman, który by potrafił zabezpieczyć ich przed niesnaskami w małżeństwie. Często słyszeli o człowieku, który mieszkał w lesie i był poważany przez wszystkich za swoją mądrość: potrafił dać dobrą radę w każdym nieszczęściu i w każdej biedzie. 
Królewicz i królewna udali się więc do niego i opowiedzieli, co im leżało na sercu. Wysłuchawszy ich, mądry człowiek powiedział:
- Podróżujcie po wszystkich krajach świata i gdy spotkacie zgodne małżeństwo, poproście, aby wam dali mały skrawek bielizny, jaką mają na sobie, i noście go zawsze przy sobie. To jest najlepszy sposób. 
Królewicz z królewną wsiedli na konie i odjechali. Wkrótce posłyszeli o pewnym rycerzu, który podobno miał wieść szczęśliwy żywot ze swą małżonką. Udali się więc na zamek i zapytali ich sami, czy rzeczywiście byli tak radzi ze swego małżeństwa, jak głosiła fama. 
- Tak jest - brzmiała odpowiedź. - Tylko jednego nam brak: nie mamy dzieci. 
Tu więc nie można było znaleźć talizmanu i królewicz z królewną musieli pojechać dalej, aby znaleźć w pełni zadowolone małżeństwo. 
Przybyli do miasta, w którym - jak słyszeli - mieszkał uczony człowiek żyjący ze swą żoną w największej harmonii i zadowoleniu. Poszli do niego i zapytali podobnie jak poprzednio, czy istotnie jest tak szczęśliwy w swym małżeństwie, jak to ludzie opowiadają. 
- Tak, jestem szczęśliwy - odpowiedział mąż - moja żona i ja żyjemy z sobą doskonale, ale mamy za dużo dzieci, sprawiają nam one wiele zmartwień i kłopotów. 
A więc i tu nie można było znaleźć talizmanu i królewicz z królewną pojechali dalej po kraju, wypytując się wszędzie o zadowolone małżeństwa, ale nikt się nie zgłaszał. 
Pewnego dnia, gdy jechali konno przez pola i łąki - zauważyli niedaleko od drogi pastucha, który radośnie przygrywał na fujarce. W tej samej chwili podeszła do niego kobieta z dzieckiem na ręku, prowadząc małego chłopczyka. Gdy pastuch ją zobaczył, wyszedł jej naprzeciw, przywitał się z nią serdecznie i wziął od matki małe dziecko, całował je i pieścił. Pies pastucha podszedł do chłopca, lizał jego małą rączkę, szczekał i skakał z radości. Tymczasem kobieta postawiła garnczek, który przyniosła, i powiedziała: 
- Siadaj, stary, i jedz. 
Mąż usiadł i zabrał się do jedzenia, ale pierwszy kęs dał małemu dziecku, drugi podzielił między chłopca i psa. 
Królewicz i królewna widzieli i słyszeli to wszystko. Podeszli teraz bliżej i przemówili do nich: 
- Wy jesteście chyba szczęśliwym i zadowolonym małżeństwem? - Jesteśmy istotnie szczęśliwym małżeństwem - odpowiedział mąż. 
- Dzięki Bogu! Żaden królewicz i królewna nie mogliby być szczęśliwsi od nas. 
- W takim razie, posłuchajcie - powiedział królewicz - zróbcie nam przysługę, której nie pożałujecie. Dajcie nam mały skrawek koszuli, którą macie na sobie.
Na te słowa pasterz i jego żona spojrzeli dziwnie po sobie; wreszcie mężczyzna powiedział: 
- Bóg świadkiem, że z przyjemnością dalibyśmy wam nie tylko skrawek, ale nawet całą koszulę, gdybyśmy ją mieli, ale nie posiadamy na sobie ani jednej nitki. 
I tak nic nie załatwiwszy królewicz z królewną musieli pojechać dalej. Znudziła im się wreszcie ta długa, bezcelowa włóczęga i wracali do domu. Kiedy przejeżdżali koło chatki mądrego człowieka, czynili mu wymówki, że dał im taką złą radę. Opowiedzieli mu wszystkie swoje przygody w podróży. Wtedy ten mądry człowiek uśmiechnął się i powiedział: 
- Czy rzeczywiście jechaliście na próżno? Czy nie przyjeżdżacie do domu bogatsi w doświadczenie? 
- Owszem - odpowiedział królewicz - przekonałem się, że zadowolenie jest rzadkim dobrem na tej ziemi. 
- A ja się nauczyłam - powiedziała królewna - że po to, by być zadowolonym, nie trzeba nic - tylko właśnie być zadowolonym. 
Wtedy królewicz podał królewnie rękę, spojrzeli na siebie z niewymowną miłością, a mądry człowiek pobłogosławił ich i rzekł: 
- Znaleźliście prawdziwy talizman w waszym sercu. Strzeżcie go wiecznie, a nigdy duch niezadowolenia nie będzie miał nad wami władzy.

sobota, 7 stycznia 2017

Déjà vu

Oglądałam dziś rano w TVP Kultura koncert z Przeglądu Piosenki Aktorskiej. Aktorzy śpiewali Cohena. Niespecjalnie uważałam, ale zarejestrowałam, że Kinga Preis świetnie śpiewa, ale stylizację ma dziwną. Potem wystąpił Paweł Królikowski, który śpiewał marnie, ale stylizację miał dobrą. No i tak aktorzy śpiewali, a ja zajmowałam się internetem. Patrzyłam jednak kątem oka na ekran. I w pewnej chwili zarejestrowałam, że Kinga Preis świetnie śpiewa, ale stylizację ma dziwną. Potem wystąpił Paweł Królikowski, który śpiewał marnie, ale stylizację miał dobrą. 
Moja pierwsza myśl - czemu ona tak ciągle bawi się tym perłami? Druga myśl - ale to już było!
Pewne fragmenty koncerty zdublowano. Ani chybi chodziło o to, żeby jakoś wypełnić czas antenowy. Prawo zuchy z TVP!
Ten koncert przypomniał mi moje czasy szkolne. Polonistka w kółko nam coś zadawała do domu, ale nie sprawdzała tego na bieżąco. Gdy przychodził czas klasówki (zawsze mieliśmy na to dwie godziny lekcyjne), my pisaliśmy, a ona chodziła po klasie i sprawdzała zeszyty. Generalnie chodziło o to, żeby objętość się zgadzała. Pewnie byli tacy w naszej klasie, którzy prowadzili zeszyty na bieżąco, ja uzupełniałam zwykle w dniu klasówki na innych lekcjach. Kiedyś musiałam szybko stworzyć wypracowanie o twórczości Kazimierza Przerwy-Tetmajera. "Szukam cię - a gdy cię widzę, udaję, że cię nie widzę. Kocham cię - a gdy cię spotkam, udaję, że cię nie kocham. Zginę przez ciebie - nim zginę, krzyknę, że ginę przypadkiem..." Wiersz w sam raz dla egzaltowanej nastolatki. Ten i parę innych. Jednak fakt, że znałam parę kawałków Przerwy-Tetmajera, nie znaczył, że chcę o tym pisać. A poza tym nie przerabialiśmy erotyków. No i nie miałam czasu, żeby coś wymyślać. Przepisałam więc z podręcznika rozdział o poecie. Nie był długi. Przepisałam więc ten rozdział jeszcze raz. I jeszcze pół raza. I wtedy było OK. Akurat tyle, żeby moja polonistka wypracowaniem się nie zainteresowała. Udało się, ale zwykle mi się udawało, więc to żadna  sensacja.
Mamy weekend, należy nam się odrobina luzu od rzeczywistości. Powspominajmy może szkolne wybryki?

Ilustracja muzyczna oczywiście z tamtych czasów. Tego pewnie słuchałam zamiast pisać wypracowanie. W każdym razie to śpiewaliśmy chórem na przerwach: