środa, 12 kwietnia 2017

Porządność naprawdę jest w zaniku?

Przeczytałam niedawno na głównej stronie popularnego portalu jeden z głównych materiałów. Traktował on o tym, że ktoś pomógł mężczyźnie, który zasłabł na ulicy. Pomógł w ten sposób, że zapytał, co się stało i wezwał pogotowie. Są jeszcze porządni ludzie - podsumował to ten portal, a komentujący przyznali rację.
Nieco wcześniej na tym samym portalu ktoś wrzucił film pokazujący kierowców, którzy w korku ustępują miejsca karetce jadącej na sygnale. Są jeszcze porządni ludzie - podsumował to ten portal, a komentujący przyznali rację.
Przeczytałam jedną wiadomość, przeczytałam drugą i się zadumałam. Bo ja chyba żyję na innym świecie. Widziałam już parę wypadków, potknięć, zasłabnięć i zwykle zawsze ktoś komuś pomagał, a przynajmniej pytał, czy trzeba pomóc. Jeżdżę samochodem od paru lat i nigdy nie zdarzyło mi się, żeby karetka na sygnale nie mogła przejechać w korku. Czasem bywa, że ktoś się zagapi, nie dosłyszy sygnału, ale są to rzadkie historie.  Rzadko też trafia się burak, który próbuje to wykorzystać i pomknąć za karetką - zresztą odradzam takie zachowanie, bo kierowcy, przynajmniej warszawscy, są w takich sytuacjach bezwzględni.
Tak się więc zastanawiam, jaki jest sens podobnych niusów. Ktoś pewnie chce pochwalić w ten sposób osobę (osoby), która zrobiła coś dla innych. Pewnie chodzi o to, żeby pokazać, że potrafimy przekazywać pozytywne informacje. Tyle że człowiek strzela a Pan Bóg kule nosi. Bo wymowa jest taka, że ludzkie odruchy są w zaniku, że są rzadkie. Czyli jeśli nie wykażę się ludzkim odruchem, to w zasadzie nic się nie stanie, bo inni też się nie wykazują. A nawet dobrze, że nie wykażę, bo mi prawdopodobnie też nikt nie pomoże, skoro to takie wyjątkowe.
Może zresztą chodzi o to, że autorzy tych tekstów, prawdopodobnie młodzi ludzie, tak właśnie postrzegają świat - jako miejsce, gdzie nikt nikomu nie pomaga, gdzie każdy myśli o sobie. Inne zachowania odbierają jako te promyczki nadziei i chcą się nimi podzielić z innymi.
Tak czy siak, dziwne to wszystko.


niedziela, 9 kwietnia 2017

Dziś bez optymizmu

Nie wiem, czego byłam świadkiem, ale wydawało mi się, że walki człowieka o śmierć. Nie znam żadnych szczegółów, nie znam człowieka, nie znam okoliczności, więc być może się mylę. Tak to jednak wyglądało. Mój tata trafił do szpitala. Na sali z nim leży mężczyzna, który mam bardzo ograniczone możliwości ruchu i porozumiewania się. Ma coś przypięte do łóżka i to coś jest podłączone do prądu. Wcześniej już widziałam, jak wyciągał ręce, ale nie widziałam większego sensu w tym wyciąganiu. Raz jednak sznur spadł nieco niżej i udało mu się go złapać i próbować wyciągnąć wtyczkę. Była przy tym pielęgniarka, która uniemożliwiła mu to.
Dziś są już takie możliwości, że osoby nieuleczalnie chore mogą skorzystać z pomocy w godnym odejściu. Oczywiście jeszcze nie w Polsce, ale przecież świat to duża wioska. Prawda jednak jest taka, że dotyczy to ludzi, którzy mogliby sobie poradzić sami, ale nie zrobiliby tego tak skutecznie i prosto. A przecież problem najbardziej dotyczy tych ludzi, są krytycznej sytuacji, beznadziejnej, a sami nie mogą zrobić nic. Ja w tej sprawie od dawna mam dość radykalne poglądy i uważam, że jeśli nie możemy już komuś pomóc, jeśli ten ktoś się meczy i chce tylko jednego: umrzeć, to należy mu w tym pomóc. Sama już zostawiłam dyspozycje, że w razie czego nie chcę być utrzymywana sztucznie przy życiu. Tyle że i tak na nic nie będę miała wpływu, a poza tym dotyczy to tylko ludzi w śpiączce. 
Chciałam przy tym nadmienić, że moje poglądy nie oznaczają lekceważenie życia. Uważam, że życie to cenny dar, najcenniejszy, jaki mamy. O życie należy walczyć. Są jednak pewne granice. Nie jesteśmy jedynie workiem wypełnionym mięsem i kośćmi. Człowiek to coś więcej. Jeśli zostaje tylko ta cielesna powłoka, to chyba za mało, żeby uznać to za życie.
Ot, takie refleksje mam po wizycie w szpitalu. Tyle że z moich refleksji nic nie wynika. W Polsce tej kwestii długo nic się nie zmieni.



środa, 5 kwietnia 2017

Pępkocentryzm

W czasach gdy maniakalnie wręcz chodziłam po górach, najczęstszym tekstem, który słyszałam od różnych ludzi było: - A nie boi się pani tak sama chodzić? Byłam do tego tak przyzwyczajona, że nawet jakoś specjalnie nie reagowałam albo reagowałam spokojnie. Tak się jednak złożyło, że ostatnio coś o górach wspomniałam w towarzystwie stosunkowo obcych sobie ludzi i znów padło: - Nie boisz się sama...? A najgorsze, że pytająca osoba nie dała się zbyt łatwo zbyć. I stało się. Wkurzyła mnie i ją po prostu pogoniłam. Wtedy zaczęło się tłumaczenie, czemu ona tak się dziwi. - Ja oceniam wszystko ze swojego punktu widzenia, bo przecież innego nie znam - powiedziała. - Ale wiesz, że nie jesteś pępkiem świata? - odwarknęłam. I mam dzięki temu jedną potencjalną koleżankę mniej. Co akurat w tym konkretnym przypadku zdaje się jest plusem.
Dziś natomiast zaliczyłam jedną z bardziej bzdurnych dyskusji na Facebooku. Chodziło o to, że "Wysokie Obcasy" uznały Natalię Przybysz za Superbohaterkę, cokolwiek by to nie znaczyło. Znajoma była oburzona tym faktem. Bo co to za superbohaterstwo przyznać się do aborcji? Akurat moim zdaniem przyznanie się do tego w Polsce jest jakimś wyczynem. Chyba nawet brawurą. Nie wiem, czy ja akurat wyróżniałabym akurat tę osobę i akurat za to, ale odwagę doceniam. W każdym razie zwróciłam uwagę, że wbrew obiegowym opiniom, dla części kobiet aborcja nie jest traumą i nie wiąże się z zabijaniem. A przyznanie się do tego, że po aborcji nie trzeba było przez pięć lat chodzić do psychoanalityka to już mega wyczyn. Koleżanka wyjaśniła, że ona jednak myśli inaczej: Pewnie dlatego że dla mnie ciąża i wszystko co się z tym wiąże jest czym innym niż dla Natalii Przybysz i tylko dla niej. Następnie dość radykalnie zakończyła dyskusję. Pewnie i dobrze. Cóż jednak oznacza zacytowane zdanie? Moja koleżanka uznała, że tak jak ona myślą wszystkie kobiety z wyjątkiem Natalii Przybysz. Bo koleżanka też ocenia wszystko ze swojego punktu widzenia, bo przecież innego nie zna.
Przyznam, że to pojmowanie świata z jedynej słusznej, bo swojej perspektywy, bardzo mnie męczy. Ukułam nawet kiedyś własne określenie tego zjawiska: pępkocentryzm. I nie chodzi mi bynajmniej o to, że ludzie, którzy tak postrzegają świat nigdy nie mają racji. Ależ mają! I to może nawet nie tak rzadko. Częściej jednak by mieli, gdyby czasami spojrzeli na świat oczami innych.
W kąciku muzycznym coś starego i nowego:)))) 



P.S. Wiem, że rzadko zamieszczam nowe posty, że z opóźnieniem komentuję Wasze wpisy. Przepraszam, zwłaszcza, że nie mam dobrego wytłumaczenie - nastąpiło zmęczenie materiału. pomysłów na nowe teksty mi nie brakuje, sensu jednak w tym widz coraz mniej.