poniedziałek, 26 września 2016

Wirus destrukcji?

- KOD nie jest przeciwko rządom PiS. To nasi przeciwnicy próbują nam przypiąć taką łatkę - powiedział lider Komitetu Obrony Demokracji, Mateusz Kijowski. Od razu w tym miejscu nadmienię, żeby potem nie było, że się wypieram, że ja najwyraźniej należę do tych przeciwników.
I chyba nie tylko ja, bo na mój rozum (OK, niewielki) zdecydowana większość członków i sympatyków ruchu jest przeciwko PiS. Nie wiem więc po co to Mateusz Kijowski powiedział, ale wiem, że jednym zdaniem sprawił, że w łeb wzięło hasło sobotniego marszu, a więc "Jedna Polska - Dość podziałów". Z tym że zdanie to podzieliło nie Polskę a KOD, bo dyskusja się rozpętała straszna.
Co autor miał na myśli jest dość jasne: członkowie KOD kochają wszystkich, byle tylko ci wszyscy nie łamali zasad demokracji. Bardzo to szlachetne. Prawda jednak jest taka, że PiS te zasady ma głęboko w nosie. Dlatego dziś ja jestem przeciwko PiS. Gdy ta partia odejdzie w niepamięć, będę patrzeć na ręce jej następcom, ale póki co PiS uważam za szkodnika, który już dokonał zamachu na mój kraj, a jeszcze mu mało. Wypowiedź Kijowskiego mogę przyrównać do zachowania szlachcica, który sprawdza w "Polskim Kodeksie Honorowym" Boziewicza jak elegancko powinien się zachować, gdy obszczymur walnął go cegłą w głowę, wylał na niego nocnik z zawartością i jeszcze na niego napluł.
Przyznam się Wam, że już nie po raz pierwszy pękam z dumy, gdy czytam słowa lidera mojego stowarzyszenia. W sobotę tuż przed wyjściem na marsz przeczytałam na FB taki post: "Wczoraj w TOK FM Mateusz Kijowski oświadczył, że KOD nie będzie zajmował stanowiska ws. całkowitej delegalizacji aborcji, ponieważ nie należy naruszać obecnego kompromisu w tej sprawie.
Niech mnie teraz przekona, że warto iść na jutrzejszy marsz KOD-u, skoro pokazał, że ma gdzieś los ponad połowy społeczeństwa." Z tego, co wiem Kijowski nie próbował jej przekonywać, ale ja tak. Powiedziałam, że nie zgadzam się z tym stanowiskiem. Okazało się, że nie tylko ja. Osoby biorące udział w marszu wiedzą zapewne, że ludzie, którzy byli na wieżach animacyjnych byli ubrani na czarno w ramach solidarności z "czarnym protestem".
Ja wielokrotnie powtarzałam, że najbardziej liczę na to, że PiS wreszcie obróci swoje działania destrukcyjne przeciwko sobie. Od jakiegoś czasu zaczynam mieć wrażenie, że opozycja i KOD podjęły wyzwanie i postanowiły pokazać, że w destrukcji mogę być lepsze od PiS. Póki co nieźle im idzie.

Ponieważ świętowaliśmy rocznicę KOR, to ja pozwolę sobie w części artystycznej przywołać geniusz Kaczmarskiego:

 

niedziela, 25 września 2016

Po marszu

I po marszu. Podsumowanie: Spore przeziębienie, noga, mimo stabilizatora boli mnie jak diabli, udało mi się zdobyć nieprzyjaciela w szeregach KOD. Ani jednego zdjęcia, mimo aparatu w kieszeni, bo albo się robi zdjęcia, albo pada się na pysk pod koniec marszu byle tylko inni mogli te zdjęcia robić. Satysfakcja z dobrze wykonanej roboty. Krótka pogawędka z Maja Komorowską, potem ważna i przydatna rada od aktorki, uśmiech do księdza Lemańskiego i do Róży Thun. Czyli sukces? Może jutro, dziś dla mnie jest na to jeszcze za wcześnie. Dziś pamiętam, że jakby nie liczyć uczestników to było ich mniej. Dziś pamiętam, że na początku marszu usiłowaliśmy znaleźć ludzi, którzy by nam pomogli w niesieniu bardzo fajnych motyli. Motyle świetnie wyszły na wielu zdjęciach. Uczestnicy marszu nam masowo odmawiali, motywując to tym, że będą mieć zajęte ręce i nie będą mogli robić zdjęć. So nice...
Mam wrażenie, że średnia wieku uczestników marszu się nie zmieniła. To co dzieje się teraz w Polsce dotyczy tak naprawdę młodych ludzi, bo to oni będą ponosić konsekwencje wszelkich zmian. Ja już jakiś czas temu przeszłam z czynnej gry do kibicowania. I tu pojawia się kolejna ciekawa refleksja. Czy naprawdę warto poświęcać własną nogę dla ludzi, którzy to wszystko mają w nosie?

A teraz z innej beczki. - Brytyjczycy są sfrustrowani napływem imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Ale ze względu na zasady politycznej poprawności nie mogą swojej frustracji wyładowywać na tych ludziach, więc okazują ją wobec Polaków, którzy są chrześcijanami, kulturowo tożsamymi Brytyjczykom. Więc wydaje się im, że można ich atakować - powiedział Mariusz Błaszczak, minister spraw wewnętrznych i administracji w wywiadzie dla "Naszego Dziennika" (podaję za gazeta.pl). Przyznam, że jestem wzruszona takim tłumaczeniem sprawy. A ja pewnie biorę udział w marszach KOD, bo nie podoba mi się polityka wewnętrzna Chin, ale ponieważ nie chcę być uznana za osobę, która atakuje Chińczyków, atakuję polski rząd. 
Przyznam, że zdarza mi się dochodzić do wniosku, że rząd polski osiągnął dno intelektualnej głupoty. I wtedy odzywa się na przykład minister Błaszczak, który udowadnia, że można szukać dna jeszcze niżej.

Jutro ponoć ukaże się w "Do rzeczy" wywiad z Wojciechem Cejrowskim, m.in. o tym że żołnierze wyklęci walczyliby z KOD. To tak à propos tego dna...

I czas na część artystyczną:



piątek, 23 września 2016

Na koniec tygodnia

Premier Szydło zapowiedziała, że wkrótce będą zmiany w rządzie. Ojej! Czyli coś się zmieni? Jedne marionetki wymienimy innymi? Jedyna zmiana, na którą ja oczekuję to taka, że Jarosław Kaczyński stanie wreszcie na wysokości zadania. A skądinąd wszyscy wiemy, że jak chce, potrafi wzbić się na wyżyny:


I jak już stanie na wysokości zadania, to weźmie na swoje barki odpowiedzialność. Lepiej nie będzie, ale choć trochę uczciwiej.

Gdy tworzyłam ten wpis, pojawiły się informacje o tym, że Sejm będzie pracował nad ustawą całkowicie zakazującej aborcji, a odrzucił projekt ustawy liberalizującej przepisy dotyczące aborcji. Prościej - choć trudno to sobie wyobrazić, może będzie gorzej niż jest, a jest tak, że aborcji praktycznie już nie da się przeprowadzić. In vitro to grzech, antykoncepcja to grzech, aborcja to grzech. Mam 54 lata i mnie już ta sprawa bezpośrednio nie dotyczy. Gratuluję jednak wszystkim młodym ludziom, którzy głosowali na PiS i na partię Kukiz'15. Żeście sobie kochani wybrali świetlaną przyszłość. Za jedyne 500+.

I coś ze świata. Mark Zuckerberg, twórca Facebooka, przeznaczył 3 miliardy dolarów na badania, które uwolnią ludzkość od wszystkich chorób. Termin - koniec tego wieku. Ja się pewnie na to już nie załapię, Wy również. Tak się jednak zastanawiam, na co się będzie umierać po 2100 roku? 

Która godzina? Jeszcze chwileczkę i zaraz będzie:






środa, 21 września 2016

Pospacerujemy jeszcze

Nie wiem, kiedy, nie wiem nawet, czy w ogóle jeszcze kiedyś dane mi będzie połazić po górach. Szczęśliwie jednak częściowo zrekompensuje mi to sytuacja polityczna. Mam bowiem wrażenie, że na spacery* z KOD chodzić będę jeszcze długo. Z założenia bowiem spacery te trwać mają aż do przegranej PiS. Aby jednak ta partia mogła przegrać, musi mieć z kim przegrać. Póki co nie tylko sama rządzi, ale i sama jest na scenie politycznej. 
Gdy na morzu burza hula, kapitan krzyczy: - Wszystkie ręce na pokład! No i wszyscy lecą, żeby wspólnie zapobiec np. utonięciu. Polskie partie polityczne postanowiły przyjąć inną metodę. Zamiast łączyć siły, dzielą je. Dostałam całkiem przyzwoite wykształcenie matematyczno-fizyczne i zapewniam, że siła dzielona jest słabsza od siły łączonej. Nie sądzę więc, że powstanie klubu poselskiego złożonego z Niesiołowskiego, Kamińskiego czy Protasiewicza, że PiS runie jak domek z kart.
W coraz mniejszym stopniu liczę też na KOD. To trochę głupie z mojej strony, bo dość silnie jestem w ten ruch zaangażowana. Prawda jednak jest taka, że póki co nie widzę alternatywy dla KOD, więc coś tam robię, bo głupio bym się czuła, gdybym miała się ograniczyć jedynie do tych cyklicznych spacerów. Ale naprawdę marnie to wygląda. Gdy byłam zagranicą, jedynym co dotarło do mnie na temat Komitetu, to migawka z udziałem Mateusza Kijowskiego z pogrzebu Inki i Zagończyka. Oczywiście w TVP. Ledwie zdążyłam pomyśleć, że chyba na głowę upadł, że tam polazł, to przyszła mi do głowy kolejna refleksja: zwariował, skoro rozmawia z TVP I fakt, chyba zwariował, bo natychmiast pozwolił sobie udowodnić, że nie wie, co to za impreza, bo nie znał nazwisk jej bohaterów. Duma z lidera wprost mnie rozsadzała. Wróciłam do Polski i poczytałam: najpierw Hołdysa, potem "Politykę", a potem, co na to koledzy z KOD. Koledzy uważają, że wszystko jest OK, a źli ludzie się czepiają. No to kochani zaopatrzcie się w dobre buty, bo trochę sobie pochodzimy w najbliższym czasie.
I coś z jeszcze bardziej wielkiego świata. Jedni się rozchodzą, ale inni schodzą. Naszej gorącej parze numer jeden, czyli Małgorzacie Rozenek i Radosławowi Majdanowi tak spodobało się niedawne wesele, że postanowili je powtórzyć. Bawić się na bis będą dla nieco mniej znanych znajomych. Może i dobrze, że PiS chce zakazać sprzedaży małpek. Ja osobiście do przetrawienia tego niusa potrzebuję co najmniej pół litra alkoholu.


*Przypominam, że spotykamy się w najbliższą sobotę o 15 pod siedzibą TK w Warszawie. Marsz odbędzie się pod hasłem "Jedna Polska - Dość podziałów".

poniedziałek, 19 września 2016

Długo w pracy

Z życia wzięte: Lata temu studiowałam geografię i w związku z tym odbyłam praktyki z kartografii. Praktyki te mieliśmy na Mazurach, podzieleni byliśmy na 3-osobowe grupy, a każda grupa miała zrobić mapę wyznaczonego terenu. Na wstępie zakomunikowano nam, że: praca jest łatwa i siedzenie po godzinach nie będzie mile widziane; w trakcie praktyk w jeden wieczór odbędzie się sprawdzenie dotychczasowej pracy; pracujemy powiedzmy do godz. 15, a potem nikogo nie obchodzi, co robimy z wolnym czasem, byle nie trzeba było nas wyciągać z aresztu.
Pogoda była piękna, więc większość grup, bojąc się, że może się pogorszyć, wykorzystywała to i pracowała na polu do wieczora. Moja grupa tak gorliwa nie była. My co najmniej godzinę przed wyznaczonym czasem siedzieliśmy spakowani przy drodze i czekaliśmy na samochód, który wiózł nas do ośrodka, w którym nocowaliśmy. Pewnego dnia wracaliśmy tym samochodem sami, bo reszta pracowała w pocie czoła. Po przyjeździe przypadkowo spotkany kolega powiedział, że wieczorem ma być sprawdzana nasza praca. Traf jednak chciał, że my mieliśmy w planach wypad nad jeziorko oddalone o kilka kilometrów. Uznaliśmy więc, że kolegi nie spotkaliśmy, o sprawdzaniu nic nie wiemy i idziemy się kąpać. Po powrocie dowiedzieliśmy się, że wylatujemy z praktyk.
Awantura rozpętała się straszna, kierownik praktyk nie chciał rozmawiać ani z nami, ani z innymi kartografami, a my nie zamierzaliśmy się poddać i postanowiliśmy pracę skończyć, a potem walczyć w Warszawie (zamiast pokornie zostać na drugi turnus praktyk, co nam proponowano) o zaliczenie.
Nie będę rozpisywać się, co działo w ramach tego sporu, ale w końcu wywalczyliśmy swoje z nawiązką. Kierownik sam do nas przyszedł, zapytał, czy rzeczywiście zamiast u niego zjawiliśmy się nad jeziorem, czy naprawdę nikt nas nie zawiadomił (nasz opiekun akurat tego dnia nie zjawił się u nas na polu, bo zapił i miał kaca, na marginesie - pił z kierownikiem), przeprosił nas (tak, tak!) i oznajmił, że skoro nie siedzieliśmy do nocy na polu tylko bawiliśmy się, to oczywiście możemy praktyki kontynuować.
Czemu ja w ogóle o tej sprawie dziś piszę? Bo przypomniała mi się ta historia, gdy przeczytałam w necie, że pewna przebojowa japońska pani gubernator zamierza zacząć kontrolować japońskie korporacje, by nikt w nich nie pracował dłużej niż do 20. Z mojego punktu widzenia to i tak jest straszne, bo siedzenie do 20 to przecież cały dzień z głowy i diabli biorą życie. Nie chcę nawet wnikać w to co i dlaczego robią Japończycy. Prawda jednak jest taka, że w Polsce też ludzie pracują za długo. A pomijając sytuacje awaryjne, praca po godzinach zawsze świadczy o tym, że:
- pracownik nie daje sobie rady;
- szef źle organizuje pracę.
Ja, nauczona doświadczeniem z praktyk z kartografii, zawsze mam z tyłu głowy przekonanie, że po godzinach siedzi pracownik, który nie wyrabia się z pracą. Gdy byłam szefem, wychodziłam więc pierwsza z firmy, by nie dawać złego przykładu. Teraz zaś mój szef mówi, że według mnie można ustawiać zegary. I bynajmniej nie mówi tego z przyganą. Faktem jednak jest, że sporo ludzi siedzi w robocie dość długo. Muszą? Nie muszą, ale chcą się wykazać? Mają pokręconych szefów? Tak czy siak jest to smutne.
Na koniec coś z nowości. Kawałek z płyty "Drony".


P.S. Fakt braku komentarzy pod poprzednim postem uważam za wymowny. Zabolało, ale jest OK.

niedziela, 18 września 2016

Jeśli nie blog?

Dawno, dawno temu ludzie pisali listy. Tak po prostu. Gdy się jechało na wakacje, pisało się z tych wakacji listy do znajomych. Znajomi pisali do nas. Czasami prościej było coś przekazać językiem pisanym, więc pisało się listy do osób, które mieszkały niedaleko. Te listy zwykle były długie, kilka stron zapisanych drobnym maczkiem. Opisywało się, co się w naszym życiu wydarzyło, dzieliło się przemyśleniami.
A potem nastały czasy internetu. Pojawiła się poczta elektroniczna. Początkowo listy były długie, ale z czasem zaczęły maleć. Internet stał się dostępny, więc odpowiedzi przychodziły natychmiast, a to sprawiło, że nie trzeba było pisać i pisać. Zaczęła się szybka wymiana myśli. Zdanie za zdanie.
Rozwój internetu sprawił, że ludzie poczuli potrzebę dzielenia się z innymi: własnym życiem, refleksjami, wiedzą, umiejętnościami... I tak powstały blogi. Popularność portali takich jak Facebook sprawiła. Na Facebooku im krócej tym lepiej. Pewnie dlatego powstała konkurencja w postaci Twittera. Dziś w świat się puszcza jedno zdanie. Każde następne to przynudzanie. A co z blogami, które jednak zakładają użycie więcej niż jednego zdania?
Mój pierwszy blog założyłam ponad 10 lat temu. Mam więc jakąś skalę porównawczą. I nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to, co robimy to już skansen. Przyznam, że piekielnie trudno prowadzić mi blog, którego zainteresowanie spada na łeb na szyję.
Powyższe słowa nie świadczą o tym, że już zaraz blog zlikwiduję. Ja po prostu zauważam, że jest nas coraz mniej. Zastanawiam się więc nad jakaś inna formą aktywności. FB i tym podobne odpadają to to nie moja bajka. A czy jest coś innego? Jeśli ktoś ma jakieś pomysły, to ja chętnie je poznam.
A na wieczór staroć. I dla mnie okazja powspominania lat 80.:)))


sobota, 17 września 2016

Co kraj...

Dziś parę ciekawostek. Coś mnie zdziwiło, coś mnie rozbawiło, coś po prostu przykuło uwagę.

Graffiti w Warnie. To chyba mniszki? Nie wiem, jaki cel przyświecał autorowi, ale fajnie wyszło:


Też Warna i już chyba mniej fajna rzecz:


W Warnie (i pewnie nie tylko) jest sporo miejsc, gdzie można ugasić pragnienie. Gaszą nie tylko ludzie:


A to już Rumunia i wóz z numerem rejestracyjnym. Relikt z czasów Ceausescu:


Również Rumunia i tutejsze piwo. Smakuje lepiej niż się nazywa:


W Bułgarii jest zwyczaj nekrologów ze zdjęciami. Uważam, że to dobry zwyczaj. Nie do końca jestem pewna, że to nekrologi podobne do naszych. Pewnie Skarlet wiec coś więcej na ten temat:


Bukareszt. Nie pytajcie mnie, czemu tu jest polski napis:))):


W wielu cerkwiach świeczki pali się na zewnątrz. To zwyczaj z czasów, gdy cerkwie były drewniane i czasem od świeczek płonęły jak pochodnie:


W Yassi wyszłam rano na spacer i spotkałam te dzieci. Rozpaliły pod hotelem ognisko i przypalały od niego papierosy własnej roboty (zwykły papier i diabli wiedzą, co w środku). Dość smutny obrazek:


A to już Mołdawia, a konkretnie Gagauzja. Przed parlamentem tej autonomii stoi pomnik Lenina: 


A to wspomniany parlament. Chyba niektóre nasze wiejskie szkoły lepiej wyglądają:


Nadal Gaugazja. Po mszy ludzie jedzą tam kawałeczki chleba wystawione przed cerkwią: 



A to Kiszyniów, stolica Mołdawii. Można tam pograć w szachy:


Wbrew pozorom nie pokazuję tego zdjęcia ze względu na kolor chaty, choć jest on dość typowy na części Rumunii. Zwróćcie uwagę na przewody. Jest ich masa! To przez to, że jesteśmy na obszarze sejsmicznym. Wszystko leci górą i daje taki efekt:


A to Bułgaria, a konkretnie Albena. Na plaży można skorzystać z biblioteki. Są w niej nawet polskie książki!






czwartek, 15 września 2016

To już szaleństwo?

Pomnik na półwyspie Kaliakria:


Ogród botaniczny w Balcziku:


Zamek Drakuli:


Budynek dawnego Kasyna w Konstancy:


Freski w Nesebarze:


Wybrzeże w Nesebarze:


Katedra w Warnie:


Czy wiecie co łączy te wszystkie zdjęcia? Otóż wszystkie obiekty na nich są tłem. Tłem dla selfie, tłem dla zdjęć, które ktoś komuś robi... Piramidy w Gizie też już są tylko tłem. Mona Lisa również. Myślę, że moja wymarzona zorza polarna, którą mam nadzieję kiedyś zobaczyć, też jest już jedynie tłem.
Ludzie pozują sobie i innym raz w komfortowych sytuacjach, a kiedy indziej stojąc nad przepaścią czy zwisając z gałęzi.
Na stoiskach z pamiątkami w Złotych Piaskach sprzedawane są specjalne wysięgniki do robienia selfie. W monastyrze Ałudży szłam za pewną panią z takim wysięgnikiem. Zrobiła mnóstwo zdjęć, na wszystkich ona była na pierwszym planie.
Nie jestem światowcem, nie wędruję po świecie tak jak po Marszałkowskiej. Zagranicą bywam, ale na krótkich i służbowych wyjazdach. Ostatni raz na prawdziwie turystycznym szlaku byłam ponad cztery lata temu. Plus tego jest taki, że mogę dostrzegać różnice w zachowaniu turystów. I właśnie to co powyżej zauważyłam.
Czy świat oszalał? Ja jeszcze całkiem niedawno na zajęciach z psychologii uczyłam się, że selfie to jeden z objawów narcyzmu, a narcyzm to zaburzenie osobowości? I teraz zagadka. To zaburzenie jest zaraźliwe?

środa, 14 września 2016

Refleksje pourlopowe

No i po urlopie. Tak sobie myślę, że na powrót do rzeczywistości pourlopowej powinniśmy mieć ustawowo zagwarantowanych parę dni wolnego. Jeśli kiedyś zajmę się polityką, to umieszczę to w programie wyborczym. Podobnie jak wprowadzenie do Polski klimaty śródziemnomorskiego i plastikowych pieniędzy, takich jak w Rumunii. Rumuńskie pieniądze nie drą się, nie gniotą, można je wyprać i nie trzeba potem suszyć i prasować. Obawiam się jednak, że polski naród do tego akurat pomysłu nie dorósł. Reszta może przejść...
Dwa tygodnie poza krajem, zaliczone trzy kraje. Trochę się w głowie myśli nagromadziło. Przede wszystkim jednak mam parę ciekawostek mocno optymistycznych. 
Młodsi pewnie nie pamiętają już tych czasów, ale starsi na pewno. Otóż kiedyś było tak, że polski turysta nie istniał. Istniał za to polski przemytnik, polski gastarbeiter (anegdotka: moja koleżanka ze studiów pojechała do Izraela i najęła się na panią sprzątającą dom bogatych Żydów, napisała stamtąd do mnie dramatyczny list: Czy wyobrażasz sobie, że oni mnie traktują jak sprzątaczkę i w ogóle nie uwzględniają, że mam dwa fakultety?), polski kombinator, który załatwił wczasy nad Balatonem więc wiózł kryształy z Polski, które wymieniał np. na tusz do rzęs. Polacy na granicach traktowani więc byli jak dziś traktowani są wszyscy śniadzi - bo wiadomo, że jak czerniawy, to niechybnie terrorysta. My w czasie wycieczki przekraczaliśmy granicę Mołdawia-Rumunia, a więc jechaliśmy z kraju spoza UE do kraju UE. Tam trzepią mocno, bo szukają głównie papierosów (jeden człowiek może przewieźć dwie paczki, czyli 40 sztuk i 4 litry wina). Przy nas złapali ludzi, którzy fajki podkleili gumą do żucia pod samochodem, a parę samochodów przeszukali wręcz pokazowo. Do naszego autokaru weszła celniczka i gdy usłyszała, że to wycieczka z Polski, machnęła ręką i powiedziała, że możemy jechać. Czyli coś się zmieniło!
Po wycieczce wylądowałam w Złotych Piaskach. Hotel jak wieża Babel, części języków nawet nie rozróżniałam. Wszyscy z opaseczkami na rękach all inclusive, czyli jemy i pijemy do woli. No i raz się zdarzyło, że pewien pan wypił odrobinę za dużo i zaległ w hotelowym lobby niemal bez życia. Nawet żona się nie chciała do niego przyznać, a nad panem zebrało się ochroniarskie konsylium, które zastanawiało się, czy zwłoki wyrzucić, czy czekać na cud zmartwychwstania. Czy wiecie, jakiej był narodowości? Źle zgadujecie:))) To był Niemiec. Niektórzy Polacy byli trochę głośni, ale naprawdę nie wyróżniali się in minus. W hotelu, bo na plaży bywało różnie. Jeśli widziało się śmiałka, który wypływał w morze dalej niż inni, to na bank był to Polak. Nie wiem, czy to brawura, czy niedouczenie (Skarlet, dzięki Twojemu blogowi zaprzyjaźniłam się z pewną boją i jej się trzymałam co chwila kontrolując w jakiej odległości od niej jestem i gdy tylko zauważyłam, że odległość się dziwnie zmienia, natychmiast wyrywałam do brzegu, a poza tym na wszelki wypadek pływałam głównie wzdłuż brzegu. Dziękuję!).
All inclusive. Czy wiecie jak to powinno się tłumaczyć? Wszystkie potrzeby załatwiamy w hotelu.
- Była pani na plaży? To niedaleko od hotelu.
- A po co? Przecież mamy przed hotelem baseny, leżaki, a do tego barek z napojami gratis.
- Jedzie pan na wycieczkę do Nesebaru?
- A po co? Droga, na miejscu trzeba będzie pewnie coś kupić, a w hotelu wszystko za darmo.
- Mówi Pani, że w Złotych Piaskach nie ma sklepów z pamiątkami? Mnie się wydaje, że tu są tylko sklepy z pamiątkami i hotele. Jak pójdzie pani w stronę promenady, tam gdzie ta mini wieża Eiffla...
- Ale nie ma porządnych pamiątek tu w hotelu. Ja poza hotel nie wychodzę. Za gorąco.
- Byli już państwo w monastyrze Ałudża?
- A to gdzieś niedaleko?
- Tak, parę kilometrów przez las. Szlak się zaczyna niedaleko hotelu.
- A można tam podjechać busem?
- Nie wiem, chyba nie...
- No to my w tym upale nie ruszamy się z hotelu.
Rekordem była pani, która dzięki mnie odkryła, po tygodniu wakacji, że mieszka na pierwszym piętrze:))) Piętra numerowane były po wschodniemu, czyli nasze pierwsze to ich drugie. Faktem jest, że chyba na potrzeby reszty Europy recepcja była na pietrze zero tak jak u nas. Nie było więc piętra pierwszego. Ta pani czekała w kolejce (windy i w Rumunii, i w Bułgarii są bardzo małe), żeby podjechać do swojego pokoju.
No i jeszcze jedno. Byłam na objeździe i na wypoczynku. Objazdowcy to jednak zupełnie inny sort turystów, a objazdowcy wybierający takie kraje jak Rumunia i Mołdawia to naprawdę szczególny typ. I chyba fajnie być takim typem.

Mini-galeria na początek, żebyście wiedzieli, czemu wybiera się mniej uczęszczane szlaki.
Czerwone Jezioro w Rumunii. Zostało utworzone przez trzęsienie ziemi. To co wystaje to kikuty zalanych wtedy drzew:


A to widok z okna mojego pokoju w hotelu w Jassy. Za ten widok wybaczyłam im nawet brak gniazdek w pokoju (znalazłam czynne jedno i aby naładować, co miałam do naładowania, musiałam zrezygnować z telewizji):


Czasami warto wstać wcześnie. Oto wschód słońca w delcie Dunaju. Tak między nami to nie było to tak bardzo wcześnie. Tam słońce wstaje koło 6.30. Nigdy chyba nie widziałam tylko wschodów słońca, co na tym urlopie:))


Nie tylko my wstaliśmy. Pelikany również:


A to już Bułgaria i półwysep Kaliakra: