Oglądałam dziś "Śniadanie mistrzów" i postanowiłam pociągnąć wątek tam poruszony. Karolina Wigura zwróciła uwagę na to, że od jakiegoś czasu dyskutuje się o tym, czy do szkoły maja iść sześciolatki, czy siedmiolatki, a tymczasem nikt nie zadaje pytania, do jakiej one mają iść szkoły. No własnie, ja też zadziwiająco często mam wrażenie, że większość polskie reformy oświaty służą głównie reformowaniu.
Wiele, wiele lat temu, gdy jeszcze marzyłam o tym, żeby zostać nauczycielką, miałam okazję odwiedzić eksperymentalną szkołę. W klasach było pół na pół dziewcząt i chłopców, każda klasa miała dwóch wychowawców - kobietę i mężczyznę, w pracowniach wisiały zegary i one pokazywały kiedy skończyć lekcje, bo nie było tam dzwonków. Szkoła ta przyjmowała genialne dzieci, z którymi praca była indywidualna. Taki geniusz dostawał inne, trudniejsze zadania i rozwiązywał je na korytarzu, żeby nie rozpraszały go mniej zdolne dzieci. Tyle zapamiętałam, ale może ten eksperyment obejmował coś jeszcze.
Byłam wtedy strasznie zarozumiałą i arogancką studentką, więc natychmiast dałam wyraz temu, co myślę o tym eksperymencie. A myślałam mniej więcej tyle, ze to żaden eksperyment, a pomysły są po prostu głupie i nierealne. Nawiasem mówiąc szybko okazało się, że miałam rację. Bo wkrótce na naszym wydziale pojawiło się ogłoszenie, że ta szkoła szuka nauczyciela geografii i koniecznie musi być to mężczyzna. Po miesiącu szkoła dalej szukała nauczyciela, ale płeć była obojętna. I to było tyle w temacie dwóch wychowawców w klasie.
Szczerze mówiąc to znam różne argumenty dotyczące wieku rozpoczynania nauki, ale żadnego, który by tak naprawdę miał jakiekolwiek znaczenie dla poziomu edukacji. Podobnie zresztą jest z gimnazjami.
Ja tak naprawdę nie do końca wiem, jakie dziś cel powinna realizować szkoła i jaki cel realizuje. To znaczy jeden cel znam - przygotowanie ucznia do egzaminu od kolejnej szkoły. Może uczy pisać i czytać, ale nie jestem pewna, czy czasami większość nie przychodzi do szkoły z tym umiejętnościami.
Ja jestem z pokolenia, gdy zdobywało się wiedzę encyklopedyczną, wykształcenie było niemal obowiązkiem, a poza tym aspirowało się do być inteligentem. Totalny przeżytek. Wiedza bardzo potaniała i ma ją praktycznie każdy razem z abonamentem w swoim telefonie, wykształcenie w czasach, gdy każdy je może mieć, straciło na wartości, a inteligencja odeszła do lamusa. Dziś milionerami zostają nastolatki. Sławę zdobywają pasjonaci zawodów takich jak kucharz, fryzjer, krawcowa... Czy szkoła jakoś to uwzględnia? I czy w ogóle szkoła wie, jakiego człowieka chce widzieć na końcu szkolnej drogi? I jak się ta szkolna wizja ma do praktyki?
Za chwilę zacznie się nowy rok szkolny i pewnie znów będziemy z tej okazji kręcić się wokół nieistotnych problemów.