W nowej pracy się zadomowiłam, nic nie zakłóca mojego spokoju,
atmosfera jest świetna, pieniądze mogłyby być lepsze, ale nie ma co wybrzydzać.
Chore kolano zamknęło mi pewne możliwości, ale otworzyło inne.
Byłam więc na fantastycznej wycieczce do Rumunii, Mołdawii i Bułgarii. Było
naprawdę super.
Przebywa mi leków, które biorę, ale czuję się świetnie. Rodzice
starzeją się coraz bardziej, ale najważniejsze jest to, że są.
Obejrzałam kilka fantastycznych filmów, przeczytałam kilka
świetnych książek.
Nie wiem, jaki będzie przyszły rok, ale już się nie mogę na niego
doczekać.
Mam w planach wycieczkę do Macedonii, Albanii i na Korfu. A może
jeszcze gdzieś?
Kupiłam nowy aparat z mega wypasionym zoomem i chcę go sprawdzić w
działaniu. Na gwałt potrzebuje więc jakiegoś dobrego wyjazdu. Może już w lutym
uda się coś wykroić?
Jest parę premier filmowych, na które czekam.
Wierzę, że wreszcie schudnę i latem będę super extra laską.
W kwietniu znowu przyjdzie do nas wiosna.
Jest tyle naprawdę ważnych spraw. Jak kwitnące magnolie, pływanie
w morzu, spacer po parku, gorzka czekolada z chilli, kąpiel z mnóstwem piany,
nowa bluzka, przynajmniej dwie fajne wystawy w Muzeum Narodowym, wyjazd do
Kazimierza i koniecznie do Krakowa (na lody na Starowiślnej), spotkanie z
przyjaciółką, decyzja o zmianie fryzury, prezent dla mamy na dzień Matki...
Życzę Wam, byście w nadchodzącym roku potrafili
odróżnić rzeczy ważne od mniej ważnych. Mieli ochotę uśmiechać się do nieznajomych na ulicy. Potrafili dokonywać kolejny odkryć. I by ciasta wychodziły Wam lepiej niż moja tatra kajmakowa na sylwestra - to będzie bardzo łatwe do zrealizowania, bo nie ustawiłam poprzeczki zbyt wysoko.
P.S. Za dużo było ostatnio polityki. Nowy Rok to
dobry moment, by coś zmienić. Od jutra nieco zmieniam na blogu. Będzie po
nowemu.
Gazeta zapytała niedawno:Czy księżom chodzącym "po
kolędzie" trzeba dawać kopertę? "Nagonka jest teraz w modzie".
Poprosili
o wypowiedzi na ten temat, więc przedstawiłam swoje doświadczenia:
Marna
ze mnie katoliczka, raz przyjmuję księdza po kolędzie, a innym razem nie.
Zawsze jednak, gdy przyjmuję księdza, jest tak samo: ksiądz wcale nie wyciąga
łapy po kopertę, a czasami trzeba go przekonywać, żeby ją wziął i zawsze
(ZAWSZE) ostentacyjnie wkłada kopertę między inne koperty, tak że na bank nie
wiadomo, od kogo ta koperta jest. Tak jest na warszawskim Grochowie.
Komentarze
są oceniane na plus albo na minus. Mnie oceniono czternaście razy, głównie na
minus. - -No i dostałaś
minusy za wypowiedź niezgodną z linią ideologiczną forumowców :-)- napisał do mnie jeden z dyskutantów.
Obawiam się, że miał rację. Trzeba było napisać o pazerności księży, a plusów
by przybyło.
Napisałam
kilka dni temu, że może i zdążamy w dobrym kierunku, ale droga raczej na pewno
jest zła. Dziś muszę coś do tego dopisać. Otóż niestety większość ludzi nie
dostrzega wielości dróg. To nie jest tak, że wydeptany szlak jest jedynym
dobrym.
Zresztą
co ja tam wiem. Wezwałam więc kogoś do pomocy. Roberta Frosta. A on ma do
powiedzenia:
Dwie drogi w żółtym lesie szły w dwie różne
strony:
Żałując, że się nie da jechać dwiema naraz
I być jednym podróżnym, stałem, zapatrzony
W głąb pierwszej z dróg, aż po jej zakręt oddalony,
Gdzie wzrok niknął w gęstych krzakach i konarach;
Potem
ruszyłem drugą z nich, nie mniej ciekawą,
Może wartą wyboru z tej jednej przyczyny,
Że, rzadziej używana, zarastała trawą;
A jednak mogłem skręcić tak w lewo, jak w prawo:
Tu i tam takie same były koleiny,
Pełne
liści, na których w tej porannej porze
Nie znaczyły się jeszcze śladów czarne smugi.
Och, wiedziałem: choć pierwszą na później odłożę,
Drogi nas w inne drogi prowadzą — i może
Nie zjawię się w tym samym miejscu po raz drugi.
Po
wielu latach, z twarzą przez zmarszczki zoraną,
Opowiem to, z westchnieniem i mglistym morałem:
Zdarzyło mi się niegdyś ujrzeć w lesie rano
Dwie drogi: pojechałem tą mniej uczęszczaną —
Reszta wzięła się z tego, że to ją wybrałem.
Nie ograniczajmy się do tych uczęszczanych dróg.
Może i są bezpieczne, a to na tych nieuczęszczanych czeka na nas nieznane.
Warto czasem zrezygnować ze schematu.
I jeszcze jedno. Frost wybrał drogę mnie
uczęszczaną. Po nim jednak przyszedł ktoś, kto wybrał trzecią drogę. Swoją
drogą.
Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym
bardziej Prosiaczka tam nie było.
* 12 grudnia 2015 r.
odbył się pierwszy marsz KOD w obronie Trybunału Konstytucyjnego. Przez kolejne
miesiące organizowane były kolejne marsze i demonstracje. Nie tylko w
Warszawie, ale w całym kraju.
* Od ponad roku w
mediach społecznościowych gromadzą się ludzie, którzy są przeciwnikami
poczynań rządu. Nie mam bladego pojęcia, ile grup antypisowskich działa na
Facebooku, ale na pewno wiele.
* Unia Europejska
zbiera się, ocenia, grozi Polsce palcem.
* Polskie środowisko
sędziowskie jest zgodne - PiS regularnie łamie prawo.
* W oświacie
zapanował chaos.
* Rośnie zadłużenie
Polski. Media od dawna biją na alarm, że grozi nam krach.
* Polacy, którzy nie
popierają rządów PiS wyzywani są od najgorszych.
* Nie wiem, czy jest w
tym kraju jeszcze jakieś stanowisko, które nie zostało obsadzone przez
Krewnego i Znajomego PiS, zwykle Krewnego i Znajomego bez jakichkolwiek
kompetencji.
* PiS usuwa media z
Sejmu.
To tak naprawdę
tylko ułamek tego, co od roku dzieje się w Polsce. A co na to Polacy?
21 grudnia 2016 r.
Sondaż wyborczy IPSOS:
PiS - 35 proc.
PO - 21 proc.
.N - 20 proc.
22 grudnia 2016 r.
Sondaż wyborczy MillwardBrown:
PiS - 35 proc.
.N - 24 proc.
PO - 15 proc.
22 grudnia 2016 r. Sondaż wyborczy CBOS:
PiS - 35 proc.
PO - 19 proc.
.N - 18 proc.
Wnioski? Poparcie
dla PiS nie zmienia się. Żadna demonstracja tego nie zmieniła! Żadne wytknięcie
łamania prawa tego nie zmieniło! Opinia szefów Unii Europejskiej tego nie
zmieniła!
Dlaczego? Na Boga! Dlaczego?
To dramatyczne pytanie przeciwnicy PiS zadają sobie
praktycznie od dnia wyborów parlamentarnych.
Proponuję
eksperyment. Weźcie karteczkę i wypiszcie, jakie portale odwiedziliście w
ciągu ostatniego tygodnia i jakie informacyjne programy telewizyjne
oglądaliście w tym czasie. Poproście o to samo Waszych znajomych.
Założę się, że u większości z Was nie będzie portali prawicowych i
telewizji propisowskich. Dlaczego? Bo nie odpowiada nam ich wizja świata, a
poza tym oni kłamią. No to teraz wyobraźcie sobie, że zwolennicy PiS mówią to
samo o naszych mediach. Oni po prostu żyją w innym świecie niż my. Nie w tym, w
którym PiS łamie prawo, a w tym, w którym PiS walczy z zachłannymi elitami i
walczy o to, by raz zdobytej władzy już nigdy nie oddać. I im bardziej my
protestujemy, tym bardziej oni w to wierzą. Jeśli Jarosław Kaczyński mówi o puczu, to w jego świecie to jest oczywiste. I co z tego, że my pukamy się w czoła. Naszego pukania oni nie widzą.
Inna sprawa to wiara w to, że Polaków interesuje polityka. Większości nie interesuje. Trzeba dziecka dopilnować, zrobić zakupy, zająć się chorymi rodzicami, poszukać nowej pracy... Jest tyle spraw ważniejszych. A jeśli ludzie się ie interesują, to nie wiedzą. I wracamy do punktu wyjścia.
Może więc najwyższy czas zdać sobie sprawę, że idziemy złą
drogą? Nawet jeśli nasz kompas pokazuje, że kierunek dobry…
Na mojej stronie sceny (a raczej widowni) politycznej nadal w modzie są pytania:
- Czy ktoś umiałby mi przystępnie wyjaśnić czemu Andrzej Duda ma wciąż tak wysokie poparcie? - Czy naprawdę zwolennicy PiS jeszcze wierzą w dobrą zmianę? - Czemu ten lud jest taki ciemny, że nie widzi, co robi Kaczyński?
Praktycznie nie ma dnia, żeby ktoś się nie zastanawiał na tą kwestią.
No i oczywiście jeszcze jedno:
- Co z tymi Polakami się stało? Czemu ludzie wciąż popierają PiS?
Na to ostatnie mam odpowiedź, która pewnie nie wszystkim się spodoba. Otóż skoro o to pytacie, to znaczy, że oni wciąż muszą popierać PiS.
Polskim problemem jest to, że nie jesteśmy uczeni tolerancji dla innych ludzi, poglądów, działań. Uważamy się za pępki świata i to co nasze jest jedynie słuszne. Ile jednak świat może mieć pępków. 38 milionów? Trochę dużo!
Jeśli dzisiejsza opozycja nie zrozumie, że PiS poparli nie tylko ludzie ciemni umysłowo, że ludzie popierający PiS to niekoniecznie zwolennicy Kaczyńskiego, a także tego, że naprawdę nie cała Polska śledzi z zapartym tchem na TVN 24 poczynania polityków*, to możemy długo z tego shitu nie wyjść. A może i wpaść w jeszcze większy, bo początek roku nie wygląda optymistycznie.
Wcielę się na moment w adwokata diabła:
- Przy wzbogacaniu się kraju i jednoczesnym starzeniu się społeczeństwa i problemach ZUS wsparcie dla rodzin wielodzietnych było konieczne. Szkoda, że nie zrobiła tego partia, która zna się na ekonomii. Ale większość społeczeństwa też się nie zna, więc póki co to działa. Nawet w przypadku nie tak ciemnego ludu.
- Podniesienie wieku emerytalnego PO i satelici z uporem lepszej sprawy przedstawiają jako możliwość wyższych emerytur i cały czas mówią o wydłużeniu lat pracy. Ponad połowa 55+ w Polsce nie pracuje i nie ma szansy na pracę! Ludzie maja więc w nosie wysokość emerytury, bo chcą jakiejkolwiek w sytuacji, gdy już im nie przysługuje zasiłek dla bezrobotnych. Nie chodzi wiec o wiek emerytalny a o możliwość pracy. Nikt o tym nie mówi!
- W moim środowisku zawodowym etat to luksus. Ja pracuję bodaj w ostatniej dużej firmie, która zatrudnia na etaty. Znam więc problem. Ludzie mają na głowach kredyty, których wartość przekracza wartość mieszkania, więc nawet ruszyć w Polskę za praca nie mogą. Pracują zaś na śmieciówkach i przez to żyją w ciągłym stresie, bo ich sytuacja jest jak domek z kart. Trudno się dziwić, że są sfrustrowani. Poprzedni rząd nic dla nich nie zrobił, więc postanowili zamieszać w tym kotle. Nie popieram, ale rozumiem.
Wśród zwolenników PiS są wyznawcy religii smoleńskiej. Na nich nie ma siły, bo z wiarą się z definicji nie dyskutuje. Wśród zwolenników PiS są gorliwi katolicy. Na nich też nie ma siły. Wśród zwolenników PiS jest mnóstwo normalnych ludzi. Obawiam się, że ich przegrywamy. Od roku umacniamy ich w ich wyborze. Bo tak naprawdę sytuacja nabrała takiego tempa, język debaty tak się zradykalizował, że oni nie mieli szansy na spokojną zmianę poglądów.
Czemu ja w ogóle o tym piszę? Bo od jakiegoś czasu mam wrażenie, że najgorszym dla Polski jest podział narodu. Tak winę za to ponosi Jarosław Kaczyński, ale my mu ulegamy. A podział narodu to klęska nas wszystkich. To brak szansy na wygraną. I to przez którakolwiek stronę sporu.
Dziś Jarosław Kaczyński powiedział, że w Polsce miała miejsce próba puczu. Ja pomijam całkowity bezsens użycia tego akurat słowa. Nie uważam, że mu się wymsknęło. Uważam, że mobilizuje w ten sposób siły, by zwolennicy PiS bronili rządu, na który szykowany jest zamach. I znów spróbujmy przejść na druga stronę sporu. O co opozycji chodzi? Przecież tak czy siak PiS budżet przegłosuje. A czy zgodnie z prawem, czy nie zgodnie? Nieważne, ważne są skutki. A skoro skutki są z góry znane, to opozycja protestując ma jakiś ukryty cel. Pucz rzeczywiście może być tym celem.
W najbliższą sobotę wieczorem pod Sejmem mają zebrać się zwolennicy usunięcia flag UE z Sejmu. W tym czasie nadal protestować będzie opozycja.
Na bodaj 7 stycznia zapowiadana jest demonstracja poparcia dla rządu...
Może coś z historii: marzec 1968 r. - na protestujących studentów nasłano bojówki robotnicze. grudzień 1970 r. - zaczęły się protesty robotników, a inteligencja jedynie się obojętnie przyglądała, pamiętając marzec 1968 r. czerwiec 1976 r. - protestowali robotnicy. Potem inteligenci postanowili pomóc prześladowanym. Powstał KOR. sierpień 1980 r. - robotnicy i inteligenci ramie w ramię ruszyli do walki o wolność. 12 (słownie: dwanaście) lat zajęło nam ponowne zjednoczenie się.
Nie jestem taka mądra, żeby powiedzieć, co powinniśmy teraz zrobić. Ale czuję, że mamy problem. Wielki problem.
No dobra. Pieprzyć to. Nie rozwiążemy wszystkich problemów świata. Klasyk mówił (śpiewał): A co cierpiących ludzi może uratować? Jedynie sztuka, tylko sztuka, wierzcie w nią...
Oto moje ostatnie odkrycie muzyczne. Dopóki możemy dokonywać takich odkryć, dopóty jesteśmy.
*tak naprawdę zainteresowanie większości Polaków polityką jest mniej wiecej takie jak Wasze moim blogiem w okresie okołoświątecznym:)))
Święta Bożego Narodzenia to
tradycyjnie okres radości. Święta Wielkiej Nocy to tradycyjnie okres refleksji.
Bóg się rodzi. Bóg umiera. Trochę w tym roku z tą radością nie wyszło. A z
refleksją pewnie tak jak zawsze.
Podsumujmy. Zaczęło się jak się zaczęło. Zamiast biegać za
choinkami ludzie zastanawiali się, czy posłowie protestujący w Sejmie zostaną
stamtąd usunięci siłą, czy protest pod Sejmem zostanie spacyfikowany?
W Wigilię o godz. 19, czyli o godzinie o której w większości domów
łamano się opłatkiem, w "Salonie Politycznym" TVP Info dyskutowano
nie o Jezusku a o opozycji. Że jest taka zła.
Potem dotarła fala śmierci. Chór Aleksandrowa, prof. Maria
Łopatkowa, George Michael.
Teraz na FB przekazywana jest informacja o Marszu Poparcia rządu
Beaty Szydło odbędzie się 7 stycznia.
Przez kraj ma lada moment przejść orkan "Barbara".
A święta jeszcze nie minęły...
Już chyba można powiedzieć, że tekst kolędy "Dzisiaj w
Betlejem" w tym roku był wyjątkowo nietrafiony. Szczerze mówiąc nie
usłyszałam ani jednej dobrej nowiny ani jednej. Nawet fakt narodzin syna bożego
został przykryty przez co najmniej kilkanaście innych informacji. Niekoniecznie
tych ostatecznych.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że daliśmy się wkręcić w polityczno-informacyjne
reality-show i teraz funkcjonujemy pod dyktando mediów. Problem w tym, że tego
telewizora nie da się wyłączyć.
Większość z nas wojnę zna tylko z filmów, nikt w kraju nie zna
głodu, najbiedniejsi ludzie korzystają z rzeczy, o jakich bogaci Polacy sprzed
50 lat nie mogliby marzyć. A jednak jest nam tak źle, że nawet święta nie są w
stanie sprawić, że poczujemy się lepiej. Może więc na to wszystko zasłużyliśmy?
Zacznijmy od koncertu życzeń. Andrzejowi Dudzie
dedykuję kawałek Macieja Maleńczuka, który już nie koczuje pod Wawelem. Może
więc zaśpiewać dla człowieka, który znów zarwie kilka nocy czekając na kwity, które przywiozą mu z Nowogrodzkiej do
podpisu.
Jaki jest koń każdy widzi. Najwyraźniej jednak nie każdy wyciąga z tego odpowiednie wnioski. Tomasz Lis oznajmił na Twitterze*, że 19 grudnia tego roku skończyła się w Polsce demokracja. I jak można zareagować na takie oświadczenie poważnego ponoć dziennikarza? Panie Tomku, ona już dawno weszła w stan śmierci klinicznej i od dawna próbujemy ja reanimować, ale marnie nam idzie. Obawiam się, że gdzieś pół roku temu skubana pobiegła w stronę światełka w tunelu, i jeśli teraz wykazuje oznaki życia to raczej jako zombie, a nie jako samodzielny byt.
Borys Budka również na Twitterze napisał: 8 sędziów #TK odmówiło udziału w nielegalnym Zgromadzeniu Ogólnym. Jeżeli prezydent mimo tego powoła prezesa, kolejny raz złamie Konstytucję. No i jak na to zareagować? Umówmy się, że wydarzeniem byłoby jeśli Andrzej Duda postąpi zgodnie z prawem i nie złamie Konstytucji. Oczywiście wszyscy wiemy, że nie będzie, bo tradycja rzecz święta.
Od kilku dni szeroko rozumiana opozycja prześciga się, żeby wytknąć kolejne paragrafy prawa złamane przez PiS. Ludzie! Nie oglądaliście żadnego westernu? Ani jednego? A Prezes oglądał i postanowił zrobić nam tu Dziki Zachód. Jakie, kurwa, prawo? Rządzi ten, kto ma spluwę. Na ten moment spluwę ma PiS. I tyle w temacie prawa.
Mam niejasne wrażenie, że niektórzy przeciwnicy PiS
zamierzają wpisać się w piękną polską tradycję ruszania do walki, o której wszyscy z góry wiedzą, że jest przegrana. Rok. Co najmniej rok musimy jeszcze poczekać, że mieć jakiekolwiek szanse. Dziś możemy pokrzyczeć, pomachać chorągiewkami i tyle. I nie ma tu najmniejszego znaczenia, że na marszach KOD jest więcejludzi niż na prorządowych spędach. Celem naszej walki są wcześniejsze wybory. I niestety, na dziś sytuacja jest taka, że możemy je koncertowo przerżnąć, a Kaczyński może zdobyć tyle głosów, że zmieni Konstytucję. I co wtedy? Tak więc może nie pchajmy się na minę, którą nam podłożono? Niecierpliwym dedykuję Piosenkę Frontowego Szofera, który dojechał, gdzie dojechać miał. Czego nam wszystkim życzę.
*Tak, tak, kochani. Jestem na Twitterze. Do tego doszło:)))
Cała Polska szuka sygnału TVP.
Prawdopodobnie ukradli go Amerykanie. Źródła jednak milczą, czy to ostańce po
Obamie, czy awangarda Trumpa. Może jednak sygnał nadal jest w Polsce. Ktoś
bowiem widział go u Michnika. Ponoć trzyma go w pudełkach na buty. Problem
jednak w tym, że jeśli to Michnik zabrał sygnał, to raczej go nie odda.
*************************
Nie cichną spekulacje na temat tego, co się działo w piątek w nocy
w Sali Kolumnowej nim ta sala stała się salą posiedzeń. Zza zamkniętych drzwi
dobiegały głosy kolędujące. Wydaje się jednak, że nie o kolędy chodziło.
Istnieje podejrzenie, że posłowie PiS uczyli się wymawiać bez błędu słowa:
ustawa dezubekizacyjna, które teraz pięknie odmieniają przez wszystkie
przypadki.
*************************
Demokracja w Polsce ma się dobrze. I dobrze będzie się miała. A
gdyby jakiś warchoł chciał na demokrację rękę podnieść... No może poleciałam,
ale ja jestem z Ursusa i od 1976 r. rosnę i tyję z piętnem warchoła, więc
skojarzenia mam proste. Gdy szef "Solidarności" obiecuje, że przyśle
robotników, żeby bronili demokracji przez opozycyjną hołotą, to też mi się to
kojarzy. I mam tylko jedną prośbę. Kochany PiSie, wymysł, kurwa coś nowego! Bo
za chwilę w całej Polsce będą "Dziady". Dziady?
*************************
W ramach zażegnania konfliktu z mediami w imieniu marszałka Sejmu
z dziennikarzami spotkał się marszałek Senatu. Sporo obiecał, ale nic z tych
obietnic nie wynika i media nadal nie są mile widziane w Sejmie. Najwyraźniej
poseł Kaczyński odsypia nerwową wizytę w Krakowie i nie mógł przekazać żadnemu
z marszałków, jakie jest ich stanowisko w tej sprawie.
*************************
A jeśli jesteśmy przy Krakowie... W zimny wieczór sprawić, że paru
Krakusów opuściło ciepły bar, zostawiło niedopite piwo i skończyło w pół słowa
rozmowę o rzeczach ważnych i niezrozumiałych. Szacun! Tylko prawdziwi
twardziele mogli tego dokonać.
*************************
Grudzień to nie jest dobry dla Polski miesiąc. Wszystko co
najgorsze dzieje się w grudniu. Mam więc pomysł. Może zlikwidujmy grudzień.
Dorzucić po dwa dni do pozostałych miesięcy i może jakoś nam ujdzie to na
sucho.
*************************
A teraz serio. Czym to się wszystko skończy. Pewnie niczym. Jak to
w Polsce. Dużo szumu, sporo nerwów, a potem wielka cisza. Aż do następnego
razu. Poza tym nie chcę nikogo martwić, ale jeśli ktoś się zastanawia, gdzie
był suweren w miniony weekend, to spieszę z informacją - w sklepach.
I jeszcze jedno. Niedawno była na blogach dyskusja i sporo osób
twierdziło, że należy wprowadzić kadencyjność posłów. Słucham ostatnio posłów i
zadziwia mnie nieznajomość Regulaminu Sejmu przez posłów, którzy teraz
zaczynają karierę poselską. Ja już te regulamin w odpowiednich punktach znam -
art. 172 Jawność posiedzeń Sejmu, art. 175 Obowiązki i uprawnienia Marszałka
Sejmu w toku obrad. Rzut oka w regulamin i wszystko jest jasne. Z jakiegoś
jednak powodu posłowie-debiutanci uważają, że Marszałek może wszystko. Otóż nie
może.
Ciężka była ta noc. Dla mnie ciężka
psychicznie, bo jedynie przed telewizorem. Jestem z protestującymi jedynie
duchem. Myślałam przez moment, żeby iść dziś pod Pałac Prezydencki w południe,
ale rozsądek wziął górę, bo nadal nie jestem zdrowa.
Chciałabym podsumować wydarzenie ostatnich 24 godzin, ale nie
potrafię, bo nie wiem, dokąd to zmierza. Przyznam, że nie wiem też, jaki jest
plan gry w Sejmie, bo nie wiem, czy posłowie zamierzają w najbliższym czasie na
Wiejską wrócić. Posiedzenie się zakończyło. Kiedy następne? To zasadnicze
pytanie, bo jeśli ktoś coś chce blokować, to musi wiedzieć co, po co i kiedy.
Przykre w tym wszystkim jest to, że to takie niezwykle polskie. Bo
w zasadzie nic się nie stało. Tak naprawdę do protestów doszło przez pomyłkę.
Przez pomyłkę marszałka-koszałka Kuchcińskiego. Wykluczył z obrad posła, który
nic nie zrobił. A potem marszałek-koszałek trwał przy swoim, choć miał kilka
okazji, by wycofać się z głupiej decyzji. No a potem poszło.
Trzeba też brać pod uwagę wariant taki, że to jednak prowokacja PiS. Że szukano pretekstu, by wywołać zadymę w Sejmie. Odnotowuję to z kronikarskiego obowiązku. W aż tak diaboliczne myślenie nie wierzę. To są tchórzliwe karły, a nie giganty strategii.
Kilka godzin
wystarczyło, że mamy wojenkę na kilku frontach i w zasadzie trudno to ogarnąć.
- Drastyczne ograniczenie wolności mediów w kwestii informowania o
tym, co dzieje się w Sejmie, a więc w miejscu, do którego suweren wysłał swoich
umyślnych. Teraz nie może tych umyślnych kontrolować.
- Bezprawne wykluczenie wybranego przez suwerena posła z ważnych
obrad Sejmu. Pies ganiał tego posła, ale to co się stało oznacza, że można
wykluczyć tak naprawdę każdą ilość niewygodnych posłów. Gdyby ktoś nie
pamiętał, to przypominam, że rząd Hanny Suchockiej upadł przez nieobecność
jednego posła, który w czasie głosowania był w toalecie.
- Mamy najważniejszą ustawę, czyli budżetową, uchwaloną w sposób
ocierający się o kryminał. Oznacza to mniej więcej tyle, że sąd może to
uchylić, a jeśli uchyli to wtedy, gdy to będzie naprawdę zabawne, bo miliardy
już rozpoczną swoją coroczną wędrówkę. Jeżeli podejrzenia nasze i opozycji są
słuszne, a więc, że doszło do kantów, to tak naprawdę te dwieście parę osób
powinno iść siedzieć.
To oczywiście jedna strona sporu. Prawica ma swoją wersję
wydarzeń. Zdaniem Mariusza Błaszczaka była to "próba drugiej nocnej
zmiany". Publicysta Michał Karnowski twierdzi, że opozycja ma swój Hamas.
Zaś Rafał Ziemkiewicz podśmiewał się wczoraj w TVP Info, że mamy Dzień Świra.
Końca tego na razie nie widać. Czy właśnie naród tupnął nogą? Czy
ziemia od tego zadrżała?
Nie ma siły,
to wszystko pierdolnie jak amen w pacierzu. Nie mam bladego pojęcia, jak my się
pozbieramy, gdy już się wszystko uspokoi. I czy w ogóle się pozbieramy.
Co do aktualności, to podobno dziś
jest protest mediów, który polega na tym, że media nie pokazują polityków.
Zdaje się, że politykom udało się do mediów dostać od tyłu, bo sporo ich widzę
i w telewizorze, i w komputerze...
Dopiero co dyskutowaliśmy o rzezi wołyńskiej. Brutalność niektórych scen w filmie "Wołyń" porażała. A przecież była to tylko część prawdy.
Każdego roku obchodzimy dzień wybuchu powstania warszawskiego. Ludzie wspominali, że w czasie rzezi Woli, kiedy jednego dnia zamordowano wiele tysięcy ludzi, krew płynęła ulicami. - Ci Azjaci w mundurach niemieckich, to byli ludzie zdeprawowani doszczętnie. Zabijali kobiety, dzieci, starców, strzelali, rabowali - wspominał to jeden z powstańców.
Dziś rzeź dokonuje się w Aleppo. Strzela się do każdego, do kobiet, do dzieci. - Tam człowieczeństwo przestało istnieć - powiedział przedstawiciel ONZ.
Moja chata skraja? Polska nie przyjęła ani jednego uchodźcy. Ani jednego. Nie wiem jak ludzie, którzy o tym decydowali, będą mogli usiąść do wigilijnego stołu z czystymi sumieniami. Komu wystarczy tupetu, by postawić na stole puste nakrycie dla zbłąkanego wędrowca?
To co się dzieje w Aleppo to tak naprawdę zbrodnia, której dokonuje cały świat. I tylko szkoda, że cierpią głównie ci którzy nic do spraw świata nie mają, którzy po prostu chcieliby żyć. To naprawdę aż tak wiele?
Zakończyliśmy strajk studencki. A raczej zawiesiliśmy. Bo nas o to poprosił rektor Samsonowicz, nasz rektor. Do dziś się zastanawiam, czy coś wiedział, przypuszczał?
13 grudnia 1981 r., niedziela
Spałam, gdy mama wróciła z kościoła. Była zapłakana i twierdziła, że mamy wojnę. Chyba nawet się nie zdziwiłam. Potem z telewizji dowiedziałam się, o co chodzi. Stan wojenny. Tego akurat wszyscy się spodziewaliśmy. Tyle że nie wojennego a wyjątkowego.
14 grudnia 1981 r. poniedziałek
Spotkałam się z Tomkiem, który wybierał się do Warszawy. Poprosiłam go, żeby podjechał pod Uniwersytet i zostawił tam wiadomość dla mojego chłopaka. Bałam się o niego, bo był przewodniczącym wydziałowego komitetu strajkowego, a nie wiedziałam jak głęboko sięgali przy internowaniu. Okazało się, że nie aż tak głęboko.
15 grudnia 1981 r, wtorek
Spotkałam się z Jackiem...
13 grudnia 2016 r.
Pamiętam bardzo wiele z tamtych dni. Nie pamiętam jednego. I choćbym nie wiem jak wytężała pamięć nie mogę sobie przypomnieć. Skąd my wiedzieliśmy? O internowanych? O tym jak się ze sobą kontaktować? W ogóle o tym, co się dzieje?
Może pomagało, że byliśmy wszyscy razem? Naprawdę wszyscy. Jedni się się wtedy bali, inni coś robili, ale stanowiliśmy jedność. Ot choćby te życzenia świąteczne. Spokojnych świąt. Każdy każdemu to mówił i wszystko było jasne. Nikt nie poprzedzał tych życzeń słowami: nie wiem, jakie są twoje przekonania polityczne, ale chcę ci życzyć... Przekonania mieliśmy podobne, nawet jeśli się bardzo różniliśmy.
Czytam dziś czasami wspomnienia dzieci z tamtego okresu o pełnych nienawiści żołnierzach, którzy byli wszędzie, legitymowali, straszyli... Tych żołnierzy też nie pamiętam. Pamiętam zmarzniętych i przestraszonych chłopców w moim wieku. Nie czuliśmy do nich nienawiści. Nie wiem jak było w Polsce, ale w Warszawie podziemie apelowało, żeby pomagać tym chłopakom, dawać im ciepłe napoje, bo oni byli ofiarami tak jak my wszyscy. To nie byli najemnicy, to dzieciaki, które w sporej części przetrzymano dłużej w wojsku, wtedy obowiązkowym. Wtedy wrogiem było ZOMO, była milicja.
Dziś w rocznicę stanu wojennego ma być w Warszawie kilka demonstracji. KOD demonstruje, PiS demonstruje. Obawiam się, że może być gorąco. A ja mam grypę i L-4. Idą za mnie moje koleżanki.
Słucham
właśnie powieści "Cudze dziecko". Nie chcę jej oceniać, bo zdecydowanie
za wcześnie. Jednak ta powieść już wywołała u mnie pewną refleksję. W
skrócie: Kobieta i mężczyzna zostają uwięzieni we własnym domu, a ich
dziecko porwano. Zabrano im telefony. Kobieta przypomina sobie jednak,
że ma gdzieś wepchnięty zapomniany telefon na kartę. Znajduje go,
przypomina sobie numer znajomego sprzed lat, który może pomóc, i dzwoni
do niego... Wracamy
do rzeczywistości. Kto z Was w takiej sytuacji byłby w stanie zadzwonić
do kogokolwiek znajomego? Ja znam tylko jeden numer - alarmowy! I tyle!
Ponieważ moja praca wymaga ode mnie znajomości numerów do różnych osób,
mam więc notes z telefonami - na wszelki wypadek muszę mieć kopię na
papierze. Mam tam jednak głównie kontakty zawodowe. Prawdę
mówiąc, gdybym znalazła się w sytuacji takiej jak bohaterowie
wspomnianej powieści, byłabym bezradna. Myślę, że nie tylko ja. Myślę
też, że chyba nasze wygodnictwo nieco za bardzo uzależniło nas od
maszyn. Pamiętam
inną powieść - amerykańską, co jest istotne w tej sprawie - w której
bohaterka znalazła się w wiejskiej chacie i omal nie umarła z głodu, bo
nie było tam elektrycznego otwieracza do puszek. Ufff! Puszkom potrafię
dać radę, ale obawiam się, że młodsze pokolenie już tak sprytne nie
jest, bo kto w ciągu ostatnich kilku lat, w ogóle korzystał z
otwieracza? Jakiegokolwiek! Puszki dziś otwiera się pociągając za
dzyndzelek. Coraz
więcej osób traci zdolność pisania ręcznego. Długopisy i ołówki służą
do składania podpisów. Czyli własne nazwisko (najczęściej nabazgrane a
nie napisane) jest jedynym słowem przez nas pisanym. O
liczeniu nawet nie chce mi się wspominać, bo w kraju, którego obywatele
w porażającym procencie są dumni z tego, że nigdy nie mieli głów do
matematyki, liczenie nigdy nie było w modzie. Myślę, że już w latach 80.
zdaliśmy się w tej sprawie na kalkulatory, uznając, że ekspedientkom za
to płacą, to niech ekspedientki liczą. Dziś już i ekspedientki nie
muszą umieć liczyć, bo kasy liczą za nie. Posiadacze co lepszych samochodów już nie muszą umieć parkować, bo samochody parkują się same. Map czytać nie musimy, bo GPS... Te
wszystkie ułatwienia są super i sprawiają, że łatwo nam się żyje.
Wystarczy jednak bardzo niewiele, żeby okazało się, że jesteśmy
największymi niedorajdami w historii świata.
Może
dzisiejszy dzień nie jest najfajniejszym dniem roku, może zimno, mokro i
byle jako. Jednak ten dzień jest wyjątkowy i należy mu się szczególna
oprawa:
Dopiero
co była uroczystość nadania jednemu z warszawskich skwerów imienia
Władysława Bartoszewskiego, a już jakiś wandal zniszczył tablicę z nazwą
skweru. Myślę, że nie okażę się jakąś wybitną intuicją, jeśli uznam, że
zrobił to człowiek, któremu nie po drodze z powiedzeniem
Bartoszewskiego, że warto być przyzwoitym. Mam jednak wrażenie, że tym,
co będzie dalej jednak Was zaskoczę. Otóż
jestem przeciw nazywaniu skweru imieniem profesora Bartoszewskiego.
Ulicy i placu również. Z tym że nie mam nic do śp. profesora. Zacny był i
zasłużony. Ja jednak jestem przeciw nazywaniu ulic czyimkolwiek
imieniem. Ludzie! Nie w tym kraju! Część z Was może tego nie rozumie,
ale ja jestem z Ursusa i zbyt boleśnie odczułam, z czym to się wiąże. Najpierw
przyłączyli nas do Warszawy i trzeba było zmienić nazwy powtarzające
się. Potem był karnawał "Solidarności" i ulice co bardziej
zatwardziałych komunistów przemianowano na ulice komunistów
umiarkowanych. Potem był rok 1989 i umiarkowani komuniści musieli
odejść... Z
życia wzięte: W latach 90. już od dawna nie mieszkałam w Ursusie, ale
byłam u rodziców zameldowana. Traf chciał, że miałam coś załatwić w
urzędzie gminy. Pojechałam do miejsca, gdzie ten urząd był w czasach
mojej młodości i okazało się, że już go tam nie ma. Spojrzałam w kwity i
sprawdziłam adres. Gdzie to jest? W rozpaczy dorwałam jakiegoś
przechodnia i zapytałam. Ten zaczął tłumaczyć, posługując się niestety
nazwami ulic, zamiast pokazać ręką kierunek. On tłumaczył, a mnie
oświeciło. - To w dawnym hotelu robotniczym? - zapytałam. Pan
potwierdził. Urząd był na tej samej ulicy co moja szkoła - podstawówka i
ogólniak. Dodam, że obecnie orientuję się w Ursusie po charakterystycznych punktach (kościół, szkoła, dawne technikum, staw...), a nazw ulic nie znam! To jest właśnie efekt nadawania imion ulicom w chorym kraju. I to najwyraźniej chorym nieuleczalnie. Akacjowa,
Cisowa, Spalinowa, Pistacjowa, Żab Rechoczących, Śpiących Kotów,
Niebieska, Zielona, Kratkowana, W Kropki, Gąski Balbinki, Bolka i Lolka,
Fiata, Syrenki, Karasiowa, Mchem Pokryta, Pokrzywowa, Aptekarska,
Garncarska, Kawowa, Herbaciana, Dzienna, Nocna, Księżycowa, Słoneczna,
Szemrzącego Potoku, Wiatru w Zaułku, Uczonych, Analfabetów. Każda,
naprawdę każda nazwa jest dobra, byle tylko nie było to czyjeś imię.
Lada moment znów w Warszawie zmienią parę nazw. Ponoć ulica Jana
Szymczaka (nie mam pojęcia kim był) zostanie zastąpiona ulicą Tadeusza
Łomnickiego, moim zdaniem najgenialniejszego z genialnych aktorów.
Kocham Łomnickiego, ale sprzeciwiam się nazwaniu jego imieniem jakiejś
ulicy. Minie trochę czasu i jakiś głąb doczyta się, że Łom był w PZPR i
znów będzie dym. Nazwijmy tę ulicę ulicą Tadeusza. I tyle bez nazwiska.
Proszę! I mogę pokombinować nad nowymi nazwami ulic, jeśli ojcom miasta
brakuje pomysłów.
W kąciku muzycznym o ulicy, która bez względu na nazwę zawsze będzie tą samą ulicą. Naszą ulicą.
Parę
lat temu rozbawiła mnie posłanka PiS (nie pamiętam niestety nazwiska),
która w jakiejś sejmowej nagonce na Tuska wykrzyczała z mównicy: - A za
pana rządów zginęło więcej generałów, niż w czasie II wojny światowej.
Strzał był celny. Rzeczywiście był czas, gdy generałów traciliśmy
szybciej niż trwa produkcja nowych generalskich wężyków. W politykach też
byliśmy nieźli, ale okazuje się, że nie dość. Nadal bowiem wszyscy co
ważniejsi w kraju ludzie ładują się do jednego samolotu i nie widzą w
tym nic złego. Ja w sumie też nie widzę, ale chyba z innych powodów niż
oni... To
jednak była tylko taka mała dygresja uczyniona na marginesie, bo prawdę
mówiąc średnio mnie interesuje, czy ten rząd ryzykuje swoim życiem, czynie. Interesuje mnie co najwyżej kwestia: Czy leci z nami pilot? Skoro
nie leci, to pewnie to ryzyko straty wszystkich rządzących nie jest aż
tak straszne.
Mnie
dziś interesuje coś zupełnie innego. Czy my już zgłupieliśmy
dokumentnie, czy może jednak jakaś iskierka inteligencji gdzieś w
narodzie się tli?
Kraj
się podzielił. Tak, wiem, banał. Jednak efekt tego podziału jest taki,
że to co mówią ci po prawej natychmiast jest negowane przez tych po
lewej. Tak dla zasady.
Dygresja,
ale na temat: Pamiętam jak lata temu ważną szefową, miałam w zespole
parę bardzo młodych ludzi i starego alkoholika. W końcu szlag mnie
trafił, wysłałam alkoholika na urlop i zapowiedziałam, że do mnie nie
wraca, niech sobie znajdzie inny dział, albo niech idzie w cholerę. Nie
wziął tego serio i zaczęła się zabawa, bo alkoholik był członkiem
"Solidarności", która stanęła za nim murem. Przyjaźniłam się wtedy z
wiceszefową "S", więc ją wprost zapytałam: - Pogięło was? Przecież
wiesz, że on się do roboty nie daje. - Wiem i dlatego byłam zdania, że
nie należy go przyjmować do związku, ale skoro już jest, to zasada jest
taka, że bronimy każdego członka - odpowiedziała. Facet nie przychodził
do pracy, policja go łapała jak siusiał po pijanemu pod firmą, ale
związek uważał, że wszystko jest OK.
Wróćmy
do podziału kraju. Otóż mam wrażenie, że porobiło się trochę tak jak z
tym alkoholikiem. Bronimy naszych, atakujemy tych z drugiej strony. I
bez znaczenia jest, kto ma rację. Dopiero, co była afera, że w szkołach
przestanie się uczyć o Lechu Wałęsie. Za chwilę okazało się, że nie
zacznie się, bo nigdy nie uczono. Dziś
czytam szokujący artykuł o tym, że zawiadomiono policję, że we
wrocławskim budynku TVP czuć narkotyki. Narkotyków jednak nie
znaleziono. Skomentowałam, że to żaden nius i dostało mi się po głowie,
bo to ważna informacja, bo przecież TVP. Kilka
dni temu była wielka burza wokół sprawy sędziego Trybunału
Konstytucyjnego, który okazał się agentem. Wszyscy z opozycji krzyczeli,
że zamknięto usta opozycji i nie pozwolono zadawać pytań. O niebiosa!
Ale oczywiście, że opozycja mogła pytać. I pytała. Przez wiele godzin.
Problem w tym, że nikt na te pytania nie odpowiedział i pewnie nikt z
PiS nawet ich nie słuchał. To
są niby szczegóły, ale diabeł tkwi w szczegółach. Instynkt stadny
zwalnia nas z samodzielnego myślenia. Media włączyły się w grę
polityczną i dla wyższych celów manipulują informacjami, nawet tego nie
ukrywając. I jak tu żyć, że zacytuję klasyka.
Świeża sprawa z Facebooka. Otóż pewien młody człowiek (rocznik 1989), jakiś znajomy moich znajomych, bo inaczej w ogóle o sprawie bym nie wiedziała, poszedł na zakupy do Lidla. Za nim stali do kasy mocno starsi ludzie, którzy nerwowo przeliczali ceny za swoje zakupy, bo nie wiedzieli, czy im wystarczy pieniędzy. Młody człowiek zwrócił się więc do kasjerki, by ich zakupy doliczono do jego rachunku. Jak sam napisał, wyszło tego ok. 35 zł. Państwo ze łzami w oczach mu podziękowali, a on swoje zdjęcie z rachunkiem ze sklepu opublikował na FB i teraz jego znajomi sobie je przekazują z tekstem: Bierzcie z niego przykład. Zalajkowało mu to już 3,4 tys osób, udostępniło zaś 434. Czyli internauci są pod wrażeniem tego uczynku. Od razu nadmieniam, że nie dałam lajka i nie puściłam tego budującego niusa dalej. Skomentowałam go za to u znajomej, która była pod wrażeniem altruisty i oberwało mi się jako typowej Polce, która wszystko musi negować. Tak się jakoś dzieje, że co roku w grudniu ludzie nagle robią się szczodrzy i dobrzy dla innych. Młody człowiek jest w stanie poświęcić 35 zł, czyli równowartość biletu do kina, na pomoc innym ludziom. I tak rośnie w swoich oczach, że musi o tym poinformować cały świat. Dał 35 zł! I pewnie ta jego wielkość przysłoniła tym kilku tysiącom lajkującym, co się naprawdę wydarzyło. A tak naprawdę jakiś bezmyślny gówniarz paroma groszami być może upokorzył dwójkę ludzi. Wśród moich czytelników jest sporo emerytów. Kochani wyobraźcie sobie, że stoicie przy kasie i zastanawiacie się, czy nie przyszaleliście z zakupami, gdy jakiś młody człowiek mówi do kasjerki, że skoro was na te zakupy nie stać, to on zapłaci. Fajnie byście się poczuli? Ja bym spaliła się ze wstydu. Moja matka pewnie by się popłakała, a mój ojciec, by go pogonił. Jest kilka metod załatwienia tej sprawy kulturalnie, ale żadnej młody człowiek nie wybrał, bo tu nie chodziło o pomoc komuś, tylko o to, że to ON pomaga. Mógł powiedzieć, że przegrał zakład i zobowiązał się, że zapłaci rachunek za następną osobę. Mógł powiedzieć, że wygrał na loterii i chce komuś zrobić prezent. Mógł... Wiele mógł, ale po co? Nie czułby się bohaterem. Grudzień to specyficzny miesiąc. Robimy znacznie więcej zakupów niż powinniśmy. Nagle przypominamy sobie o biednych i spieszymy z pomocą. Paczka makaronu kupiona w hipermarkecie i wrzucona do kosza ze zbiórką dla biednych, a potem parę groszy dla WOŚP sprawiają, ze przez cały rok możemy czuć się zaspokojeni w swojej działalności charytatywnej.
BRAWO MY!!!
Nie wiem, czy będę się wypowiadać w imieniu wszystkich starszych ludzi, ale podejrzewam, że zdecydowana większość z nich od zafundowanych zakupów wolałaby jeśli przychodzi Wam coś jeszcze, to piszcie, może stworzymy listę prezentów, które emerycie chcieliby dostać od Mikołaja):
- żeby ktoś pomógł im zanieść do domu zakupy,
- żeby ktoś z nim pogadał, nawet, gdy nudzą,
- żeby zawsze mieli miejsce siedzące w autobusie,
- żeby zimą ktoś im pomógł przejść przez śliski kawałek chodnika...
I jakie fajne selfie można sobie przy okazji zrobić! Sorry, nie mogłam się powstrzymać:)))
A na koniec naprawdę fajna świąteczna historyjka. Od lat John Lewis tworzy świąteczne filmiki i od lat czekam na nie jak na pierwszą gwiazdkę. Oto historyjka tegoroczna. Jak zwykle cudna.
Może tak było zawsze, a może to skutek uboczny cywilizacji, tak się jednak jakoś porobiło, że zadziwiająco często zapominamy po coś robimy. W poprzednim wpisie było mandatach straży miejskiej. Ja pamiętam czasy, gdy straży miejskiej nie było i pamiętam jak straż miejską powoływano i pamiętam, że miała to być bardzo potrzebna formacja, która pilnuje porządku w mieście. O tym porządku to chyba nawet najstarsi funkcjonariusze straży nie pamiętają. Dziś straż jest od zarabiania na siebie i na miasto. Dlatego spotkać ją można tam, gdzie można wlepić najwięcej mandatów, a nie tam, gdzie jest potrzebna.
W sobotę oglądałam z rodzicami "Familiadę". Występowała drużyna nauczycielek, a w niej nauczycielka biologii. - Biologia. Hmm... W jakim kierunku teraz biologia poszła. Co jest najistotniejsze w biologii, czego uczysz uczniów? - zapytał Karol Strasburger. - No przygotowujemy między innymi uczniów na uczelnie medyczne - odpowiedziała pani nauczycielka. Strasburger tematu nie drążył i nie dziwię się. Ja jednak zapytałabym, czy jest więc sens, żeby na lekcje biologii chodzili przyszli inżynierowie, matematycy, językoznawcy...
Gdy chodziłam na kurs nauki jazdy, mieliśmy z instruktorem jeden cel - egzamin. On, bo to jego praca, ja, bo wiem, że i tak wszystkiego uczę się w praktyce.
Lata temu czytałam którąś część Bridget Jones. W pewnym momencie Bridget dokonała epokowego odkrycia. A ja z nią. Otóż jedzenie jest konieczne, żeby żyć. Bo tak naprawdę najczęściej jedzenie to pokusa, to grzech, to przyjemność, to zabijacz czasu, to robótka ręczna...
W kampanii wyborczej PiS obiecał 500 zł na każde dziecko. Po wygranych wyborach opozycja i przeciwnicy PiS przystąpili do rozliczania z obietnic i zaczęli cisnąć o te 500 zł. No to PiS wprowadził program w życie. O to chodziło?
Czy nie odnosicie wrażenia, że zadziwiająco wielu działaniom towarzyszy zupełny brak sensu?
Wstęp: Jakiś czas temu dostałam mandat. I to nie byle jaki, bo musiałam zapłacić 300 zł za parkowanie na skrzyżowaniu. Gdy poinformowano mnie, ze do tego wykroczenia doszło, bardzo się zdziwiłam, bo nie mam zwyczaju parkowania na skrzyżowaniach. Z listu od Straży Miejskiej nie wynikało, gdzie dokładnie stałam, ale pogrzebałam w pamięci i rzeczywiście raz stanęłam nie w zatoczce parkingowej a tuż obok. Skrzyżowania jednak z tego miejsca niemal nie było widać.
Natychmiast przypomniała mi się więc sytuacja z "Misia". - A gdyby tutaj staruszka przechodziła do domu starców, a tego domu wczoraj by jeszcze nie było, a dzisiaj już by był, to wy byście staruszkę przejechali, tak? A to być może wasza matka! Udałam się więc po pomoc do kolegów zajmujących się zawodowo motoryzacją i wszystkim z tym związanym. Włączyli mapę satelitarną, za pomocą linijki przeliczyli milimetry na metry, zerknęli do kodeksu i powiedzieli, żebym lepiej zapłaciła.
Powód wpisu: Mandat dostałam za parkowanie pod firmą, w której pracuję. Tak się więc składa, że często przechodzę obok miejsca, na którym straciłam 300 zł. Zawsze stoi tam kilka samochodów. Miałam nawet pomysł, żeby im informację władać za wycieraczki, ale jestem na to za leniwa. Gdy jednak przyuważyłam pewną kobietę parkującą w momencie, gdy tamtędy przechodziłam, postanowiłam podejść.
- Przepraszam bardzo, ale gdy ja tu zaparkowałam, to dostałam mandat 300 zł, bo...
- Ale ja nie mam gdzie zaparkować, a idę do pracy.
- Ja też nie miałam. Uprzedzam tylko, że to kosztuje 300 zł. Taniej wychodzi płatny parking.
- Ale ja naprawdę pierwszy raz...
- Ja tylko uprzedzam.
- Ale ja...
- Ja uprzedziłam, a co pani zrobi, to nie moja sprawa - zakończyłam tę dość głupią wymianę zdań.
Minęło kilka tygodni i znów zauważyłam parkującego tam kierowcę.
- Przepraszam bardzo, ale gdy ja tu zaparkowałam, to dostałam mandat 300 zł, bo...
- Co panią obchodzi gdzie ja parkuję?
- Nic mnie nie obchodzi, chciałam tylko ostrzec, bo tu często chodzi straż miejska.
- Będę stał gdzie chcę i nic pani do tego.
- Ma pan rację. Jest pan gburem i żal mojej uprzejmości dla pana - i poszłam sobie. Pozytywne intencje z początku rozmowy przeszły w intencje negatywne i bardzo mu życzyłam mandatu.
Już nikogo nie ostrzegam. Mam to w doopie, w końcu straż miejska też musi z czegoś żyć.
Wnioski. To są zaledwie dwa przykłady, ale mogę podać więcej. Otóż tak się jakoś porobiło, że ludzie nie spodziewają się od innych zbyt wiele dobrego. Osoby, o których napisałam, wzięły mnie prawdopodobnie za upierdliwą babę, która ich poucza, gdzie można stawać, a gdzie nie można. Tak to sobie tłumaczą wykazując przy tym sporo optymizmu. Najprawdopodobniej do głowy im nie przyszło, ze ktoś może ich życzliwie uprzedzać, żeby nie powtórzyli jego błędu. Przyznam, że nie jest to fajne. I tak sobie myślę, że sporo ostatnio mówi się o patriotyzmie, o obronie przed zewnętrznym wrogiem. Jeśli tak dalej pójdzie, to żaden zewnętrzny wróg nam nie będzie potrzebny. Sami wszystko za niego zrobimy.
Zmiana nastroju. Trochę starego dobrego Okudżawy w miksie z Osiecką. I jak na sojusz polsko-rosyjski przystało niech będą dwie wersje językowe.