środa, 30 listopada 2016

Kto pamięta, o co chodzi?

Może tak było zawsze, a może to skutek uboczny cywilizacji, tak się jednak jakoś porobiło, że zadziwiająco często zapominamy po coś robimy. W poprzednim wpisie było mandatach straży miejskiej. Ja pamiętam czasy, gdy straży miejskiej nie było i pamiętam jak straż miejską powoływano i pamiętam, że miała to być bardzo potrzebna formacja, która pilnuje porządku w mieście. O tym porządku to chyba nawet najstarsi funkcjonariusze straży nie pamiętają. Dziś straż jest od zarabiania na siebie i na miasto. Dlatego spotkać ją można tam, gdzie można wlepić najwięcej mandatów, a nie tam, gdzie jest potrzebna.
W sobotę oglądałam z rodzicami "Familiadę". Występowała drużyna nauczycielek, a w niej nauczycielka biologii. - Biologia. Hmm... W jakim kierunku teraz biologia poszła. Co jest najistotniejsze w biologii, czego uczysz uczniów? - zapytał Karol Strasburger. - No przygotowujemy między innymi uczniów na uczelnie medyczne - odpowiedziała pani nauczycielka. Strasburger tematu nie drążył i nie dziwię się. Ja jednak zapytałabym, czy jest więc sens, żeby na lekcje biologii chodzili przyszli inżynierowie, matematycy, językoznawcy...
Gdy chodziłam na kurs nauki jazdy, mieliśmy z instruktorem jeden cel - egzamin. On, bo to jego praca, ja, bo wiem, że i tak wszystkiego uczę się w praktyce.
Lata temu czytałam którąś część Bridget Jones. W pewnym momencie Bridget dokonała epokowego odkrycia. A ja z nią. Otóż jedzenie jest konieczne, żeby żyć. Bo tak naprawdę najczęściej jedzenie to pokusa, to grzech, to przyjemność, to zabijacz czasu, to robótka ręczna...
W kampanii wyborczej PiS obiecał 500 zł na każde dziecko. Po wygranych wyborach opozycja i przeciwnicy PiS przystąpili do rozliczania z obietnic i zaczęli cisnąć o te 500 zł. No to PiS wprowadził program w życie. O to chodziło?
Czy nie odnosicie wrażenia, że zadziwiająco wielu działaniom towarzyszy zupełny brak sensu?
W kąciku muzycznym skojarzenie bardzo dalekie:)))




niedziela, 27 listopada 2016

Czego ode mnie chcą?

Wstęp: Jakiś czas temu dostałam mandat. I to nie byle jaki, bo musiałam zapłacić 300 zł za parkowanie na skrzyżowaniu. Gdy poinformowano mnie, ze do tego wykroczenia doszło, bardzo się zdziwiłam, bo nie mam zwyczaju parkowania na skrzyżowaniach. Z listu od Straży Miejskiej nie wynikało, gdzie dokładnie stałam, ale pogrzebałam w pamięci i rzeczywiście raz stanęłam nie w zatoczce parkingowej a tuż obok. Skrzyżowania jednak z tego miejsca niemal nie było widać. 
Natychmiast przypomniała mi się więc sytuacja z "Misia". - A gdyby tutaj staruszka przechodziła do domu starców, a tego domu wczoraj by jeszcze nie było, a dzisiaj już by był, to wy byście staruszkę przejechali, tak? A to być może wasza matka! Udałam się więc po pomoc do kolegów zajmujących się zawodowo motoryzacją i wszystkim z tym związanym. Włączyli mapę satelitarną, za pomocą linijki przeliczyli milimetry na metry, zerknęli do kodeksu i powiedzieli, żebym lepiej zapłaciła.
Powód wpisu: Mandat dostałam za parkowanie pod firmą, w której pracuję. Tak się więc składa, że często przechodzę obok miejsca, na którym straciłam 300 zł. Zawsze stoi tam kilka samochodów. Miałam nawet pomysł, żeby im informację władać za wycieraczki, ale jestem na to za leniwa. Gdy jednak przyuważyłam pewną kobietę parkującą w momencie, gdy tamtędy przechodziłam, postanowiłam podejść.
- Przepraszam bardzo, ale gdy ja tu zaparkowałam, to dostałam mandat 300 zł, bo...
- Ale ja nie mam gdzie zaparkować, a idę do pracy.
- Ja też nie miałam. Uprzedzam tylko, że to kosztuje 300 zł. Taniej wychodzi płatny parking.
- Ale ja naprawdę pierwszy raz...
- Ja tylko uprzedzam.
- Ale ja...
- Ja uprzedziłam, a co pani zrobi, to nie moja sprawa - zakończyłam tę dość głupią wymianę zdań.
Minęło kilka tygodni i znów zauważyłam parkującego tam kierowcę.
Przepraszam bardzo, ale gdy ja tu zaparkowałam, to dostałam mandat 300 zł, bo...
- Co panią obchodzi gdzie ja parkuję?
- Nic mnie nie obchodzi, chciałam tylko ostrzec, bo tu często chodzi straż miejska.
- Będę stał gdzie chcę i nic pani do tego.
- Ma pan rację. Jest pan gburem i żal mojej uprzejmości dla pana - i poszłam sobie. Pozytywne intencje z początku rozmowy przeszły w intencje negatywne i bardzo mu życzyłam mandatu.
Już nikogo nie ostrzegam. Mam to w doopie, w końcu straż miejska też musi z czegoś żyć.
Wnioski. To są zaledwie dwa przykłady, ale mogę podać więcej. Otóż tak się jakoś porobiło, że ludzie nie spodziewają się od innych zbyt wiele dobrego. Osoby, o których napisałam, wzięły mnie prawdopodobnie za upierdliwą babę, która ich poucza, gdzie można stawać, a gdzie nie można. Tak to sobie tłumaczą wykazując przy tym sporo optymizmu. Najprawdopodobniej do głowy im nie przyszło, ze ktoś może ich życzliwie uprzedzać, żeby nie powtórzyli jego błędu. Przyznam, że nie jest to fajne. I tak sobie myślę, że sporo ostatnio mówi się o patriotyzmie, o obronie przed zewnętrznym wrogiem. Jeśli tak dalej pójdzie, to żaden zewnętrzny wróg nam nie będzie potrzebny. Sami wszystko za niego zrobimy.

Zmiana nastroju. Trochę starego dobrego Okudżawy w miksie z Osiecką. I jak na sojusz polsko-rosyjski przystało niech będą dwie wersje językowe. 






wtorek, 22 listopada 2016

Autorytety?

Moja znajoma wywiesiła na Facebooku jakiś wywiad, felieton czy diabli wiedzą co Jadwigi Staniszkis. Stwierdzenie co to było nie nastręcza oczywiście problemu, ale nie widzę powodu, żeby tracić czas na zapoznawanie się z przemyśleniami pani Staniszkis, gdyż w moich oczach bardzo się skompromitowała. Znajoma opatrzyła jednak to coś mnóstwem pochwał, przy okazji sama pogrzała się w świetle pani profesor, gdyż pochwaliła się, ze była ona jej nauczycielką, pewnie na UW. Największy entuzjazm wzbudziło to, że Jadwiga Staniszkis jakoś niefajnie określiła Jarosława Kaczyńskiego. Zgłosiłam swoje votum separatum przypominając, że pani profesor długo była orędowniczką PiS. Raz jednak zdarzyło jej się nie zgodzić z Prezesem i wtedy wpadła w niełaskę i stała się wrogiem. I dopiero jako ten wróg zaczęła Kaczyńskiego krytykować.
Dziś widzę na gazeta.pl Ludwika Dorna bijącego na alarm. Nie powiem, słusznie. Ale na Boga! To jest ten facet, który lekarzy chciał wziąć w kamasze. Ten facet, który wyzywał nas od wykształciuchów. Ten facet, który szedł ramię w ramię z Kaczyńskimi. Zmienił front, bo kiedyś Prezesowi podpadł i dziś jest wrogiem. A jak jest wrogiem, to jest autorytetem.
Lech Wałęsa to legenda i na tę legendę ręki podnosić nie dam. Nie zmienia to jednak faktu, że dzięki Wałęsie bracia Kaczyńscy zbijali kapitał. Pokłócili się i dziś Wałęsa jest wrogiem. No i jest autorytetem, choć jest też tym prezydentem, który gdyby tylko mógł, zrobiłby z Polski państwo totalitarne. Ten gość ani demokracji nie ceni, ani ie jest tolerancyjny. Jestem mu wdzięczna za to, co kiedyś zrobił, ale na Boga! Słuchać go jak wyroczni? On sam nie rozumie, co mówi!
Ileż to razy KOD cytował Lecha Kaczyńskiego w sprawie Trybunału Konstytucyjnego? Kolejny autorytet. Lech Kaczyński nie był tym lepszym z braci. Był taki sam! W jakiejkolwiek sprawie przywoływanie dziś jego słów to robienie z niego autorytetu. I tyle!
I na koniec... Gazeta Wyborcza, a konkretnie koncern Agora to dziś bastion opozycji. Media Agory bacznie obserwują media publiczne, napiętnują, że te zwalniają dziennikarzy, by przyjmować swoich. I co robi Agora? Po przyjęciu gromadki z mediów publicznych zwalnia swoich ludzi. - Te procesy nie są ze sobą powiązane - redukcja zatrudnienia obejmie do 135 etatów w Agorze. Z kolei zatrudnienie byłych pracowników mediów publicznych to pojedyncze przypadki. Zatem nie jest tak, że 135 osób z Telewizji Polskiej zastąpi 135 dziennikarzy „Gazety Wyborczej” - tłumaczy prezes Agory. I mnie nie przekonuje. A tym samym zaczynam z jeszcze mniejszym zaufaniem darzyć teksty GW.
A może jednak to nie koniec, bo właśnie zauważyłam kolejną wypowiedź Jarosława Gowina, w której krytykuje Jarosława Kaczyńskiego. Wygląda, ze idzie na zwarcie czołowe, które wiadomo jak się skończy. Pewnie za pół roku Jarosław Gowin stanie się dla opozycji autorytetem.
 

Sztuka, jedynie sztuka może nas uratować. W muzycznym kąciku prezentuję więc nowość:


piątek, 18 listopada 2016

Wzorem Holoubka?

- Nie wiem, jak wy, panowie, ale ja wypierdalam! - tak ponoć ponoć powiedział Gustaw Holoubek, a następnie wstał i wyszedł. Stało się to po tym, gdy do SPATiF-u wkroczył pijany Jan Himilsbach* i wykrzyknął: - Inteligencja wypierdalać!
Tak sobie myślę, że może ja też powinnam wypierdalać? Tak na wszelki wypadek. - Powinniśmy wymagać od ateistów, prawosławnych czy muzułmanów oświadczeń, że znają i zobowiązują się w pełni respektować polską Konstytucję i wartości uznawane w Polsce za ważne. Niespełnianie tych wymogów powinno być jednoznacznym powodem do deportacji - napisała w felietonie posłanka PiS Beata Mateusiak-Pielucha. Na Facebooku sama już poprosiłam o deportowanie mnie do kraju, w którym przez cały rok jest ciepło. Brak PiS-u w tym kraju to też ważna sprawa. Nie jestem co prawda cudzoziemcem, nie jestem ateistką, ale z całą pewnością wyznajemy z panią poseł i jej partią zupełnie inne wartości. A poza tym diabli wiedzą, czy moi przodkowie od czasów Piasta Kołodzieja zamieszkiwali na mazowieckiej równinie. Może przywlekli się skądinąd, a ich fałszywe geny dają dziś o sobie znać w mojej niepatriotycznie wątpiącej postawie? 
Do wyplucia z siebie cytowanych słów natchnął panią Beatę film "Wołyń". Zakładam, że spóźniła się i weszła w połowie, stąd to publiczne zastanawianie nad tym, czy czasami Ukraińcy, którzy przyjeżdżają dziś do Polski nie są czasami potomkami morderców. - A jeśli tak, to czy uważają ludobójstwo, jakiego dopuścili się ich krewni na Polakach, za zło, które ich dzisiaj boli? - pisze posłanka Sejmu mojego kraju. Myślę sobie, że jeśli w polityce zagranicznej zacznie obowiązywać wzajemność, to należy się pospieszyć z wycieczkami do Izraela. Bo tam też mogą zacząć sprawdzać, czy czasami nie jedziemy tam, by palić Żydów po stodołach...
Ech, gdyby tylko ona dała w tym tygodniu głos!
Spowolniła nam gospodarka, co trudno uznać za sukces rządu. Wypowiedział się więc na ten temat jaśnie nam panujący Jarosław Kaczyński. - Są na różne cele pieniądze, a przedsiębiorcy związani z partiami opozycyjnymi dzisiaj po prostu nie chcą podejmować się różnego rodzaju przedsięwzięć gospodarczych, zyskownych dla nich, bo uważają, że lepiej zaczekać, że wrócą te dawne czasy - oznajmił. I dobrze mówi. Wiem od paru przedsiębiorców, że rzeczywiście przestali inwestować. No bo normalnie się boją. Po ogłoszeniu obniżenia wieku emerytalnego, ja też sobie pomyślałam, że zakup nowego aparatu był głupotą. Trzeba było tysiaka zainwestować w złoto, żeby było na ciężkie czasy. Niech Prezes zacznie jeszcze bardziej straszyć przedsiębiorców, to na pewno przyspieszą.  Obawiam się, że z uciekaniem z kapitałem z Polski. 
Gdyby ktoś przeoczył, to informuję, że jutro odbędzie się intronizacja Jezusa Chrystusa na króla Polski. Otóż pewna słabego zdrowia pielęgniarka usłyszała głosy i miała wizje. Co widziała i słyszała dokładnie spisała, a potem opowiedziała i tak się cała rzecz miała. Zaręczam, że poezja, którą tworzę jest bardziej spójna intelektualnie niż przez Rozalii Celakówny. Ale jako się rzekło, była to słabowita kobieta. Ktoś jednak wziął ją na serio i jutro Andrzej Duda weźmie udział w uroczystości intronizacji Jezusa. No i będziemy mieli króla. A ja zaczynam wierzyć, że też mam wizję i że to nie dzieje się naprawdę.
Dziś zaś w Warszawie hucznie świętowano 14. rocznicę zaprzysiężenia Lecha Kaczyńskiego. Czemu 14.? Czemu Lecha Kaczyńskiego?  Mimo iż obchody huczne, to nie zaproszono aktualnie urzędującej pani prezydent. - Jesteśmy na dziedzińcu gdzie, o ile dobrze pamiętam, na pierwszym piętrze urzęduje pani prezydent, na pewno widzi z okna to zgromadzenie, mogłaby do nas przyjść, jeżeli chce razem z nami świętować - komentował Jarosław Zieliński, wiceminister spraw wewnętrznych.
Nie mam pomysłu jak to wszystko podsumować. Ale od czego są mądrzejsi ode mnie. Oddaje głos Jerzemu Dobrowolskiemu:  Weźmy mydło. W zasadzie mydło można wymyślić samemu. Można je nawet wyprodukować samemu. Z popiołu i gliny, na przykład. Przy braku innych mydeł, to znaczy bez materiału porównawczego, można nawet takie mydło uznać za odkrycie epokowe, ponieważ wszystko jest relatywne i ocena danego faktu zależna jest od tła na jakim ten fakt występuje.  
Bo wszystko jest relatywne. Tak więc może i te czasy można ocenić jako czasy oświecenia. Ale oczywiście można ocenić je inaczej.

Piosenka na dziś adekwatna do mojego stanu ducha.




*Niektóre źródła wspominają o Zbyszku Cybulskim.

środa, 16 listopada 2016

Opss!




Przez cały dzisiejszy dzień koło ucha latały mi nutki i słowa tej piosenki. Chyba nie bez powodu. Koło Ratusza bez wiedzy Ratusza pojawiła się tablica ku czci śp. Lecha Kaczyńskiego. Pierwsza była średnio podobna do oryginału:


No to zastąpili ją drugą:


Opss! They did it again!
Upss! Oni zrobili to znów!

Trzymamy kciuki za trzecią próbę. Może za trzecim razem uda się lepiej trafić z z podobieństwem.


Gdy wracałam z pracy do domu, w radiu usłyszałam, że nie wszystko poszło tak jak trzeba przy ekshumacji pary prezydenckiej. Mówić wprost - rozpieprzyli sarkofag, który okazał się produktem jednorazowego użytku. Wkrótce szczątki wrócą na swoje miejsce. I do nowego sarkofagu, który już zamówiono. Ten nowy ma być wielokrotnego użytku. Można więc będzie szczątki przenosić w tę i we tę, ile dusza zapragnie!
Opss! They will do it again!
Upss! Oni zrobią to znów!

Zmiana tematu. W Krynicy wybrano Miss Polski 2016, a w Oksfordzie Słowo roku 2016. Najpiękniejsza Polka mi umknęła, ale zakładam, że ładna jest. Zwycięskie słowo jednak poznałam. 
POST-PRAWDA (post-truth)
A tak na marginesie to czy zauważyliście, jak światowy jest mój dzisiejszy wpis?
Post-prawda to okoliczności, w których fakty mają mniejszy wpływ na kształtowanie opinii publicznej niż odwoływanie się do jej emocji i osobistych przekonań.
Nie mam pojęcia jak się post-prawda do góralskiej gówno-prawdy, ale pewnie jakiś związek jest. A jak nie ma? A kogo to obchodzi? Ważne, że emocje były!

wtorek, 15 listopada 2016

Wiesz?

Oglądam właśnie serial "Bez tajemnic". Jeśli go nie znacie, to w skrócie przedstawia się on tak: psychoterapeuta odbywa sesje z pacjentami, każdy dzień tygodnia to inny pacjent, a w piątek ów psychoterapeuta spotyka się ze swoją superwizorką i omawia swoje problemy. I tak przez kilka tygodni. Pierwszy sezon zbliża się do końca, więc wiele spraw już wyjaśniono.
Ten serial przypomniał mi coś, co dobrze wiem od dawna, ale co spycham w nieświadomość. Bo tak prościej.
W kontaktach z innymi ludźmi wszystko jest zwykle inne niż nam się wydaje. 
Intuicja jest super, ale w większości przypadków, jeśli ufamy naszej intuicji, to oznacza to jedynie, że upieramy się przy pierwszym wrażeniu, bo nie interesuje nas prawda. Albo nie potrafimy zbliżyć się do prawdy i dlatego nawet nie próbujemy. Albo prawdy się boimy.
Doktor House mawiał, że wszyscy ludzie kłamią. Obawiam się, że miał rację. Ludzie oszukują siebie lub innych albo siebie i innych, by się bronić. Zwykle chcemy widzieć siebie w jak najlepszym świetle, są rzeczy, których nie chcemy pamiętać, niektórych nie chcemy wiedzieć...
W tym serialu ludzie mówią, mówią, opowiadają o rzeczach przykrych, wstydliwych, a potem nagle okazuje się, że problem leżał gdzieś indziej. Czasami był ukryty w czymś przypominającym matrioszkę. Czasami wysłano go w świat. Kiedy indziej zakopano albo podrzucono komuś jak kukułcze jajo.
Dlaczego o tym piszę? Bo większości z nas wydaje się, że wiemy, co siedzi w głowach innych. Wydaje nam się, że wiemy, czemu ci inni tak się zachowują a nie inaczej, czemu coś mówią... A tak naprawdę guzik wiemy.

W kąciku kulturalnym coś całkiem nowego:




niedziela, 13 listopada 2016

Akceptacja

Widziałam dziś pewien film. Dziwny film, którego tytułu celowo nie podaję, żeby nie spoilerować. Główna bohaterka wie, co ją w życiu spotka, wie że będą to rzeczy piekielnie bolesne. I ma wybór. Może tak pokierować swoim życiem, że jej te rzeczy nie spotkają. Świadomie nie korzysta z tej możliwości. Dlaczego? Ona tego nie mówi, ale dla mnie to dość oczywiste. W życiu wszystko ma swoją cenę. Prawdziwy ból zwykle poprzedzony jest prawdziwym szczęściem. Rezygnując z bólu, rezygnujemy ze szczęścia...
Myślę, że tym, co jest nam w życiu bardzo potrzebne to akceptacja. Swojego życia, sytuacji, w której jesteśmy, siebie. Jeśli tak naprawdę mamy na coś wpływ, to jedynie na przyszłość. Przeszłości zmienić nie możemy, podobnie jak teraźniejszości. Decyzje, które podejmowaliśmy zawsze były, o czym często zapominamy, najlepsze, na jakie stać nas było w danym momencie, a że potem okazało się być może mogliśmy wybrać lepiej? Nie mogliśmy! Bo nie znaliśmy przyszłości. Proste. A jednak jakże często ludzie zadręczają się myśleniem o wszystkich niewykorzystanych szansach, o błędach... Choć nikt przecież nie wiem, do czego doprowadziłyby te wykorzystane szanse, choć prawdopodobnie bez naszych błędów dziś nie bylibyśmy tym, kim jesteśmy. 
Umiejętność akceptowania siebie to nie błogosławieństwo. Umiejętność akceptowania siebie to ciężka praca, to wiele godzin spędzonych na analizowaniu siebie i poznawaniu siebie.


P.S. Mamy taka porę roku, że zaczyna nam dramatycznie brakować słońca. Wierzcie, że czasami da się to odczuć. Kochani, witamina D potrafi działać cuda. Bierzcie ją, a może o jedna przykrość zrobicie komuś mniej.

piątek, 11 listopada 2016

Żal...

Dziękuję za wszystko, 
za te wszystkie lata, 
za te wszystkie słowa, nuty.
Dziękuję.
I do widzenia.




czwartek, 10 listopada 2016

Czy ją kochasz? Kocham szczerze...

Jutro jest 11 listopada, czyli Święto Niepodległości. Jakoś tak się przyjęło, że to właśnie ten dzień nastraja do dyskusji o patriotyzmie, do pokazywania, że jesteśmy patriotami. Tu flagi, tam kotyliony, w telewizji znów śpiewają "My Pierwsza Brygada". 
Prawda jest taka, że ten nasz patriotyzm jest taki bardziej na pokaż. Zupełnie jak nasza religijność. Bo ile tak naprawdę każdy z nas może zrobić dla kraju? I czy na pewno to co może zrobić, to zrobi dla kraju?

Może komuś się wyda, że to nie na temat. Mnie jednak coraz częściej przychodzi na myśl opowieść o sądzie Salomonowym, gdy myślę o tym, co tu i teraz.

Do Salomona przyszły dwie kobiety, które miały wielki kłopot. Jedna z nich zaczęła opowiadać: - Mieszkamy obie w tym samym domu. Niedawno urodziłam syna, a po dwóch dniach ta kobieta też urodziła syna. Ale pewnej nocy, gdy spałam, jej dziecko umarło. Wtedy ona wzięła je i położyła przy mnie, a moje zabrała. Kiedy się obudziłam, poznałam, że ten nieżywy chłopiec nie jest mój.
Jednak druga kobieta mówiła coś innego: - Nieprawda! Mój synek żyje, a jej umarł. Pierwsza kobieta odpowiedziała: - Kłamiesz! To twój syn umarł, a mój żyje! I tak cały czas się kłóciły. Co zrobił Salomon?
Rozkazał przynieść miecz i polecił: - Rozetnijcie to żywe dziecko na dwie części i dajcie każdej kobiecie po połowie.

- Nie, nie zabijajcie go! — krzyknęła prawdziwa matka. - Już lepiej dajcie je tej kobiecie! Ale tamta mówiła: - Tnijcie! Niech nie będzie ani moje, ani jej.
Wtedy król powiedział: - Nie róbcie mu krzywdy! Oddajcie je tej pierwszej kobiecie. To ona jest jego matką. Prawdziwa matka kochała swoje dziecko, dlatego była gotowa oddać je komuś innemu, żeby tylko je uratować. Salomon wiedział, że tak będzie. Kiedy ludzie usłyszeli, jak rozwiązał ten problem, cieszyli się, że mają takiego mądrego króla.

Ilustracja muzyczna mało oryginalna:

 

poniedziałek, 7 listopada 2016

W oku rewolucji

Za chwilę wybory w USA i być może za chwilę świat wykona zwrot i pójdzie ku nieznanemu (mam nadzieję, że jednak nie). Choć faktem jest, że Hillary Clinton sporo zrobiła, by przegrać w tej rozgrywce, ja nadal przecieram oczy ze zdumienia, jak to możliwe, żeby ktoś taki jak Donald Trump mógł w ogóle myśleć o wprowadzeniu się do Białego Domu. Jak to możliwe, żeby w kraju z tak okrzepłą demokracją mogło dojść do tego, że na poważnie rozważamy ten wariant?
Lata temu nie mogłam zrozumieć jak to możliwe, że Andrzej Lepper wprowadził swoją partię do Sejmu. Nieco ponad rok temu uważałam za absurd wybranie na prezydenta mojego kraju zupełnego "no-name'a".
Wielka Brytania postanowiła opuścić Unię Europejską, choć do dziś Brytyjczycy do końca nie rozumieją dlaczego.
Naturalną konsekwencją tych wszystkich mało zrozumiałych wydarzeń jest, że co jakiś czas tłucze mi się po głowie pytanie: Czy świat oszalał? Bo rzeczywiście pewne wybory, nasze i obce, wskazują na zupełne oderwanie się wyborców od rzeczywistości.
Wstęp był przydługi, będę więc niewymownie wdzięczna, gdy okaże się, że dotarliście do tego miejsca i posłuchacie mojej prośby, by nie wdawać się w dyskusję o wyborach w USA.
Mnie w tym wpisie interesuje wyjaśnienie, czemu ludzie, i to w ogromnej masie, decydują się dokonać wyboru, który porównać można do obcięcia gałęzi, na której się siedzi. Nawet mam na ten temat pewną teorię.
Otóż do głosu doszło pokolenie wychowane na grach komputerowych i internecie.
1. Wszyscy, którzy grali w gry komputerowe wiedzą, że czasami trzeba wypróbowywać różne, czasami absurdalne, rozwiązania, by przejść na kolejny poziom. I wiele się nie ryzykuje, bo i tak mamy parę żyć w zanadrzu. A nawet jeśli nie, to co najwyżej zacznie się grę od początku. Wybory w sumie można traktować jak grę. Nie podoba mi się mój świat, robię ryzykowny ruch. Ot tak, dla sprawdzenia co będzie.
2. Rewolucję internetową można przyrównać chyba tylko do rewolucji przemysłowej. Wtedy narodził się socjalizm. Dziś też coś się rodzi, ale diabli wiedzą co. Do niedawna były jakieś podziały w społeczeństwie. Byli bogaci i biedni, wykształceni i niewykształceni... Drogi przedstawicieli tych grup raczej się nie krzyżowały. Internet sprawił, że robotnik dyskutuje z profesorem jak równy z równym i często wygrywa, z różnych powodów - bo profesorowie nie mają monopolu na wiedzę całego świata, bo profesorowie wymiękają przy poziomie pewnych argumentów...
3. Kiedyś wiedza była kapitałem. Kto posiadał wiedzę cieszył się szacunkiem. Dziś ta wiedza jest w zasięgu ręki dla każdego. Wiedza więc się zdewaluowała. Mało tego ona przestała być cenna nawet dla ludzi, dla których do niedawna cenna była. Obserwuję dyskusje w internecie. Często z zażenowaniem. Bo nie ma o czym dyskutować:)))) Przykłady? Na FB niedawno rozgorzała dyskusja o kremacji i o tym, że Watykan wydał w tej sprawie wytyczne. Bo dlatego Watykan ogranicza, bo... Nikt jednak nie zerknął do obowiązującego w Polsce prawa, które od dawna to reguluje. Tak jak uregulował to teraz Watykan:)))) Dziś wyczytałam, że gdzie dyskutowano o treści Mazurka Dąbrowskiego. Czy jest "póki my żyjemy" czy "kiedy my żyjemy"? Jest o czym dyskutować, prawda? Ile sekund trwa sprawdzenie? Obecnie po FB krąży wiele bzdur, których się nie weryfikuje, ważne, że są poprawne politycznie. Puszczanie tego w dalszy obieg jest OK, negowanie nie-OK. Nie wie wiedza się liczy a przekaz.
Tak jak skutków rewolucji przemysłowej nie dało się cofnąć, tak i skutki rewolucji internetowej są nieodwracalne. Ciekawe jest jedynie, dokąd nas ta rewolucja zaprowadzi i jakie mechanizmy ludzkość stworzy, bo jakieś stworzy na pewno.

Kontynuuję akcję promowania Pablopavo. Uwielbiam tego faceta!


sobota, 5 listopada 2016

Czy nie zgubiliśmy celu...

Wiele, wiele lat temu, jeszcze za PRL-u, podczas którychś studiów miałam zajęcia z propagandy. Dziś to pewnie byłby jakiś marketing czy reklama. Prowadzący wyjaśniał nam kolejne etapy propagandy. Przykładem była akcja antynikotynowa. Czyli najpierw mówimy, że palnie szkodzi. Potem lekarz tłumaczy, na jakie choroby można zachorować, gdy się pali. Kolejny etap to wypowiedzi ludzi, którzy zachorowali, bo palili. - A potem pokazuje się chore płuca palacza, brudne, przeżarte rakiem. Palacz to ogląda i co wtedy robi? - zapytał prowadzący, ewidentnie patrząc na mnie. - Sięga po papierosa - wyszeptałam, a trzeba Wam wiedzieć, że byłam wtedy palaczem profesjonalnym, a więc minimum paczka dziennie. - No właśnie! - ucieszył się prowadzący i zaczął nam tłumaczyć jak w pewnych działaniach można przedobrzyć.
Przyznam, że gdy czytam ostatnio teksty (a nawet tylko tytuły tekstów) na gazeta.pl, dochodzę do wniosku, że to już właśnie ten etap. Każdy bzdet wykorzystuje się, żeby przykopać rządowi. Skutek? Przeciwnicy Wyborczej utwierdzają się, że to biuletyn propagandowy opozycji (coś w rodzaju odpowiedzi na "Wiadomości". Najbardziej zatwardziali przeciwnicy PiS się cieszą, bo oni też w każdym aspekcie rządów PiS widzą same zło. Ludzie ze środka, tacy jak ja, mają zaś odruch wymiotny. Ostatnio dałam wyraz niezadowoleniu i jeden z artykułów tak skomentowałam. Zostałam zrugana i wyzwana do pisówek.
Wnioski? To już chyba ten etap rewolucji, na którym trzeba się jasno określić po której stronie się jest i być tej stronie ślepo oddanym. W myśl zasady, że kto nie z nami ten przeciw nam. Oczywiście wygrana w takim starciu jest niemożliwa, ale obawiam się, że już dawno przestało chodzić o cel, a chodzi po prostu o walkę. Wszystkim tylko o to chodzi.I mam wrażenie, że tak się dzieje od stuleci. Pokój Polakom wadzi, lepiej spisują się w walce. 
Rozmawiałam niedawno z facetem, który zadaje się ma poglądy polityczne inne niż moje. Zdaje się, bo czasy mamy takie, że lepiej nie deklarować się politycznie, zwłaszcza, gdy ma się coś do załatwienia. Rozmawialiśmy jednak o sytuacji politycznej i byliśmy bardzo zgodni. Zdaje się, że obydwoje jesteśmy w tych sporach blisko środka, a poza tym oboje całe zło upatrujemy w grach politycznych - nawet jeśli inaczej rozkładamy akcenty. I oboje jednakowo widzimy dalszy rozwój sytuacji. Stanie się coś złego. Coś bardzo złego. Stracimy wszyscy, a najgorsze, że pewnie i tak się niczego nie nauczymy.
Przyznam, że czuję się szalenie bezsilna. Widzę, że źle się dzieje i nie wiem, co robić. A kto wie, czy sama nie dokładam swoich kamyczków.



środa, 2 listopada 2016

To jest chore!

Myślę, że mamy szansę stać się pierwszym państwem na świecie, w którym premiowane będzie urodzenie nieuleczalnie chorego dziecka. Premiowane sumą 4000 zł. Chyba od dziecka. Na pewno żywego. A co z martwymi? Też za 4000 zł?
Czy już osiągnęliśmy odpowiedni stopień barbarzyństwa, czy może jeszcze czeka nas coś więcej?
U mnie to było tak: najpierw się dziwiłam, potem nie wierzyłam, w dalszej kolejności uważałam, że Polskę toczy choroba, a teraz po prostu się brzydzę. Brzydzę się pewnymi ludźmi. Tymi którzy są w stanie wymyślić coś takiego jak płacenie po 4000 zł za rodzenie chorych dzieci. Nie, nie dlatego, że chciałabym masowo te dzieci uśmiercać. Choć pewnie te zdegenerowane umysły tak to widzą. Moim zdaniem dla jako tako zdrowego człowieka sprawa jest dość prosta. Możemy uważać aborcję za morderstwo, możemy twierdzić, że to jedynie usunięcie płodu. W każdej sytuacji jako tako zdrowy człowiek uważa, że jeśli na świat przyszedł człowiek nieuleczalnie chory, ułomny, niezdolny do życia to należy go otoczyć jak najlepszą opieką i taką samą opieką należy otoczyć rodziców. Bo to tragedia i należy ludziom pomóc jakoś przejść przez nią. I tyle. Ale płacić extra premię? Za co? I kto i jak oceni, czy ktoś jest nieuleczalnie chory, czy nie? Dziecko bez mózgu, czyli to które nakazał rodzić prof. Chazan, z pewnością jest nieuleczalnie chore, ale jak oceniać nieuleczalność innych?
I pomyśleć, że to wszystko służy ponoć temu, by w Polsce nie dokonywano aborcji a konkretnie po to, by poprzepychać ustawy, które pozwolą całkowicie zakazać aborcji bez jakichkolwiek protestów. Wiemy oczywiście wszyscy, że na liczbę aborcji to w ogóle nie wpłynie, bo nadal działać będzie podziemie, a poza tym sąsiedzi już Polki zapraszają i oferują dość tanie usługi i to w języku polskim. Czyli nie o aborcje chodzi, a więc o co?
Jedna odpowiedź nasuwa się sama - znów mydlą nam oczy, żeby odwrócić od czegoś uwagę. Obawiam się jednak, że chodzi o coś zupełnie innego. Ktoś coś obiecał Kościołowi, nie przewidział jednak, że z babami tak łatwo się nie wygrywa. No to zaczęli myśleć jak z tego wyjść, a że głowy takie mniej od myślenia, no to mamy to co mamy.
Nie mam pojęcia, do czego to wszystko zmierza, ale powiem szczerze, że nie zazdroszczę gówniarzom tych pięciu stówek, które na nich dostają starzy. To dzisiejsze niemowlęta zapłacą bardzo słono za ten syf. Bo jednego jestem pewna - za darmo to wszystko się nie dzieje 

Przebój na dziś. Chyba dobrze oddaje stan mojego umysłu.


P.S. Prosiliście, więc coś skrobnęłam na "Tęczy..." Adres: http://ilenka50.blogspot.com/