Może tak było zawsze, a może to skutek uboczny cywilizacji, tak się jednak jakoś porobiło, że zadziwiająco często zapominamy po coś robimy. W poprzednim wpisie było mandatach straży miejskiej. Ja pamiętam czasy, gdy straży miejskiej nie było i pamiętam jak straż miejską powoływano i pamiętam, że miała to być bardzo potrzebna formacja, która pilnuje porządku w mieście. O tym porządku to chyba nawet najstarsi funkcjonariusze straży nie pamiętają. Dziś straż jest od zarabiania na siebie i na miasto. Dlatego spotkać ją można tam, gdzie można wlepić najwięcej mandatów, a nie tam, gdzie jest potrzebna.
W sobotę oglądałam z rodzicami "Familiadę". Występowała drużyna nauczycielek, a w niej nauczycielka biologii. - Biologia. Hmm... W jakim kierunku teraz biologia poszła. Co jest najistotniejsze w biologii, czego uczysz uczniów? - zapytał Karol Strasburger. - No przygotowujemy między innymi uczniów na uczelnie medyczne - odpowiedziała pani nauczycielka. Strasburger tematu nie drążył i nie dziwię się. Ja jednak zapytałabym, czy jest więc sens, żeby na lekcje biologii chodzili przyszli inżynierowie, matematycy, językoznawcy...
Gdy chodziłam na kurs nauki jazdy, mieliśmy z instruktorem jeden cel - egzamin. On, bo to jego praca, ja, bo wiem, że i tak wszystkiego uczę się w praktyce.
Lata temu czytałam którąś część Bridget Jones. W pewnym momencie Bridget dokonała epokowego odkrycia. A ja z nią. Otóż jedzenie jest konieczne, żeby żyć. Bo tak naprawdę najczęściej jedzenie to pokusa, to grzech, to przyjemność, to zabijacz czasu, to robótka ręczna...
W kampanii wyborczej PiS obiecał 500 zł na każde dziecko. Po wygranych wyborach opozycja i przeciwnicy PiS przystąpili do rozliczania z obietnic i zaczęli cisnąć o te 500 zł. No to PiS wprowadził program w życie. O to chodziło?
Czy nie odnosicie wrażenia, że zadziwiająco wielu działaniom towarzyszy zupełny brak sensu?
W kąciku muzycznym skojarzenie bardzo dalekie:)))