poniedziałek, 27 marca 2017

Wyżej, ciągle wyżej

Teoria jest prosta: Nie staraj się być lepszym od kogoś innego. Staraj się być lepszym od siebie wczoraj. Tak bodaj mawiał Mahatma Gandhi.
Dobrze to brzmi i z pewnością większość ludzi uważa, że ani się nie wywyższa*, ani nie próbuje się wywyższać. Z pewnością też większość ludzi się myli. Nie chciałam dziś jednak o wywyższaniu się pojedynczego człowieka, a o wywyższaniu się grup.
Ładnym przykładem są niechęci między miastami. Kraków nie lubi się z Warszawą. Warszawy nie lubi żadne polskie miasto, a Warszawa ma to w nosie, bo uważa, że jest ponad to. Ja dorastałam w niewielkim mieście pod Warszawą. Do dziś, gdy ktoś mnie pyta o Ursus, zaznaczam z wyższością w głosie, że jestem ze starego Ursusa. I z pewnością nie jestem wyjątkiem. Do dziś też uważam, że klasy matematyczno-fizyczne są the best. W Ursusie był w tamtych czasach jeden ogólniak i jedno technikum. My z ogólniaka czuliśmy się elitą intelektualną, a oni z technikum przewyższali nas mądrością.
Do rozmyślań o stadnym poczuciu wyższości skłonił mnie pobyt w Bieszczadach i rozmowy o Ukraińcach. Z tym że oczywiście był to tylko pretekst, bo pogranicze to nie jest miejsce, na którego podstawie należy snuć jakieś teorie. Faktem jednak jest, że Ukraińcy w całej Polsce wykonują różne prace, które my średnio lubimy i to sprawia, że uważamy się często za lepszych. I nie pamiętamy jak to drzewiej bywało. A ja pamiętam, gdy koleżanka pojechała w latach 80. do Izraela i napisała stamtąd żałosny list: "Oni mnie tu traktują jak głupią sprzątaczkę, a nie jak kogoś po dwóch fakultetach". Nie wiem, co się dzieje teraz z tą koleżanką, ale mam nadzieję, że przypomina to sobie, gdy dziś ma do czynieniem z kimś z Ukrainy.
Polska podzielona jest politycznie. Po obu stronach są ludzie mądrzejsi od tych drugich. W obu przypadkach przedstawiciele grup nie mogą się nadziwić, jak ci drudzy mogą być tak głupi i ślepi. 
Człowiek jest zwierzęciem stadnym i mam wrażenie, że rywalizacja stad jest zachowaniem instynktownym. Gdy żyliśmy w jaskiniach, trzeba było bronić tych jaskiń  i ich zawartości przed obcymi. Gdyby jaskiniowcy każdego przyjmowali jak swojego, to pewnie nas by na świecie nie było. A jeśli pewne zachowania są instynktowne, to czy jest szansa na ich pozbycie się? Ja nie sądzę, by to było możliwe.
W kąciku muzycznym rzecz sprzed kilku lat (głos kobiecy należy do Izabeli Skrybant z Tercetu Egzotycznego):



*Jeśli uważacie, że macie odwrotnie, bo Wam się wciąż wydaje, ze jesteście gorsi, to tak naprawdę nie ma żadnej różnicy, obraz w lustrze ma te same wady co obiekt, który przedstawia. Tyle że symetryczne.

piątek, 24 marca 2017

Bieszczady

Spędziłam kilka dni w Bieszczadach. Było cudownie! Na komentarze odpowiem jutro. I jutro napiszę coś więcej. Na razie parę foto-wspomnień:



Dotarłam tam, gdzie kończą się drogi.

Widziałam drwali przy pracy.



Jeździłam po lasach fajnym samochodzikiem (nie ja prowadziłam)


Patrzyłam jak robi się węgiel na grill.


Podziwiałam widoki.


Spacerowałam wśród porannych mgieł.



wtorek, 21 marca 2017

Goniąc szczęście

Ponieważ wczoraj był Dzień Szczęścia, to i dziś temat niesie jak echo. Głównie za sprawą działań podjętych właśnie wczoraj. I tak właśnie dziś rano dowiedziałam się, gdzie żyją najszczęśliwsi ludzie na świecie. "Chcesz być szczęśliwy? Jedź do Norwegii" - głosi tytuł artykułu. Bzdurny zresztą, bo wątpię, żeby w Norwegii każdemu przyjezdnemu dawali szczęście w ramach wyprawki. Znam pewną Polkę, która ma wybitny talent do znajdywania dziury w całym i do narzekania na każdy temat. Już ją widzę szczęśliwą w Norwegii. Zwłaszcza w zimie przy norweskim obiedzie. Kolejne na liście są: Dania, Islandia, Szwajcaria, Finlandia, Holandia, Kanada, Nowa Zelandia, Australia i Szwecja. Lista w pewien sposób zaskakująca. Bo pomyślcie o życiu, w jakich krajach marzy większość z nas? W ciepłych! Lazurowe Wybrzeże jawi się wręcz jak bajka. A tymczasem szczęście dają norweskie fiordy. Ot, niespodzianka. Nowa Zelandia i Australia, choć ciepłe, to państwa dość oczywiste. Leżą wystarczająco daleko, by mieć wszystkie bóle współczesnego świata w nosie.
Oprócz niskich temperatur jest coś jeszcze uderzającego na tej liście. Widzicie na niej te rejony naszej planety, gdzie większość mieszkańców to katolicy? Jakieś wnioski?
Duńskie szczęście nabrało ostatnimi czasu waloru komercyjnego. Patent na nie sprzedawane jest pod nazwą hygge. Poradniki uczą sztuki hygge, spece urządzają ludziom mieszkania w stylu hygge. Ponoć nawet można ubrać się w hygge. Ja upatruję w tym pewną sprzeczność. Aby osiągnąć stan błogości i relaksu, trzeba z tego stanu zrezygnować, żeby zarobić na wskazówki, jak do tego stanu wrócić. Ale czy generalnie cała nasza pogoń za szczęściem nie wygląda właśnie w ten sposób? Figurę, która daje szczęście, osiąga się nie jedząc nic lub jedząc watę. Styl życia, dający szczęście osiąga się zarzynając się w pracy i żyjąc przez pięć dni w tygodniu w stresie. Nie mogę więc oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę nie chodzi o to, by złapać to szczęście, ale by gonić je, ale by gonić je...


poniedziałek, 20 marca 2017

Dzień Szczęścia?

Właśnie dowiedziałam się, że dziś jest Międzynarodowy Dzień Szczęścia. I to bynajmniej nie jest wydarzenie, któremu dorównać może wagą Dzień Teściowej, Dzień Przemytnika Litewskiej Książki czy Dzień Pizzy, czyli jedno z bzdurnych świąt w kalendarzu na Nonsensopedii. Międzynarodowy Dzień Szczęścia ustanowiło samo Zgromadzenie Ogólne ONZ. Czyli rzecz poważna. Aż głupio byłoby nie być dziś szczęśliwym. Zwłaszcza, że w rezolucji wprowadzającej to święto napisano, że "dążenie do szczęścia jest podstawowym celem człowieka".
Przyznam, że ja sama mam bardzo mieszane uczucia w tej sprawie. A przede wszystkim nie uważam szczęścia za cel podstawowy. Ani mój, ani jako cel ludzkości. Do sprawy podchodzę szalenie pragmatycznie. Podstawowym celem człowieka jest przetrwanie. Czyli cel taki, jaki mają wszystkie zwierzęta. Lepiej oczywiście przetrwać w dobrych warunkach i w zadowoleniu niż w warunkach złych i w stanie permanentnego nieszczęścia, ale priorytety wydają się być jasne.
Nie uważam też szczęścia za coś constans. Są jedynie chwile szczęścia. I aby te chwile były, muszą też jednak być chwile nieszczęścia. Żeby przez możliwość porównania zauważyć, że się jest szczęśliwym. Zgadzam się w tym wypadku z twórcami filmu "Matrix". Nie wiem, czy pamiętacie, że w pierwszym Matriksie (mam na myśli wirtualny świat) ludzie żyli w dobrobycie i niczego im nie brakowało, ale to się nie sprawdziło i trzeba było stworzyć kolejny Matrix, w którym świat zaczął przypominać bieg z przeszkodami.
Nie dziwię się jednak specjalnie ONZ, gdyż wydaje się, że rzeczywiście ludzie ruszyli w pogoń za szczęściem. I choć przypomina to poszukiwania świętego Graala, chętnych do udziału w tej wyprawie nie brakuje.
Ewidentnie zaczęłam czepiać się szczęścia, co dla niektórych może świadczyć albo o moim upośledzeniu umysłowym, albo o czepiactwie wrodzonym. Ani jedno, ani drugie nie jest wykluczone. Mam jednak wrażenie, że po prostu w ostatnich latach (dziesięcioleciach?) zmieniło się rozumienie pewnych słów, w tym słowa "szczęście". Mam wrażenie, że to kiedyś było zadowoleniem czy dobrobytem, dziś nazywane jest szczęściem. Nastąpiła więc inflacja tego cudownego stanu i przez to szczęście nieco spsiało. Międzynarodowy Dzień Szczęścia jednak zobowiązuję. Życzę Wam najwięcej chwil prawdziwego szczęścia i tego byście potrafili należycie je docenić.




niedziela, 19 marca 2017

Inaczej

W ciągu dość długiego życia nauczyłam się kilku ważnych rzeczy. Na pewno tego, że wszystko mija. Ta świadomość nie sprawia, że nie ulegam czasami silnym emocjom, ale już wiem, że te emocje miną szybciej niż by się wydawało. Mówiąc wprost: już wiem, że nic co mnie spotyka nie jest końcem świata. Ale to nie wszystko. Przez lata odkryłam też to, że życia ma za nic moje wyobrażenia, że choćbym nie wiem, jak kombinowała, to i tak będzie inaczej. W ważnych rzeczach i w drobiazgach.
Kiedyś rzuciłam palenie. Nawet po kilku latach nie pozwalałam sobie na to, żeby zapalić, bo czułam, że jeden papieros i wrócę do nałogu. Myślałam, że będzie tak: Najpierw się krztuszę od dymu, ale potem czuję potrzebę palenia. No i stało się tak, że mieliśmy jakąś bardzo trudną sytuację w pracy, poszliśmy na piwo, trochę wypiliśmy, a ja się złamałam. Wypaliłam dwa papierosy. Już pierwszy wszedł we mnie jak w masło. Natomiast następnego dnia marzyłam o czymś w rodzaju szczotki do mycia butelek, bym mogła się wyczyścić w środku. Po prostu było inaczej niż myślałam.
Gdy uczyłam się jeździć samochodem, najbardziej bałam się tego, że będę panikować, że odlecę, gdy ktoś zatrąbi na mnie klaksonem i że w ogóle zjedzą mnie za kierownicą nerwy. Gdy dostałam prawo jazdy i zaczęłam jeździć, popełniałam wiele błędów doprowadzając pewnie do białej gorączki niektórych kierowców. To akurat nie robiło na mnie najmniejszego wrażenia. Najmniejszego! Znów było inaczej niż sobie wyobrażałam.
Dziś na gazeta.pl przeczytałam artykuł o 40-latkach. Tekst robi wrażenie materiału o tym jak wyobraża sobie życie po 40-tce kobieta po 30-tce. Podejrzewam autorkę o jedną wielką ściemę, ale nawet gdyby to nie była ściema, to nawet reportaże są jednak pewna wizją świata autora. W tym wypadku nawet zdjęcia musiały budzić uśmiech politowania, bo przedstawiały agencyjne modelki 60+. A tak na marginesie, to jak ja wyobrażałam sobie życie po 40-tce? Mniej więcej tak jak wyobrażałam sobie w podstawówce 2000. rok. Inaczej.
Inne też niż sobie wyobrażamy są zwykle motywy działania innych ludzi. Inne konsekwencje naszych błędów. Dla ilu osób największym szczęściem okazywało się największe nieszczęście?
I tylko szkoda, że nie wiedziałam tego ćwierć wieku temu.
Muzycznie polećmy czymś nieco nowszym.


czwartek, 16 marca 2017

To co najwazniejsze pozostało

Wolność to dla mnie możliwość popełniania nieograniczonej ilości błędów. Bez straszliwie wielkich konsekwencji, ale żeby po prostu móc iść swoją drogą.
                                                                               Wojciech Młynarski


środa, 15 marca 2017

Jak po sznurku

Moja koleżanka ma średnio fajną sytuację w pracy. Połowa jej działu to gorliwi katolicy (nie mylić z katolik, a już nie daj Boże z chrześcijanami), druga połowa to ateiści o poglądach lewicowych. Jeśli było tam jakieś centrum, to się dawno zradykalizowało. To tyle tytułem wprowadzenia.
8 marca, gdy odbywał się kolejny babski protest, we wspomnianej grupie wybuchła spora awantura. Ktoś z prawej strony rzucił: - Co za głupie te kobiety! Czemu tak bardzo zależy im na zabijaniu dzieci? Ktoś z lewej strony odpowiedział: - Bzdury mówisz, nie chodzi o zabijanie. - A o co? - O prawo wyboru! Potem już było tak głośno, że w zasadzie żadna ze stron nie rozumiała, co krzyczy ta druga.
Wysłuchałam tej relacji, a pod koniec opowieści miałam oczy wielkości młyńskich kół.
Teraz chwila przerwy na stopniowanie napięcia:))) A chwile wykorzystam na inną historię.
Szkoła podstawowa, klasa czwarta poszła na wycieczkę do muzeum geologicznego. Dwóch chłopców pobiło się i to tak skutecznie, że spadł jeden z eksponatów - sporych rozmiarów głaz. Jednemu z chłopców wychowawczyni obniżyła ocenę z zachowania. Nie spodobało się to jego tacie, który podjął temat na zebraniu. - Biło się dwóch, a tylko mój syn został ukarany. - Wie pan, ze z nim już były kłopoty. - Ale to było w ubiegłym roku. - Być może, ale został karnie przeniesiony z innej klasy. - To wcale nie była taka oczywista sprawa... - Czy mam powiedzieć przy wszystkich o co poszło? Tak na marginesie to po szło o to, że zaglądał dziewczynkom pod spódnice.
Czy już wiecie, skąd moje wielkie oczy?
Nie jestem w stanie zrozumieć, jak to możliwe, że inteligentni ludzi dają się prowadzić jak na sznurku. Sprawa szkolna chyba jest jasna? Wychowawczyni postąpiła niesprawiedliwie i nie potrafiła tego wytłumaczyć, więc odwróciła kota ogonem. U mojej koleżanki w pracy światli ludzie dali sobie narzucić narrację jakiejś nawiedzonej kretynki (ona naprawdę jest nawiedzona, ale to nie miejsce, by to wyjaśniać). Polki nie dzielą na się na przeciwniczki i zwolenniczki aborcji, czy jak kto woli przeciwniczki i zwolenniczki zabijania. Nie chcę mówić w imieniu wszystkich, ale znaczna część protestujących 8 marca nie jest za aborcja, jest zaś za tym, by prawa ciężarnej były takie same, albo nawet większe niż płodu czy jak kto woli nienarodzonego dziecka. By wszelkimi możliwymi sposobami zapobiegać sytuacji prowadzącej do aborcji. By uznać, że czy się zakaże aborcji czy nie, kobiety i tak będą się na nią decydować, niech więc to robią minimalizując szkody. By in vitro było dozwolone... 
Od wielu lat mam jedno marzenie. Żeby w polskich szkołach uczono trudnej sztuki dyskusji, by uczono właściwej argumentacji, by uczono rozpoznawać techniki manipulacyjne. Pewnie długo jeszcze będę marzyć. I pewnie długo jeszcze głupie kłótnie będą zastępować wymianie poglądów.

Kącik muzyczny tylko dla mnie.




poniedziałek, 13 marca 2017

Niewiedza ustrojona w cudze piórka

Przy okazji jakiejś naparzanki politycznej usłyszałam w radiu ładny komentarz: - Im ktoś mniej wie, tym pewniejszym głosem mówi - powiedział dziennikarz, ale z przykrością stwierdzam, że nie pamiętam już który. Wypowiedziana myśl zdaje się być szalenie trafna. Można ją wręcz uważać za zasadę! A jednak zadziwiająco wiele osób nabiera się na ton głosu (przy czym "ton głosu" to oczywiście pojęcie symboliczne).
Słyszałam kilka rozmów z politykami, w których powoływali się na konstytucję czy na inny akt prawny. Polityk jednej opcji powoływał się, a polityk drugiej opcji mówił, że to bzdura, bo owym dokumencie nic takiego nie ma. - Jest! - Nie ma! - Jest! - Nie ma! Tak to mniej więcej zwykle wygląda i chyba nigdy mi się nie zdarzyło, żeby prowadzący rozmowę dziennikarz pokazał w tym momencie tekst źródłowy. 
Niedawno w moim kręgu towarzysko-zawodowym rozpętała się dyskusja na temat podobieństwa jednego serialu do drugiego (moim zdaniem jest mniej więcej takie jak między "Grą o tron" a "Królową Boną"). Koleżanka wyciągała jednak kolejne podobieństwa, opisywała je używając mądrych słów, żonglując różnymi tytułami, mam wrażenie, że wiele osób przekonała do swoich prawd. A potem przypadkiem wyszło na jaw, że przynajmniej jednego z seriali nie widziała ani jednego odcinka.
Strasznie łatwo nabieramy się na czyjąś mądrość. Często powodem są nasze kompleksy. No bo nie rozumiemy słowa, którego ktoś użył, że nie czytaliśmy książki, którą przecież "wypada znać", nie słyszeliśmy o "niezwykle oczywistych" wydarzeniach. A jeśli czegoś nie wiemy, to z łatwością jesteśmy skłonni przyjąć, że ten, kto to wie jest od nas mądrzejszy. I nie wpada nam do głowy, że ten pewniejszy głos, to żonglowanie cytatami i faktami, to często dowód niewiedzy, którą dobrze przysypać retorycznym śmieciem i okrasić odpowiednim tonem głosu. Innym powodem jest chodzenie na łatwiznę. No bo jeśli ktoś wie lepiej, to prościej mu przytaknąć niż samemu szukać odpowiedzi.
Tak czy siak, wystrzegajmy się tych, którzy wiedzą lepiej. Łatwo ich rozpoznać po tonie głosu.

W kąciku muzycznym ramotka nie na temat.





sobota, 11 marca 2017

Bez ściemniania

Zaczęłam właśnie słuchać audiobooka "Blackout" Elsberga. Tak jak wskazuje tytuł, rzecz jest o tym, że zgasło światło. Wszędzie. Nie mam pojęcia do czego autora ten pomysł zaprowadzi, bo jestem dopiero na samym początku drogi, którą wyznaczył, ale już przeczytaniu zapowiedzi tej lektury miałam parę refleksji. Oczywistych szczególnie dla osoby mieszkającej w mieście. W zasadzie niepotrzebna jest broń atomowa, chemiczna, biologiczna. Żadna broń nie jest potrzebna. Wystarczy wyłączyć światło. Terroryści, którzy pstrykają tu i ówdzie bombami, wydają się jedynie lekkim dyskomfortem.
Po wysłuchaniu kilku pierwszych rozdziałów refleksji mi przybyło. Co prawda na razie dopiero zaczęło być ciemno i jeszcze nie zorientowali się, że zaraz w całej Europie lodówki zaczną się odmrażać, ale ja przecież już wiem, co się stanie... A te moje refleksje? Strasznie jesteśmy niesamodzielni. Te kilkadziesiąt lat wstecz to ciężka praca, by uniezależnić się od przyrody, od rodziny, ale jednocześnie uzależnić się od tylu innych rzeczy. Dziś nawet nie trzeba byłoby wyłączać prądu. Wystarczy zlikwidować internet!
Takie myśli chodziły mi po głowie, gdy w piątkowe popołudnie przechodziłam obok pewnej szkoły w centrum Warszawy. Akurat skończyły się lekcje i dzieciaki tłumnie wyległy na ulicę. Mijałam pewną parę nastolatków. Gdybym miała obstawiać, to właśnie rozpoczynała się ich pierwsza miłość. Ta naiwność, ta nieporadność, ta nieśmiałość. Coś co łączy wszystkich, którzy dopiero przekraczają ten próg. Tak wyglądali nasi dziadkowie, nasi rodzice, my tak wyglądaliśmy. Takich młodych ludzi widziałam nawet w Kairze, w parku, w którym, jak powiedział mi nasz przewodnik, spotykają się nastolatki. Ponieważ złośliwy los sprawił, że szłam bardzo wolno, spotkałam jeszcze raz chłopca, który parę minut wcześniej stał z dziewczyną. Szedł i uśmiechał się do siebie. No to i ja się uśmiechnęłam.
Jaki to ma związek z moimi refleksjami na temat globalnego zaciemnienia? My chyba się mylimy uważając, że świat się zmienia, że ludzie są inni. Tak naprawdę wszystko, co najważniejsze pozostaje bez zmian. I pozostanie taki nawet, gdy zabraknie światła.

Muzycznie trochę romantycznie.


czwartek, 9 marca 2017

Co ten bachor jeszcze zrobi?

A teraz podsumujmy. Wszystkie państwa europejskie poparły Donalda Tuska. Fajnie. Bo lubię Tuska. Bo nie lubię PiS. Bo Europa poparła to, co było demokratyczne w Polsce, a odwróciła się plecami do tego, co nie demokratyczne. Ponieważ ja jestem po tej stronie co Donald Tusk, po tej stronie co Europa, to generalnie powinnam się cieszyć. Przyznam jednak, że nie jest to prawdziwa radość. 
Bo z czego się cieszyć, skoro mój kraj po raz kolejny przekroczył granicę kompromitacji przed światem i najwyraźniej pędzi przed siebie w poszukiwaniu kolejnej?
Z czego się cieszyć, skoro wiem, że żyję w kraju rządzonym przez ludzi o mentalności rozkapryszonego bachora? Czy wiecie co ten bachor teraz może zrobić?
Już Jarosław Kaczyński ogłosił zwycięstwo dążeń Polski do wybicia się na niepodległość, zaczął pozbawiać Tuska polskości i obraził wszystkie kraje unijne.
Na Facebooku przedwczoraj napisałam: Właśnie przyszedł mi do głowy taki scenariusz: Tusk zostaje na swojej posadzie, Kaczyński dostaje piany i decyduje się na jedyne słuszne z jego punktu widzenia rozwiązanie, czyli wyprowadza Polskę z UE. Polexit skutecznie pozbawi Tuska stołka i zmusi do powrotu do Polski. Mam świadomość, że to chory scenariusz, ale chyba wszyscy już się zgodzimy, że nie niemożliwy? 
Wyjście Polski z UE nie jest takie łatwe, ale z pewnością jakoś w doopę dostaniemy.





środa, 8 marca 2017

A gdyby chwilę pomyśleć?

Gdy szłam wczoraj rano do pracy, wpadłam na dozorczynię, która sprzątała walające się na parterze ulotki. Te ulotki różni ludzie wrzucają do skrzynek, a lokatorzy wyjmują je i kładą na skrzynce. Czasami spadają i trzeba sprzątać. I właśnie dozorczyni sprzątała, a że jest przesympatyczną kobietą, to zatrzymałam się, żeby z nią chwilę pogadać. No i dowiedziałam się dzięki temu ciekawej rzeczy. Parę lat temu stary zarząd wspólnoty zawiesił przy drzwiach na klatki skrzynki na ulotki. Właśnie po to, żeby roznoszący je ludzie nie szwendali się po klatce i żeby nie zwalali nam skrzynek. A jak kogoś coś zainteresuje, to sobie ulotkę wyjmie i poczyta. Nowy zarząd wydał dozorczyni polecenie, żeby ta wyrzucała te ulotki natychmiast, gdy się pojawiają. To pewnie wyjaśniałoby, czemu ulotki lądują w naszych skrzynkach.
To natychmiast przypomniało mi sprawę ze śmietnikiem. Wiele lat temu zapadła decyzja, że trzeba go zamknąć, żeby bezdomni nie buszowali po kontenerach nie robili bałaganu. Okratowano więc śmietnik, ale w taki sposób, że śmieci można było wrzucać górą bez konieczności otwierania śmietnika. Minęło trochę czasu, przyszli nowi ludzi, którzy zaczęli nowe rządy. Uznali, że mieszkańcy innych bloków wyrzucają do nas swoje śmieci i trzeba to ukrócić. Zakratowali więc cały śmietnik i żeby wrzucić odpady do kontenerów trzeba było użyć klucza. Szybko więcej śmieci było na zewnątrz niż w środku. A niedługo potem ktoś celowo popsuł zamek i od bodaj dwóch lat mamy śmietnik otwarty.
Podaje te dwa przykłady, bo są mi bliskie. Ale tak naprawdę w mikro i makro skali spotykamy się z podobnymi działaniami każdego dnia. Ot chociażby sprawa masowej wycinki drzew (przyjmując oczywiście wariant naiwno-optymistyczny, że to nie było działanie celowe).
Każdemu działaniu ludzkiemu powinna towarzyszyć chwila refleksji nad tym jakie będą skutki. I niech to nawet będzie naprawdę chwila. Jednak bez tej chwili jest tak, że miało być lepiej, a wyszło jak zawsze. 
Żeby była jasność, ja wiem, jaki skutek może mieć mój wpis. Żaden! I nie mam najmniejszego pomysłu jak sprawić, by ludzie, którzy podejmują decyzje, decydowali myśląc o wszystkich ewentualnych skutkach decyzji. Jeśli ktoś ma taki pomysł, obiecuję przyczynić się do jego rozpowszechniania.
Mamy Dzień Kobiet. Ja z tej okazji protestowałam absencyjnie. Protestowałam czynnie. A teraz protestuję winnie. A piosenka? Na czasie. Jeśli zaś chodzi o życzenia, to życzę byście były zawsze dumne z wieku, ze zmarszczek, ze swojego życiowego doświadczenia, po prostu z siebie.



niedziela, 5 marca 2017

Tusk - ukryta opcja niemiecka

No i wrócił dziadek z Wermachtu. Choć po prawdzie to wrócił nie z Wermachtu, ale zza grobu. Ale nie zmienia to faktu, że to swołocz hitlerowska. Czy ktoś czyj dziadek służył w Wermachcie (z własnej czy nie własnej woli) może reprezentować pola malowane zbożem rozmaitem, wyzłacane pszenicą, posrebrzane żytem. Nie po to Jan Pietrzak walczył o to, żeby Polska była Polską, żeby teraz niemiecki pomiot spijał w polskim imieniu tłustą unijną śmietankę. Nie po to żołnierze wyklęci przelewali krew i narażali się na żądła pancernych pszczół*.
Raz najważniejszy z posłów otworzył usta i już wszystko jasne. Czyim kandydatem na szefa Rady Europejskiej jest Donald Tusk? - Angeli Merkel, jest niemieckim kandydatem - powiedział Prezes. No i sprawa się rypła. Dłużej tego ukrywać się nie da. Tusk to ukryta opcja niemiecka. Choć oczywiście nie aż tak bardzo ukryta.
Na marginesie tej sprawy plącze mi się po głowie pytanie. Jaką opcją jest ta popierdolona partia? No bo na pewno nie polską. Nie wiem w czyim interesie działają, ale na pewnie w interesie Polaków. Wysuwanie marionetkowego kandydata jest po prostu śmieszne, bo to nie jest stanowisko dla Polski, a dla Tuska. Saryusz-Wolski najwyraźniej chce mieć w swoim CV pozycje "minister spraw zagranicznych" i tylko dlatego zgodził się być kandydatem PiS.
Przyznam, że czuję się zupełnie bezradna. Głupota zalewa mnie ze wszystkich stron. Bo niestety zbyt często na głupie pomysły rządu padają głupie odpowiedzi opozycji bądź zwolenników opozycji. I chyba już tej głupoty się nie pozbędziemy.
Jeżeli zaś jesteśmy przy opcji niemieckiej, to okazuje się, że tym razem lepiej nie mogliśmy trafić z ambasadorem. Otóż reprezentuje tam nasze interesy niejaki Wofgang, znany też jako Andrzej Przyłębski (zbieżność nazwisk nieprzypadkowa). Kiedyś współpracował z SB, teraz z PiS. Taki z niego społecznik. A mnie znów coś nurtuje. Ilu spośród najbardziej wpływowych członków PiS nie kradło w przeszłość, nie donosiło na kolegów, nie działało aktywnie w PZPR, nie zwalczało opozycji w czasach PRL? Mam wrażenie graniczące z pewnością, że PiS oznacza Przestępcy i Szubrawcy.

Muzycznie to czego potrzebuje teraz najbardziej, czyli odrobina balsamu dla duszy.
*Obejrzałam pierwszy odcinek serialu "Historia Roja". Nie mam pojęcia, skąd oni brali te pancerne pszczoły, ale przyznaję: wyklęci to byli prawdziwi super heros!

czwartek, 2 marca 2017

Drzewa ruszyły w drogę



Nie było nas był las, 
nie będzie nas będzie las? 

Człowiek jednak jest największym pasożytem, jaki był kiedykolwiek na tym świecie.

środa, 1 marca 2017

Słowa

Jakie słowa najlepiej Cie opisują? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, prawda? Na jakichś zajęciach mieliśmy jako pracę domową stworzyć swój herb. Przyłożyłam się i stworzyłam naprawdę piękny herb, ale po namyśle musiałam stwierdzić, że jednak nie do końca zrobiła to, o co prowadzącemu chodziło. No bo za dużo różnych rzeczy tam nakićkałam. 
Herb wyglądał tak: na środku była szachownica, na niej kot, wokół niedomknięty wianuszek konwalii i jako dewiza słowa: Dlaczego nie? Szachownica oznaczała to, że stawiam na rozum, kot, bo chodzę własnymi drogami, konwalie przypominały mi dzieciństwo, a niedomknięty wieniec to otwarcie na nowe pomysły.
Przypomniało mi się dziś to zadanie z herbem, gdyż na Facebooku wzięłam udział w zabawie, generalnie takiej jakich wiele. Znacie je pewnie: Jaki tytuł będzie miała wasza autobiografia? Pójdziesz do piekła czy do nieba? Jak wygląda twój idealny partner? Ot, takie głupotki. Gdy mnie coś rozbawi u znajomych, to korzystam z podpowiedzi i robię. Dziś trafiłam na zabawę: Których pięciu słów używasz najczęściej?
1. chyba
2. dalej
3. jestem
4. jeśli
5 którzy
Przyznam, że jestem dumna z tych słów. Gdybym sama sobie chciała zrobić przyjemność, lepiej bym nie wybrała. Zwłaszcza te trzy pierwsze pasują mi jak ulał. I może popełniam nadużycie, ale traktuję je jako swoje rodzaju symbol.
I zadanie dla Was. Są słowa, którymi siebie opisujecie? Może macie życiową dewizę?

Muzycznie zupełnie nie na temat.