poniedziałek, 19 września 2016

Długo w pracy

Z życia wzięte: Lata temu studiowałam geografię i w związku z tym odbyłam praktyki z kartografii. Praktyki te mieliśmy na Mazurach, podzieleni byliśmy na 3-osobowe grupy, a każda grupa miała zrobić mapę wyznaczonego terenu. Na wstępie zakomunikowano nam, że: praca jest łatwa i siedzenie po godzinach nie będzie mile widziane; w trakcie praktyk w jeden wieczór odbędzie się sprawdzenie dotychczasowej pracy; pracujemy powiedzmy do godz. 15, a potem nikogo nie obchodzi, co robimy z wolnym czasem, byle nie trzeba było nas wyciągać z aresztu.
Pogoda była piękna, więc większość grup, bojąc się, że może się pogorszyć, wykorzystywała to i pracowała na polu do wieczora. Moja grupa tak gorliwa nie była. My co najmniej godzinę przed wyznaczonym czasem siedzieliśmy spakowani przy drodze i czekaliśmy na samochód, który wiózł nas do ośrodka, w którym nocowaliśmy. Pewnego dnia wracaliśmy tym samochodem sami, bo reszta pracowała w pocie czoła. Po przyjeździe przypadkowo spotkany kolega powiedział, że wieczorem ma być sprawdzana nasza praca. Traf jednak chciał, że my mieliśmy w planach wypad nad jeziorko oddalone o kilka kilometrów. Uznaliśmy więc, że kolegi nie spotkaliśmy, o sprawdzaniu nic nie wiemy i idziemy się kąpać. Po powrocie dowiedzieliśmy się, że wylatujemy z praktyk.
Awantura rozpętała się straszna, kierownik praktyk nie chciał rozmawiać ani z nami, ani z innymi kartografami, a my nie zamierzaliśmy się poddać i postanowiliśmy pracę skończyć, a potem walczyć w Warszawie (zamiast pokornie zostać na drugi turnus praktyk, co nam proponowano) o zaliczenie.
Nie będę rozpisywać się, co działo w ramach tego sporu, ale w końcu wywalczyliśmy swoje z nawiązką. Kierownik sam do nas przyszedł, zapytał, czy rzeczywiście zamiast u niego zjawiliśmy się nad jeziorem, czy naprawdę nikt nas nie zawiadomił (nasz opiekun akurat tego dnia nie zjawił się u nas na polu, bo zapił i miał kaca, na marginesie - pił z kierownikiem), przeprosił nas (tak, tak!) i oznajmił, że skoro nie siedzieliśmy do nocy na polu tylko bawiliśmy się, to oczywiście możemy praktyki kontynuować.
Czemu ja w ogóle o tej sprawie dziś piszę? Bo przypomniała mi się ta historia, gdy przeczytałam w necie, że pewna przebojowa japońska pani gubernator zamierza zacząć kontrolować japońskie korporacje, by nikt w nich nie pracował dłużej niż do 20. Z mojego punktu widzenia to i tak jest straszne, bo siedzenie do 20 to przecież cały dzień z głowy i diabli biorą życie. Nie chcę nawet wnikać w to co i dlaczego robią Japończycy. Prawda jednak jest taka, że w Polsce też ludzie pracują za długo. A pomijając sytuacje awaryjne, praca po godzinach zawsze świadczy o tym, że:
- pracownik nie daje sobie rady;
- szef źle organizuje pracę.
Ja, nauczona doświadczeniem z praktyk z kartografii, zawsze mam z tyłu głowy przekonanie, że po godzinach siedzi pracownik, który nie wyrabia się z pracą. Gdy byłam szefem, wychodziłam więc pierwsza z firmy, by nie dawać złego przykładu. Teraz zaś mój szef mówi, że według mnie można ustawiać zegary. I bynajmniej nie mówi tego z przyganą. Faktem jednak jest, że sporo ludzi siedzi w robocie dość długo. Muszą? Nie muszą, ale chcą się wykazać? Mają pokręconych szefów? Tak czy siak jest to smutne.
Na koniec coś z nowości. Kawałek z płyty "Drony".


P.S. Fakt braku komentarzy pod poprzednim postem uważam za wymowny. Zabolało, ale jest OK.

13 komentarzy:

  1. Zauważyłam , że na Blogerze mniej jest chętnych do komentowania niż na Bloxie. Od czego to zależy? Myślę, że tutaj jesteśmy jeszcze baaaardzo króciutko! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja pewnie będę bardzo króciutko, bo to oznacza, że tak naprawdę miałam bardzo niewielu stałych czytelników:)))

      Usuń
    2. Oj tam oj tam, od razu bedziesz krótko. Badz tez inaczej sie modlac: Boze, daj mi cierpliwosc, ale tak raz dwa! ;)

      Usuń
  2. A może nie ilość jest ważniejsza a jakość kontaktów?...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z całą pewnością jakość kontaktów jest ważniejsza.

      Usuń
  3. Długie godziny pracy...
    O ile mi wiadomo, w Japonii jest tradycja, że pracownicy nie mogą/nie powinni opuscić stanowiska pracy dopóki w pracy jest szef.
    No bo przecież może nas potrzebować.
    A szefowie, szczególnie duzych firm, potrafili siedzieć w pracy do późnej nocy co wcale nie oznacza, ze pracowali.
    W Australii zetknąłem się z tym dopiero pod koniec kariery zawodowej, w dużych korporacjach.
    Inna sprawa, że wiele osób po prostu lubi siedzieć w pracy, może bardziej niż w domu. Co nie znaczy, że pracują. Nie wiem jak teraz wygląda kontrola pracodawcy nad kontaktem pracownika z internetem. Sądząc z czasu publikowania głupotek na facebooku kontrola nie istnieje lub jest bardzo słaba.
    Istnieją zapewne szefowie, którzy w ten sposób pokazują swoją władzę.
    I jeszcze jeden przypadek. Pracodawca mojego syna od czasu do czasu organizuje atrakcyjne warsztaty. W piątek, po pracy jedziemy w atrakcyjne miejsce, wyzywienie i mieszkanie opłacone, i szalejemy na komputerach do późnego popołudnia w niedzielę. A w poniedziałek normalnie do pracy.
    Dla samotnych moze to jest atrakcja. A dla kogoś kto ma 4 dzieci? Też może atrakcja, ale czy ktoś pytał żone i dzieci o zdanie?
    Konkluzja - długie godziny pracy, tylko w przypadku bardzo prostych prac są dowodem złej organizacji lub słabych kwalifikacji. W większości przypadków sa to sprawy kulturowe.
    Polecam przy okazji książkę Amelii Nothcomb - Z pokorą i unizeniem. To o Japonii, krótka recenzja tutaj ==> http://przeczytalamksiazke.blogspot.com.au/2011/03/z-pokora-i-unizeniem-amelie-nothomb.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja raz w życiu miałam szefową, która zdaje się, że swoją niekompetencję pokrywała nadgorliwością. Pamiętam sytuację, gdy pewnej dziewczynie posypało się wszystko w domu i właśnie rozstawała się ze swoim chłopakiem. Musieli poważnie pogadać. Poszła więc do tej szefowej i poprosiła, by ta wypuściła ją z pracy przed 20. W odpowiedzi usłyszała (przysięgam, że to prawda): - Jeżeli dla ciebie sprawy prywatne są ważniejsze niż praca, to może powinnaś się zastanowić, czy to w ogóle miejsce dla ciebie.Wspomniana szefowa siedziała nawet do północy w firmie i cały czas coś poprawiała i innym nakazywała poprawianie - poprawiała w końcu siebie samą. To oczywiście dowód na brak pewności siebie, bo generalnie robienie w kółko tej samej pracy najlepiej świadczy o tym, że szef nie wie, czego chce.
      Szczęśliwie krótko z nią pracowałam i nigdy już z czymś podobnym się nie spotkałam. Ja mieszkam sama, nie mam żadnych rodzinnych obowiązków, ale już dawno przeprowadziłam wyraźną granicę między pracą a życiem prywatnym i nie bawią mnie żadne imprezy integracyjne ani nic w tym stylu. Do tego stopnia, że w poprzedniej firmie, gdy zafundowano nam dwa wyjazdy, ja za każdym razem dojeżdżałam sama, bo nie zgodziłam się na nocowanie poza domem. Z tym ze ja mam opinię ekscentryczki i takie zachowania uchodzą mi na sucho:)))

      Usuń
  4. O, przepraszam! Napisałam dość długi tekst pod poprzednim postem, ale coś go zjadło i kazało mi napisać jeszcze raz. Nie napisałam, bo musiałam.... wrócić do pracy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Apropos Japonii, ktoś mi opowiadał że znajomy prowadził jakiś projekt właśnie u japońskiego klienta. Czasu było mało, tak że poprosił współpracowników o zostanie po godzinach. I zostali, bez szemrania, do nocy siedzieli - ale nie zrobili w tym czasie więcej niż w regularnym czasie pracy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Różnie bywa. Mnie bardziej drażni wysiadywanie godzin. Wolałabym rozliczanie zadaniowe. nie godzinowe. Ale generalnie masz rację, praca zajmuje za dużo czasu. Zwłaszcza że doszły dojazdy. A nad poprzednim postem myślałam, ale nie zdążyłam ubrac tego w post. Ja generalnie mam wrażenie, że net jako platforma społeczna się przejadł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam to szczęście, że pracuję o rzut beretem od domu. Mogę chodzić na piechotę! Ale to od roku... Prawdą jest, że obecnie droga do pracy zajmuje w Warszawie ok. 2 godzin dziennie. To jest bardzo dużo. Co ciekawe, czasami korzystniej jest posiedzieć dłużej w pracy, bo omija się w ten sposób korki:)))
      Net chyba się jeszcze nie przejadł. Tyle że zdaje się że teraz ludzie twittują. Zdaje się, że choć mam konto na TT, to z niego nigdy nie korzystałam. Nie chce mi się w to wchodzić, nie bawi mnie to... Ale może rzeczywiście zbliżamy się do momentu, gdy wrócą normalne kontakty i będziemy mogli się dotknąć w trakcie rozmowy?

      Usuń