piątek, 21 lipca 2017

Jeszcze pamiętam

Niecałe 10 lat temu byłam na wakacjach w Karpaczu. Pomyślałam, że zrobię sobie wycieczkę do Niemiec. Pojechałam do Zgorzelca. Przejeżdżając przez most, przez TEN most, uświadomiłam sobie, że przecież już nie ma granic. Właśnie wtedy to do mnie dotarło, na tym moście. I jak dzieciak się popłakałam.
W zeszłym roku byłam na wycieczce w Mołdawii. Tam są mocno restrykcyjne przepisy dotyczące przewożenia przez granicę alkoholu i papierosów (wolno mieć przy sobie bodaj dwie paczki fajek, czyli 20 szt.). Oznacza to, że celnicy potrafią ostro przetrzepać bagaże. Gdy nasz autokar dojechał do granicy, patrzyliśmy z niepokojem na celników przeszukujących bagaże wszystkich przed nami. W końcu przyszła nasza kolej. Pan w mundurze wszedł do autokaru i zapytał, skąd jesteśmy. Po informacji, że jesteśmy z Polski, machnął ręką i powiedział, że możemy jechać.
Czemu nagle zebrało mi się na wspomnienia? Bo ja pamiętam i inne czasy. Pamiętam opowieści o tym, jak na granicy polsko-czechosłowackiej celnicy potrafili wyrzucić wszystko z polskich bagaży i na peronach rosły stosy przewożonych przez Polaków rzeczy.
Pamiętam powroty mojego byłego męża z saksów. Wracał brudny i śmierdzący. Bo żeby zarobić jak najwięcej spał w złych warunkach, często w samochodzie. Obiecałam sobie wtedy, że jeśli ja wyjadę zagranicę, to jako człowiek, którego się szanuje, jak normalna turystka. Albo nie wyjadę w ogóle. I udało się. Pierwszy raz pojechałam służbowo do Tunezji na początku lat 90. To były czasy, gdy z kolegą zaszokowaliśmy resztę wycieczki, bo zamiast na bazar, w Tunisie poszliśmy na koniak i kawę do hotelowej kawiarni. Znajomi dopytywali, ile nas to kosztowało, bo wydawało im się, że to fanaberia, że zagranicę to się jedzie tylko na handel.
To była gigantyczna praca całego narodu, gigantycznie i piekielnie długą drogę pokonaliśmy, żebyśmy byli w Europie i na świecie traktowani tak jak teraz, jak Europejczycy. Całe pokolenie poniosło olbrzymi wysiłek, by zdobyć szacunek świata. By nie być tymi gorszymi. By nie wstydzić się, że jest się Polakiem.
I wszystko to jest teraz niszczone. Na naszych oczach.
Naprawimy to, bo zawsze naprawiamy. Ale kiedy?  







23 komentarze:

  1. Jeździliśmy całą rodziną w czasach PRLu do krajów tzw.demoludów i nigdy nas nie "trzepali" na granicy. Żadnej:-) Może to po prostu szczęście? Na granicy polsko-rosyjskiej, dzisiaj byłaby to polsko-ukraińska, w samochodzie przed nami rozkręcali koła, nam zajrzano tylko do bagażnika, z wierzchu, bez grzebania. Na granicy czechosłowacko-polskiej celnikom nie chciało się nawet wyjść z budki. Dopiero nasi, polscy nas zatrzymali. Na Ukrainie zawsze nocowaliśmy u miejscowych, w prywatnych mieszkaniach u całkiem nieznanych wcześniej osób. W Bułgarii zaprzyjaźniliśmy się z rodziną z Niemiec Zachodnich, którzy w tym samym czasie przyjechali do takiej miejscowości nad Morzem Czarnym, gdzie i my. Nazywała się Horyzont. Wspólnie chodziliśmy na plażę i na zakupy. Myślę, że w Europie byliśmy zawsze. To nie jest kwestia ustroju ani granic, tylko zwykłych relacji między ludźmi.

    kolewoczy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam jeszcze dodać o wyjazdach do Włoch. Gdy inni popędzili na jakiś handel i zakupy bazarowe, ja spędziłam kilka godzin w bocznych uliczkach,w kafejkach i sklepie muzycznym. Kupiłam tam wtedy nagrania Chopina :-)

      kolewoczy

      Usuń
    2. Mam poważny problem z odpowiedzią na Twoje komentarze. Najwyraźniej inaczej pamiętamy czas PRL. Być może to problem środowisk, z jakich się wywodzimy. Ja jestem dzieckiem z rodziny robotniczej, bez koneksji, bez układów. My ani nie mogliśmy jeździć po wiecie, ani nas nie było na to stać. Dopiero na studiach miałam okazję dowiedzieć się co nieco o tym, jak to jest na granicach. Coś widziałam sama, coś mi opowiadano. Coś innego niż Ty pamiętasz.

      Usuń
    3. Nie wiem,co rozumiesz przez uprzywilejowanie, bo nikt w mojej rodzinie nigdy nie należał do partii,jeśli to miałaś na myśli. To znaczy ani moi rodzice, ani najbliżsi krewni..Jakoś uchowali się bez tego "przywileju". Co prawda stryj z tego powodu stracił pracę, ale miał szacunek ludzi. Z powodu przymusowej,nakazanej odgórnie zmiany pracy mojego ojca kilkakrotnie zmienialiśmy miejsce zamieszkania. Ale widzisz, my nie kupowaliśmy perskich dywanów na bazarze podczas wyjazdów, u nas inwestowało się w edukację, w książki, płyty. Sukienki szyłam z tetry, jak wszyscy, farbując domowymi sposobami,swetry dla siebie i siostry podczas studiów robiłam na drutach ze sprutej włóczki... Naprawdę nie wiem, co byś mogła uznać za bycie uprzywilejowanym.

      kolewoczy

      Usuń
    4. Nieskrępowaną niczym możliwość wyjazdów zagranicę mieli w PRL uprzywilejowani. Tylko tyle miałam na myśli. Chyba za daleko idziesz w interpretacji moich słów.

      Usuń
    5. Ponieważ nie wiem, co miałaś na myśli, dlatego nie interpretowałam wcale, tylko dopowiedziałam o sobie. To wszystko:-) A ponieważ wspomniałaś o tym, że Twoja rodzina była bez koneksji i układów, dopowiedziałam o swojej sytuacji. Niekoniecznie trzeba było mieć układy i koneksje,żeby w ogóle gdzieś wyjechać. Czasem się udawało, czasem nie. Ale temat był chyba inny, jak dopowiedziałaś w ostatnim komentarzu.

      kolewoczy

      Usuń
  2. Ja też inaczej to pamiętam. Pamiętam strach na granicy, pamiętam upokorzenie oszczędzania na wszystkim do granic skąpstwa, żeby starczyło zabranego makaronu i konserw. I nie na wczasy jechałam ani na wycieczkę, ale do ciężkiej pracy. I modliłam się, żeby dali paszport.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobnie pamiętają to moi znajomi na Facebooku, gdyż ja ostatnio linkuję mój blog tam i tam jest jakaś dyskusja. Wszyscy mamy bardzo podobne wspomnienia. Nie oznacza to jednak, ze nie było wtedy ludzi uprzywilejowanych, którzy mieli pieniądze i możliwości.

      Usuń
  3. Ilenko, wyjeżdżałam zagranicę w czasach PRLu i nigdy nie musiałam czuć się gorzej, bo traktowano mnie tak samo jak innych. Nigdy nie wstydziłam się, że jestem Polką. Moje wyjazdy nie były "handlowe" i nie byłam wyjątkiem.
    Przez lata (przed wejściem Polski do UE) przyjeżdżaliśmy do Polski samochodem (czasem więcej niż raz w roku) i naprawdę nigdy na granicy Czechosłowacji, a później Czech, nie mieliśmy żadnej szczegółowej kontroli. Tylko raz czeska policja zwróciła nam uwagę, że nie mamy przyklejonego na szybie identyfikatora BG, ale nawet nie zapłaciliśmy mandatu. Nie pamiętam też, żeby samochody przed nami (z polskimi rejestracjami) poddawano jakimś uciążliwym zabiegom sprawdzania bagaży, czy kazano je wyjmować (a wtedy granice bardzo zwalniały tempo przemieszczania się i zwykle były mniejsze lub większe kolejki).
    Bardzo doceniam zmiany jakie nastąpiły i nie chcę ich oddać, ale zgadzam się z Kolewoczy. Europejczykami byliśmy zawsze.
    Polska ma ostatnio kiepską opinię, ale to opinia o rządzie. Bardzo, bardzo przykre jest słyszeć, co mówią o nich zagranicą. Ale to nie przenosi się na szczęście na relacje międzyludzkie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Mam nadzieję, że to ja i moi znajomi mylimy się i rzeczywiście nic w oczach Europy nie stracimy, bo to czego jestem pewna, to ze teraz jednak nie będzie gorzej niż za komuny.
      A swoja drogą to komentarz Twój i Kolewoczy sprawił, ze urosłam w swoich oczach, bo wynika, że ja naprawdę dokonałam niebywałego awansu społecznego. Ja tak naprawdę historie o wyjazdach za PRL znam z różnych opowieści. Nas po prostu nie było na to stać. Dziś powodzi mi się całkiem nieźle. Chyba jestem dobrą wizytówką zmian w Polsce.

      Usuń
    3. Myślę, że w oczach świata Polacy mogą stracić wtedy, kiedy poddadzą się w walce o demokrację. Tak myślę, ale czy słusznie? Nie wiem. Pogubiłam się w dzisiejszej rzeczywistości.
      A co do wyjazdów. Ty Ilenko osiągnęłaś sukces. Ale nadal są ludzie, których nie stać na jakiekolwiek wyjazdy. Są też tacy, którzy wyruszają w świat z konserwami w plecaku, żeby zaoszczędzić. Niektórzy nie czują się z tym komfortowo i towarzyszy im poczucie niższej wartości, chociaż czasy się zmieniły. Poszukujący pracy zagranicą też przeżywają różne chwile, bo na początku nie wszystkim układa się super.
      Niezadowolonych nie brakuje. I zawsze będą, w każdej rzeczywistości. Sądzę jednak, że nic, absolutnie nic, nie usprawiedliwia zgody na zabijanie demokracji.

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    5. Ja zaś pogubiłam w Waszych komentarzach. Co takiego Polacy mogą stracić, co ostatnio zyskali? Pełne półki w sklepach będą, bo Polska to rynek zbytu, więc nie tak szybko producenci zrezygnują z niego, godność i swobodę podróżowania po świecie ponoć mieliśmy (tak wynika z Waszych komentarzy). Demokracja nie jest pojęciem abstrakcyjnym. Demokracja łączy się z wymiernymi korzyściami. Przyznam, że w świetle kilku komentarzy nie wiem, jakie to wartości. Przepraszam, ale czuje się mocno zawiedziona tymi wspominkami.
      Aha, ja nie odniosłam sukcesu. Ironizowałam nieco. Ja jestem zwyczajnym człowiekiem, bardzo średnio opłacanym, ale zadowolonym z tego, co ma.

      Usuń
  4. jesienna:
    Z ogromnym niepokojem obserwuję to, co dzieje się ostatnio u nas w kraju.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wyjazdy za granicę w czasach PRL.
    Z powyższych komentarzy widzę, że głównym problemem były pieniądze.
    W związku z tym warto zdać sobie sprawę, że w obecnej Polsce ponad 4 miliony ludzi pracuje za stawki około 5 zł za godzinę, ma nienormowane godziny pracy, nieopłacone składki ZUS, nie ma płatnych urlopów.
    I nie zapobiegł temu niezależny Trybunał, ani sądy, ani trójpodział.
    Warto zdać sobie sprawę, że miliony osób czuły się dyskryminowane i po prostu miały dosyć istniejącej władzy. Wybrały kogoś innego może niekoniecznie w wyniku przemyslanej decyzji, po prostu ze złości, żeby ci, którzy tolerowali taki stan poczuli, że nie mają władzy na zawsze.
    Jak dotąd nie widzę, żeby ktoś miał jakąś propozycje dla tych ludzi. Wolność bez odpowiedzialności prowadzi do jej naduzywania przez silniejszych.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytając to, co piszecie jestem zmuszona zamieścić dodatkowy komentarz.
    1. To nie jest wpis o tym jak się kilkadziesiąt lat temu podróżowało. To jest wpis o zmianach, które dokonały się na przestrzeni mojego życia i które przedstawiłam używając do tego granic, na których te zmiany najbardziej są widoczne. Dla mnie.
    2. To nie jest wpis o jakimś kraju w Europie albo albo gdzieś na świecie. JA żyłam w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, w skrócie PRL. W kraju rządzonym przez komunistów, w którym paszportu nikt nie miał w domu, w którym przydział na wczasy zagraniczne dostawali nieliczni i z całą pewnością nie dostawali go kiedy chcieli. Większość ludzi, którzy wyjeżdżali zagranicę brała coś na handel, większość oszczędzała na dietach. Polecam film "Miś" wszystkim, którzy realiów PRL nie znają. Tam problemy z wyjazdami są świetnie przedstawione.
    3. Wyjazdy zagranicę były rzeczywiście kosztowne, głównie przez przelicznik walutowy. Przypominam, że dżinsy w tamtych czasach kosztowały równowartość średniej pensji.
    4. I na koniec moja osobista refleksja. Ten tekst jest również komentowany w paru grupach przez moich znajomych na FB. I jest zrozumiały. Ludzie dorzucają swoje wspomnienia, zabawne, smutne. Bo PRL był jaki był. Mam wrażenie, ze nasze drogi mocno się zaczynają rozjeżdżać. No cóż, przykro mi z tego powodu.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeżeli chodzi o wyjazdy zagraniczne w czasach PRL-u, to najostrzejsze i najbardziej skrupulatne kontrole były we wczesnym okresie rządów powojennych i to najczęściej w wykonaniu polskich kontroli granicznych.
    Pamiętam pod koniec lat 50-tych, przechodziłem pieszo, z grupą turystów, granicę Czechosłowacką, przejściem na Przełęczy Karkonoskiej. Każdy plecak uczestnika rajdu, był dokładnie sprawdzany przez polskich celników. U jednego gościa znaleziono pół litry wódki, i z tego powodu nie chciano go przepuścić przez granicę. Zaprosił 2 kolegów, wypili flaszkę. Nie przepuszczono ich, bo byli po spożyciu alkoholu. Zaznaczę, że wówczas nasza wódka i papierosy, były w Czechosłowacji w cenie, a formalne uzyskanie Czechosłowackich koron, mocno ograniczone. Mając korony, można było przy okazji, kupić niedostępne u nas tekstylia i ciuchy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czechosłowacja - rajstopy, pepegi czeszki i lentilki. To były prawdziwe skarby. Ja w czasie studiów (jeszcze trwał stan wojenny) nie zostałam do Czechosłowacji wpuszczona i przeżyłam dość upiorna przygodę. A jeśli chodzi o chodzenie po górach, to pamiętam jak w Bieszczadach nas spisali i grozili konsekwencjami, bo śmieliśmy się przechodząc koło stanicy straży granicznej:)))

      Usuń