piątek, 30 lipca 2021

Lepiej już było

Urodziłam się w roku 1962. Sześć lat po październiku i sześć lat przed marcem, czyli dokładnie w połowie. Cała moja podstawówka zamknęła się w latach 70., a za zaskórniaki od babci mogłam kupować czekolady firmy Kras i batoniki Van Houtena, które pojawiły się za Gierka. Całe lato spędzałam na koloniach, wczasach i obozach, które za PRL były tanie (powiedzmy, że tanie, bo jednak potem wystawiono dość wysoki rachunek). Lata 80. to studia (też cała dekada, bo jedne mi nie wystarczyły) - mało że nie musiałam za nie płacić, to mogłam snuć się po galeriach, teatrach czy wreszcie po knajpach, bo to nie były czasy pogoni za kasą. Potem było przez parę lat ciężko, ale młodym na dorobku zwykle jest ciężko i wreszcie przyszedł nowy wiek i zrobiło się naprawdę fajnie.

Czemu o tym piszę? Bo od dość dawna mam niejasne wrażenie, że jestem jedynym pokoleniem w ponad tysiącletniej historii Polski, które miało szczęście. Wojnę znam tylko z opowieści, do historii jednak przeszłam, bo jestem rocznik 1981 Uniwersytetu Warszawskiego, a udało mi się dojść do poziomu, o jakim moi rodzice nawet nie marzyli - własny samochód, wakacje dwa razy w roku, w tym jedne zagranicą. No i dodajmy jeszcze coś naprawdę bezcennego. Wiele lat przeżyłam jako Europejka z szanowanego kraju. Jeszcze na studiach, gdy patrzyłam na ludzi wracających z saksów, podjęłam decyzję, że wyjadę zagranicę dopiero jako człowiek, który jest traktowany z szacunkiem, jako normalna turystka, w której walizce nie trzeba szukać kontrabandy i która nie śmierdzi, bo oszczędzała na noclegach. Udało się.

Ale to byłoby na tyle!

Pewna epoka już się skończyła, choć jeszcze przez jakiś czas będzie nam się wydawało, że nic się nie zmienia. Tak, już się skończyła. I nie ma znaczenia, co wydarzy się we wrześniu. Dlaczego we wrześniu? Bo we wrześniu wygasa koncesja dla TVN 24 i we wrześniu może wejść w życie nowe prawo, które może doprowadzić do zamknięcia TVN. Nie wiem, czy tak się stanie, bo być może ktoś jednak przejrzy na oczy, bo być może to tylko jakaś strategia, bo działań PiS to chyba nikt nie jest w stanie przewidzieć. Jednak niezależnie od tego, co się wydarzy, mleko już się rozlało. 

Dla Unii Europejskiej już od dawna jesteśmy bolesnym pryszczem na tyłku i pewnie dawno by się nas pozbyli, gdyby nie lęk o przyszłość UE, która i tak ma wiele innych problemów. Dla USA znaczącym sojusznikiem nigdy nie byliśmy, ale nikt się nie spodziewał, że w polskim Sejmie, w zawoalowany bo zawoalowany sposób, ale jednak, ktoś nazwie Stany wrogim państwem. Stąd jesteśmy o krok od zimnej wojny. Dorzućmy jeszcze do tego fakt, że przepychanka z TVN już pokazała zagranicznym inwestorom, że Polska nie jest krajem, w którym warto coś robić. 

Co nam w takiej sytuacji pozostaje? Rosja? Wielu tak uważa. Przypominam jednak, że z Rosją w naturalny sposób jesteśmy skłóceni, a do tego bardzo lubimy wytykać Rosjanom pakt Ribbentrop-Mołotow i obarczać ZSRR winą za II wojnę światową. Nie wnikam w fakty historyczne, ale wiem, że tego przeciętny Rosjanin Polsce nie wybaczy, bo w Rosji wielka wojna ojczyźniana jest czymś w rodzaju mitu założycielskiego. Uderzyć w to, to jak w Polsce domalować wąsy Matce Boskiej.

Co więc nas czeka? Nie mam pojęcia, ale mam porównanie. To tak jak z tym globalnym ociepleniem. Naukowcy już wiele lat temu ostrzegali i przewidywali skutki. Przez lata ich ostrzeżenia były czysto teoretyczne. Teraz słowa ciałem się stają i ja latem muszę mieć w ciągu dnia okna zamknięte, żeby choć tak chronić się przed gorącem. Tak też będzie z sytuacją Polaków. Niewiadomo kiedy poczujemy, że się dusimy. Przykro mi, ale nie wierzę w happy end.




piątek, 21 maja 2021

Można się różnić, byle tego nie było widać

Sądzę, że to nie jest przypadek, że po Światowym Dniu Metrologii obchodzimy Światowy Dzień Różnorodności Kulturowej. Moja wersja jest taka, że przypominają, że może być wzorzec jedynie słusznego metra, kilograma czy minuty, ale nie ma wzorca jedynie słusznej kultury. Jest to ważne zwłaszcza w Polsce, gdzie prawdziwym Polakiem wciąż jest biały katolik.

Zmarła niedawno moja przyjaciółka. Miała pogrzeb świecki. – Widać coś tam u niej było nie tak – z pełną życzliwością w głosie powiedziała moja mama. – Wszystko było tak, ale była ateistką i, jak cała jej rodzina, i nie uznawała kościelnych obrzędów – odpowiedzialam, ale chyba matki nie przekonałam.

Nienormalna? – zapytała mnie moja koleżanka, gdy mijałyśmy panią w wieku 70-80 lat w różowym paltociku à la śnieżynka. Najpierw przytaknełam kolezance, ale potem pomyślałam, że czemu ma nie nosić tego paltocika, skoro tak jej się podoba.

Wiele lat temu miałam koleżankę. Pamiętam jak kiedyś wpadła do mnie z wizytą i wypiłyśmy we dwie kilka butelek szampana. Potrafiłyśmy się bawić w młodości👿. Już się nie kumplujemy, bo ona uważa, że uchodźcy zniszczą Polskę. Ja tak nie uważam i to był dla niej problem na tyle duży, że stała się agresywna. Musiałam się od niej odciąć.

Opowiadała mi pewna Romka, pani z doktoratem, że jak wchodzi do sklepu, to zawsze jest bacznie obserwowana. Tak na wszelki wypadek, gdyby zechciała coś ukraść.



czwartek, 20 maja 2021

Powrót

Fajniej mi ostatnio było na Facebooku i nadal tam zostaję. Ale Facebook bardzo ogranicza. Przymierzam się więc do powrotu. A ponieważ dziś jest ciekawe święto, to wracam z życzeniami i ładną kartką. Wszyscy znamy takich, których miejsce jest koło wzorca metra w Sèvres. 




środa, 6 czerwca 2018

Karteczkowa rozmowa






Koleżanka znajduje od pewnego czasu na swojej klatce schodowej różne karteczki pisane przez kogoś do kogoś. Nie wiem jak Was, ale mnie to już w ogóle nie dziwi. Widziałam wiele takich kartek, o wielu czytałam, bo gdy posucha na tematy, to w mediach lokalnych pojawia się tekst o karteczce upominającej sąsiadów, którzy zbyt głośno uprawiają seks. Nie do końca rozumiem, czemu kartki wieszane są w ogólnie dostępnym miejscu, a nie np. wrzucane do skrzynki pocztowej osoby, która nam podpadła, ale ja generalnie nie rozumiem tych kartek, więc czemu miałabym rozumieć akurat to.
U mnie w bloku ktoś kiedyś powiesił karteczkę: "Czy nikt nie czuje smrodu na klatce?". Długo myślałam nad tym, co autor miał na myśli, ale nie odkryłam tego. Miałam nawet ochotę dopisać, że ja czuję, ale po namyśle zrezygnowałam. Smród dochodził z piwnicy. Ponieważ mnie też męczył, to zlokalizowałam źródło, powiedziałam o tym dozorczyni i za kilka dni śmierdzieć przestało (oszczędzę Wam informacji o przyczynach).
Jakieś czas temu zaczepiła mnie dozorczyni, żeby powiedzieć, że z mojego mieszkania zwisa jakiś kabel, który przeszkadza sąsiadom. Chodziło o pozostałość po antenie poprzednich właścicieli, o której nawet nie wiedziałam. Problem szybki i łatwy do rozwiązania. Ciekawe było jednak, że sąsiedzi woleli iść z tą sprawą do dozorczyni niż bezpośrednio do mnie. Przy czym nadmieniam, że choć robię groźne wrażenie i nawet mam kij bejsbolowy pod biurkiem, to jednak nikogo jeszcze nie pobiłam, nie pogryzłam i generalnie jestem nieszkodliwa dopóki się mnie nie drażni. 
Niedawno przez całkowite gapiostwo wepchnęłam się do kolejki w Biedronce. Kobieta przed którą weszłam, zamiast powiedzieć "tam jest koniec kolejki", powiedziała głośno do swojej córki: - Nie uważasz i ludzie przed tobą stają. Gdy zapytałam, czy o mnie mówi, odpowiedziała, że mówi nie do mnie tylko do córki. Przeprosiłam za sytuację, bo naprawdę nie mam w zwyczaju wpychać się przed nikogo, ale nie omieszkałam zauważyć, że jako taka kultura nakazuje, by swoje uwagi kierować bezpośrednio do osoby, do której się ma zastrzeżenia. 
Gdy byłam bardzo małym dzieckiem, zdarzało mi się, że wstydziłam się i chowałam za mamą, kiedy ktoś obcy do mnie zagadywał. Mama wtedy mówiła: - Nie bądź dzika, przywitaj się. 
Czy świat dziczeje i dlatego nie jesteśmy już w stanie rozmawiać normalnie z sąsiadami? Może to efekt internetu, który sprawia, że coraz częściej kontaktujemy się ze sobą wirtualnie i staramy się tę wirtualność przenosić do realnego życia?
OK. Czas na wnioski. Jaki by powód nie był, to jest pojebane!

niedziela, 22 kwietnia 2018

W genach


Jest chyba coś takiego jak pamięć genetyczna. Cała moja rodzina jest z Żyrardowa i okolic, ja urodziłam się w Żyrardowie, ale nigdy nie znałam tego miasta. Gdy żyła babcia odwiedzałam ją, ale zawsze szłyśmy z mamą tą samą trasą i nie miałam pojęcia, co jest parę kroków dalej. Dziś z Żyrardowem nic mnie nie łączy. Wpadam jednak tu od czasu do czasu. Niby trochę jak turystka z aparatem, ale jednak z olbrzymią sympatią, nawet do zaniedbanych i biednych rejonów. Chyba mam to miejsce w genach.














poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Czy miks społeczny jest możliwy?


Kolejna moja odpowiedź na felieton na gazeta.pl. Tym razem na felieton Grzegorza Sroczyńskiego, którego bardzo cenię, ale z którym się z tej sprawie nie zgadzam.


Na wstępie się przedstawię: jestem dzieckiem z robotniczej rodziny, które dopiero na studiach (rozpoczęłam je w 1981 r., czyli dawno) uświadomiło sobie, że reprezentuje niższą klasę. I to bynajmniej nie uświadomiłam sobie tego boleśnie. Czyli ów peerelowski miks społeczny pozwolił mi beztrosko zdobywać kolejne poziomy wykształcenia bez najmniejszych kompleksów. Doceniam więc fakt, że różne grupy społeczne żyją w symbiozie. Tyle że z mojego doceniania nic nie wynika. Absolutnie nic. Z tego co pisze Grzegorz Sroczyński również nic nie wynika. Zamykanie się w pewnych grupach społecznych to proces. Miasteczko Wilanów, które stało się symbolem tego procesu, jest tylko jego skutkiem, a nie przyczyną. Zlikwidowanie ogrodzeń i budek ochroniarzy niczego nie zmieni. Ja mieszkam na Grochowie, na starym osiedlu, w starym bloku. Teoretycznie więc powinnam świetnie orientować, jakie bolączki mają ludzie o innym od mojego statusie społecznym. Rzeczywiście nieźle się orientuję, ale dzięki rodzicom, ich znajomym, dalszej rodzinie. Z sąsiadami, jeśli rozmawiam, to o pogodzie bądź przedłużającym się remoncie. Tak ma obecnie większość ludzi. Dlaczego? Bo jesteśmy na takim etapie rozwoju, że pękają więzy społeczne. Sąsiad kiedyś był osobą, do której najpierw biegło się po pomoc w każdej sprawie. Dziś jest osobą, która zalewa nam mieszkanie lub zakłóca spokój, gdy się chce spać, czyli jest złem koniecznym. Pisząc te słowa zerknęłam kątem oka do tekstu Kingi Dunin. Są w nim trzy grupy powodów izolowania się klas, jednym są ci źli sąsiedzi. Nawiasem mówiąc tęsknota za dobrymi sąsiadami i wiara, że gdzieś są, to utopia. Nie wierzę, że istnieje osiedle domów wielorodzinnych, na którym współczesnemu człowiekowi sąsiedzi, w ten czy inny sposób, nie będą przeszkadzali. Rejonizacja szkół też nie jest w stanie odwrócić tego procesu. Po pierwsze część bogatszych ludzi pośle dzieci do szkół społecznych lub prywatnych. Po drugie – co może załatwić rejonizacja w przypadku Miasteczka Wilanów? Jeśli tam się zamknęła elita (o elicie za chwilę), to w szkole w rejonie będą dzieci elity. Jeśli zaplącze się tam dziecko bezrobotnego i salowej, to pewnie przeżyje traumę, która sprawi, że będzie uciekać od jakichkolwiek szkół. Bo jednak w mojej egalitarnej szkole aż takich różnic między uczniami  jak dziś nie było. Zamiast więc walczyć o rejonizację, lepiej walczyć o kasę na szkoły, co oczywiście jest trudniejsze.
Brutalna prawda jest taka, że żyje nam się za dobrze. Niewiele nam tak naprawdę zagraża, więc ludzie potrzebni nam są tylko o tyle, o ile dzielą nasze pasje, poglądy… Przeglądamy się w nich jak w lustrach i cieszymy się, że jesteśmy tacy fajni. Ten proces zaczął się lata temu, a internet go przyspieszył. Nie mam bladego pojęcia jak to zmienić. Cieszy mnie, że ludzie tacy jak Grzegorz Sroczyński, którym to przeszkadza. Obawiam się jednak, że tacy jak on (i ja) są bez szans. Dokonuje się rewolucja społeczna, a my jesteśmy w jej środku i możemy jedynie patrzeć.
I na koniec obiecany kawałek o elicie. Błagam, proszę nie iść tą drogą. Usiłuje nam się wmówić, że klasa średnia to elita, a na dodatek, wbrew logice, usiłuje się wmówić, że elita to gorszy sort. Klasa średnia nie jest elitą, a przedstawiciele elity to z założenia ci lepsi a nie ci gorsi. Nie poddawajmy się propagandowemu bełkotowi i nazywajmy rzeczy ich właściwymi nazwami.

sobota, 14 kwietnia 2018

Śmieszne czy smutne?

Miejsce: Gocław, Centrum Handlowe Gocław, sklep Empik.
Czas: Sobota wieczór.
Półki, na półkach książki, różne. Kryminały, romanse, diety, porady dla akwarystów... Ale gdzie jest półka z poezją?
- Przepraszam, czy jest tu w ogóle półka z poezją?
- Jest. Naprzeciwko zdrowej żywności. Tam gdzie humor.
- Przepraszam gdzie co?
- Humor. Bo poezja jest z humorem.
Tak, ta osoba, która zaczęła się śmiać na głos w sklepie z paroma obcymi osobami, to ja. Ochota do śmiechu była jednak odwrotnie proporcjonalna do ilości humoru na półce z poezją. Poezja zdecydowanie przegrała.