sobota, 10 czerwca 2017

Róbcie sobie szczęście!


Gdy byłam nastolatką, naszą najukochańszą pisarką była Krystyna Siesicka. Znałam każdą jej ówczesną powieść, niektóre nawet na pamięć. Z pewnością jednym z powodów było to, że skrzyły się one od różnych złotych myśli. Dla egzaltowanej pannicy to było jak wizyta Kubusia Puchatka w pełnej spiżarce. Jedna z moich najbardziej ukochanych książek Siesickiej to "Fotoplastykon", a w niej rozdział: Świat lubi ludzi, którzy lubią świat. Kilka słów a ile w nich treści
Potem przerzuciłam się na inne książki i zawędrowałam na studia. Miałam olbrzymie szczęście, gdyż dane mi było liznąć tajników psychologii społecznej dzięki nieocenionemu profesorowi Stanisławowi Mice. Na jednym wykładów opowiadał nam jak to według niego jest z tym szczęściem. Powiedział, że są dwa kręgi (zazębiające się). Jeden to krąg Pollyanny, a drugi to krąg szatana. W pierwszym ludzie wszystko widzą w różowych barwach, w drugim w czarnych, a najwięcej jest oczywiście tych wymieszanych. Mam wrażenie, że w katolickiej Polsce ludzie sami pchają się do kręgu szatana. Bo szatan jednak swojski, a Pollyanna to podejrzane protestanckie nasienie.
Czas na przykład z życia. Lata temu poznałam pewną kobietę. Mieszka z mężem i synkiem w ładnym domku pod Warszawą. Raz widziałam ja z tym mężem. Jego miłość wręcz wylewała się z oczu. Synek był fajnym chłopcem. Ona miała dobrą pracę. Życie jak w bajce. Z jakiegoś jednak powodu jej się żyło jak w horrorze. Wszystko było złe. Nie lubiłam z nią rozmawiać, bo czułam się potem zatruta jadem niezadowolenia (nie wiem, czy Wy też tak macie, ale ja to gówno od nich płynące czuję niemal fizycznie). Podam przykład jej podejścia do życia. Kiedyś uznała, że syn ma dobry słuch. Zgłosiła się więc do specjalistów, żeby potwierdzili (bądź nie), że zdolny. No i potwierdzili. - Super! - zareagowałam entuzjastycznie. - Ech, nic mi nie mów! Wiesz, co ja będę teraz miała? Trzeba instrument kupić, wozić go na lekcje... - zaczęła narzekać. Potem znów zaszła w ciążę. Podobnie jak jej przyjaciółka i podobnie jak przyjaciółka z owym zakochanym mężem, z tym że on już wtedy patrzył z miłością na przyjaciółkę. Potem ukradli jej samochód (gdy się mieszka pod Warszawą, to problem), potem ukradli następny... A potem dziewczyna przeszła z kręgu szatana do kręgu Polyanny. Dziś naprawdę miło się z nią rozmawia. Widać do szczęścia brakowało jej problemów, a gdy się wreszcie pojawiły, odzyskała jako taką równowagę.
Pollyanna uczyła ludzi swojej gry i, jeśli wierzyć autorce, udawało jej się całkiem sporo osób wyprowadzić z ciemnej strony mocy. Ja też wierzę, że nawet największy smutas, gdyby tylko chciał popracować nad sobą, przejdzie na jasną stronę mocy. Bo ona naprawdę jest lepsza.
Aha, podałam przykład koleżanki nie bez powodu. Optymizm i pesymizm nie mają przesadnie wielkiego związku z tym, co nas w życiu spotyka, więc tekstów, że inaczej bym twierdziła, gdybym dowiedziała się, co ktoś coś przeżył, po prostu nie kupuję.
Kącik muzyczny jak najbardziej na temat:


8 komentarzy:

  1. Bardzo mi się podoba to zdanie: "Widać do szczęścia brakowało jej problemów, a gdy się wreszcie pojawiły, odzyskała jako taką równowagę." Absolutnie cudne!
    Też jestem zdania, że pozytywne myślenie ułatwia życie, czyni je milszym i przyjemniejszym.:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że jej przemiana była zaskakująca. Tak naprawdę to ja mam taką teorię, ze gdy człowiek zazna sporo złego to znaczniej spokojniej podchodzi do życia. Bo to zło jakoś już oswoił i zanadto się go nie boi.

      Usuń
  2. To ja jestem raczej mieszanką, taką pesymistyczną optymistką.
    We wszystkim wietrzę "życiowy podstęp", ale zaraz z tyłu głowy pojawia się myśl, że i tak wszystko skończy się dobrze, bo jak powtarzam często moim potomkom, "wszystko da się naprawić, tylko śmierć jest nieodwołalna". A na poważnie - poczucie szczęścia to są chwile, mgnienia i niektórzy ludzie nie mają umiejętności zauważania ich i zapamiętywania, dopiero jak przychodzą prawdziwe problemy to ze zdziwieniem stwierdzają, że przecież ja byłem szczęśliwy/wa.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to jesteś całkowicie zdrowym egzemplarzem, bo, moim zdaniem, wiecznie zadowolona Pollyanna zbyt normalna nie była:)))
      Zgadzam się, że szczęście jako wartość stała nie istnieje. I dlatego tym bardziej żal, że ludzie nie zauważają swojego szczęścia:(((

      Usuń

  3. Napisałaś Ilenko: "największy smutas, gdyby tylko chciał popracować nad sobą..." W tym chyba problem, że brak chęci do popracowania i świadomości, że największą krzywdę "smutas" wyrządza sobie.
    A przemiana Twojej znajomej bardzo zaskakująca (pozytywnie) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest trochę jak zaklęte koło, z którego niektórzy nie mogą wyjść. To bardzo smutne.

      Usuń
  4. Skojarzył mi się dowcip: Pewna rodzina miała dwóch synów. Jeden był optymistą, wszystko widział w różowych barwach - drugi wręcz przeciwnie. Zastanawiali się, czy da się to jakoś zmienić, i pomyśleli o prezentach na święta: Pesymiście kupili kolejkę elektryczną, wielką, wypasioną, ze wszystkim - a optymiście zapakowali końskie łajno. Dzieci rozpakowały prezenty...
    Co dostałeś pod choinkę? Kolejkę, ale badziewną, nie wiem jak to złożyć, na pewno zaraz się popsuje.
    A Ty? Ja? Konika, ale chyba gdzieś uciekł?

    Poza tym gdzieś kiedyś (ale nie pamiętam gdzie) czytałem że nastrój człowieka to mniej czy bardziej sinusoida, że nie warunki zewnętrzne go powodują, ale my szukamy sobie na zewnątrz przyczyn żeby to zracjonalizować - a prawdziwe przyczyny są wewnątrz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To świetny dowcip i bardzo dobrze ilustrujący problem.
      To z sinusoidą pewnie każdy obserwuje u siebie. Najważniejsze, żeby dołek nie spodobał się za bardzo:))))

      Usuń