poniedziałek, 27 marca 2017

Wyżej, ciągle wyżej

Teoria jest prosta: Nie staraj się być lepszym od kogoś innego. Staraj się być lepszym od siebie wczoraj. Tak bodaj mawiał Mahatma Gandhi.
Dobrze to brzmi i z pewnością większość ludzi uważa, że ani się nie wywyższa*, ani nie próbuje się wywyższać. Z pewnością też większość ludzi się myli. Nie chciałam dziś jednak o wywyższaniu się pojedynczego człowieka, a o wywyższaniu się grup.
Ładnym przykładem są niechęci między miastami. Kraków nie lubi się z Warszawą. Warszawy nie lubi żadne polskie miasto, a Warszawa ma to w nosie, bo uważa, że jest ponad to. Ja dorastałam w niewielkim mieście pod Warszawą. Do dziś, gdy ktoś mnie pyta o Ursus, zaznaczam z wyższością w głosie, że jestem ze starego Ursusa. I z pewnością nie jestem wyjątkiem. Do dziś też uważam, że klasy matematyczno-fizyczne są the best. W Ursusie był w tamtych czasach jeden ogólniak i jedno technikum. My z ogólniaka czuliśmy się elitą intelektualną, a oni z technikum przewyższali nas mądrością.
Do rozmyślań o stadnym poczuciu wyższości skłonił mnie pobyt w Bieszczadach i rozmowy o Ukraińcach. Z tym że oczywiście był to tylko pretekst, bo pogranicze to nie jest miejsce, na którego podstawie należy snuć jakieś teorie. Faktem jednak jest, że Ukraińcy w całej Polsce wykonują różne prace, które my średnio lubimy i to sprawia, że uważamy się często za lepszych. I nie pamiętamy jak to drzewiej bywało. A ja pamiętam, gdy koleżanka pojechała w latach 80. do Izraela i napisała stamtąd żałosny list: "Oni mnie tu traktują jak głupią sprzątaczkę, a nie jak kogoś po dwóch fakultetach". Nie wiem, co się dzieje teraz z tą koleżanką, ale mam nadzieję, że przypomina to sobie, gdy dziś ma do czynieniem z kimś z Ukrainy.
Polska podzielona jest politycznie. Po obu stronach są ludzie mądrzejsi od tych drugich. W obu przypadkach przedstawiciele grup nie mogą się nadziwić, jak ci drudzy mogą być tak głupi i ślepi. 
Człowiek jest zwierzęciem stadnym i mam wrażenie, że rywalizacja stad jest zachowaniem instynktownym. Gdy żyliśmy w jaskiniach, trzeba było bronić tych jaskiń  i ich zawartości przed obcymi. Gdyby jaskiniowcy każdego przyjmowali jak swojego, to pewnie nas by na świecie nie było. A jeśli pewne zachowania są instynktowne, to czy jest szansa na ich pozbycie się? Ja nie sądzę, by to było możliwe.
W kąciku muzycznym rzecz sprzed kilku lat (głos kobiecy należy do Izabeli Skrybant z Tercetu Egzotycznego):



*Jeśli uważacie, że macie odwrotnie, bo Wam się wciąż wydaje, ze jesteście gorsi, to tak naprawdę nie ma żadnej różnicy, obraz w lustrze ma te same wady co obiekt, który przedstawia. Tyle że symetryczne.

19 komentarzy:

  1. Najbardziej znaną animozją z mojego "podwórka" jest ta miedzy Toruniem i Bydgoszczą! Tony atramentu na ten temat wylano, i jeszcze drugie tyle przynajmniej będzie!
    W mieście niewielkim, niedaleko mojej wsi, Ukraińców całkiem sporo. I jakoś
    nikt nie robi problemu z tego, że przede wszystkim w budowlance pracują. Trudno sie dziwić, skoro nasi do Belgii i Francji na saksy budowlane jeżdżą. Co ciekawsze jednak, mamy sporą grupę Gruzinów i Ormian. O Romach nie wspominam, bo zasiedzieli od dawna. Mam wrażenie, że w mniejszych ośrodkach, mniejszości lepiej się odnajdują. Chociażby dlatego, że są bardzo szybko "na widelcu"Ale mogę się mylić! Czy ktoś z naszych mieszkańców kiedykolwiek przypuszczał, że burmistrz będzie na ustach prawie całego kraju? Tyle przecież wiemy o innych, na ile ich sprawdzono! A może nie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie to Wasz burmistrz jest cwany. Nie dość, że zdobył ogólnopolska popularność, to jeszcze nie nadźwiga się krzyża. Same plusy:)))
      W Warszawie przybyszom też specjalnie źle nie jest, łatwo im też wtopić się w tłum, bo tu przecież bywają różni ludzie z różnych powodów. Ale nie zmienia to faktu, że bardzo wiele osób w naturalny sposób przyjmuje postawę: ja jestem lepszy, bo ja nie sprzątam, nie pracuje na budowie. Zresztą pewnie sami przybysze czują się lepsi od tych co zostali:))) Ot, taka skłonność, bardzo ludzka.

      Usuń
  2. Pokora to najtrudniejsza z cnót. Wywyższanie się grupy chyba nie powstaje samo z siebie, ale właśnie z poczucia wyższości pojedynczych osób. Tego nie da się oddzielić. Natomiast rywalizacja między mieszkańcami sąsiadujących miejscowości występuje chyba wszędzie, bo u mnie też są takie, których mieszkańcy strasznie się nie lubią. Nie wiem, skąd to się bierze, skąd ma początek, pewnie nikt nie wie.

    kolewoczy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale też pokora nie służyła przetrwaniu, a na pewno rozwojowi. Ja stawiam tezę, że owo poczucie wyższości (na jakikolwiek temat) mamy wrodzone. Wrodzone też mamy łączenie się w grupy i rywalizowanie z innymi grupami. Nie wiem, czy dziś jest to nam potrzebne, ale kiedyś pozwalało przetrwać.

      Usuń
  3. Co poradzę, że mam, może i kabotyńskie, ale głęboko odczuwane poczucie wyższości i lepszości. Uważam, że jesteś po tej mądrzejszej stronie. Tej drugiej strony nawet już mi się słuchać nie chce. Niech najpierw coś poczyta

    OdpowiedzUsuń
  4. Na komórce piszę i nie wszystko widzę. Jestem. Jesteś. Jesteśmy. Z tym ostatnim - taki ten polski język odmienialny na wszystkie sposoby, a tu nie ma jak wykluczyć z tego facetów. A coraz bardziej się o to proszą

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spoko, ja też uważam, że jestem po mądrzejszej stronie, więc forma odpowiednia:))) Tak naprawdę to każdy jest po lepszej stronie - mądrzejszej, inteligentniejszej, silniejszej, bardziej moralnej... Zwróć uwagę, że gdy my zasłaniamy się wiedzą i intelektem, druga strona nawet z tym specjalnie nie dyskutuje, ale patrzy na nas pobłażliwie, bo przecież oni są bardziej moralni lub patriotyczni, czasami są też lepiej poinformowani, gdyż nas tym książkami otumaniają.
      Idealna sytuacja byłaby taka, gdyby każdy akceptował swoją pozycję w grupie i gdyby każdy uważał, że jaka by ta pozycja nie była, jest ona potrzebna grupie. Ja jestem inteligentniejsza, ale moja sąsiadka jest sprytniejsza, a sąsiad silniejszy. Czyli nikt nie jest od nikogo lepszy, ale po prostu do pewnych rzeczy lepiej się nadaje. Tyle że to utopia. Ja choćbym nie wiem jak pracowała nad sobą, kilka razy dziennie upewniam się w swojej wyższości:)))

      Usuń
  5. Wydaje mi się, że początkowa maksyma M. Gandhiego nie odnosi się wprost do opisanych przez Ciebie przypadków.
    Gandhiemu chodzi o rywalizację indywidualną, być lepszym od kolegi w pracy, zarabiać wiecej niż X, mieć lepsze mieszkanie niż Y.
    Każde takie bycie lepszym oznacza wysiłek, aby coś osiągnąć. Ten wysiłek możnaby poświęcić na coś ważniejszego, na doskonalenie siebie albo swoich stosunków rodzinnych.
    Jeśli natomiast chodzi o poczucie wyższości nad inną grupą, to niepotrzebny jest żaden wysiłek, po prostu MY jesteśmy PANY, a oni - DZIADY.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie masz racje, ale brzmi nieźle i tak naprawdę można go rozumieć na rożnych płaszczyznach:)))
      Ja myslę, że każdy człowiek ma bardzo silną potrzebę równania się z innymi (zarówno indywidualnie, jak i grupowo) i że jest to jednak potrzeba wrodzona. I najczęściej wywyższa się, bo to dobrze działa na samopoczucie.

      Usuń
  6. Prawdopodobnie najlepsza byłaby wyważona samoocena, ale o taką trudno. Najgorsza- według mnie- jest sytuacja, gdy w jednej osobowości /społeczności też!/równolegle mieści się zawyżone i zaniżone poczucie wartości. Z takimi neurotykami trudno współżyć na rozsądnej płaszczyźnie. A tacy bywają, i wcale nie jest ich mało!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczucie niższej wartości często pokrywane jest przesadną butą. Zdaje się, że ostatnio obserwujemy to na co dzień:(((

      Usuń
  7. jesienna:
    Mnie w zupełności wystarczy zdobyta już w zaawansowanym wieku pewność siebie i ta pewność siebie nie jest chyba taka do końca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że z wiekiem w ogóle nabiera się dystansu do pewnych spraw.

      Usuń
  8. Urodziłam się w Warszawie i całe życie tu mieszkam.
    Ale nie przyszło mi nigdy do głowy aby lekceważyć kogoś z racji jego miejsca urodzenia, pochodzenia czy narodowości.
    A całkiem niedawno pewna pani z dalekiej rodziny zatrudniła do mycia okien w swojej willi panią z Ukrainy. Jak zaczęłam z tą panią rozmawiać /bo akurat wtedy byłam w tym domu./ to okazało się, że jest z wykształcenia lekarzem-neurologiem. Zrobiło mi się okropnie przykro, bo ta co ją wynajęła nie ma nawet matury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że jednak miedzy poczuciem wyższości jest czasami różnica. Przychodzi mi do głowy taki przykład, że ludzie z pewnym bagażem doświadczeń zwykle patrzą z góry na szarpaninę emocjonalną młodych. Czasami jest w tym rzeczywiście nieco lekceważenie problemów innych ludzi, a niekiedy zwyczajna wyższość i zadowolenie, że to już za nami.
      Ja pracowałam kiedyś w firmie, w której sprzątała Polka - emerytka z tytułem doktora chemii, czyli była lepiej wykształcona ode mnie i moich kolegów. Mam wrażenie, że wiedza o jej wykształceniu sprawia, że inaczej ją postrzegaliśmy. Co oczywiście jest kolejnych przykładem na to, że grupa osób z wyższym wykształceniem lubi nieco z góry patrzeć na tych bez wykształcenia. Ja w każdym razie mam takie skłonności, choć wiem, że samo wykształcenie nie sprawia, że ktoś lepszym czy gorszym człowiekiem.

      Usuń
  9. Ty jestes z Ursusa, i to jest ok (w oczach bliznich).
    Jak ja mówie, ze jestem ze Slaska, to jest i be, i fe, i wogóle (w oczach wielu polskich bliznich). Niestety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż... Byłam kiedyś na wakacji z ludźmi ze Śląska. Oni przyjechali w grupie, a reszta to było parę osób z Warszawy i ludzie z Opola i Krakowa, którzy trzymali się z nami. Chyba nigdy w życiu nie byłam gorzej traktowana jak wtedy przez tych Ślązaków. Na szczęście nie byłam sama, ale w tej grupie, wiec szło przeżyć. Podam przykład - siedziałam przy stole ze Slązaczką i jej córką, ona nigdy nie odpowiedziała na moje "dzień dobry" i nigdy nie odezwała się do mnie jednym słowem. Córka znajomego mojej mamy wyszła za Ślązaka i wyjechała z nim na Śląsk. Po pół roku wrócili do Warszawy, bo dziewczynie nie dawano tam żyć.
      Tak więc każdy kij ma dwa końce. A ten śląski czasami wali bardzo boleśnie.

      Usuń
  10. Wiem jak jest z przedawnieniami
    Piszę tutaj, bo może i dla innych może to być praktyczna wiedzą.

    Liczba lat kiedy można ich dochodzić zależy od rodzaju długu
    Te najczęstsze - brak zapłaty za prąd, telefon itp to 36 miesięcy
    Ale ....
    zawsze można nawet taki zaległy dług zaskarżyć do e-sądu
    e-sąd wyśle nam zawiadomienie, że coś takiego się toczy i możemy wtedy oprotestować, że to zaległy dług i sprawa ląduje w koszu

    Tyle, że
    e-sąd nie ma obowiązku sprawdzenia naszego adresu, a wcale nie tak rzadko bywa, że otrzymuje adres z "małym" błędem, więc wysłane do nas zawiadomienie z e-sądu często do nas nie dochodzi.

    Tak wyłudzony nakaz zapłaty niesiony jest do komornika, który ustala w bazie Pesel nasz dobry adres i ściąga pieniądze z naszego konta/pensji i o wszystkim dowiadujemy się po czasie ...

    Wysyłamy pismo do sądu, że nie dostaliśmy awiza (jak zadzwonimy zazwyczaj dowiemy się, że sąd miał podany zły adres). Sąd natychmiast odwołuje wydany nakaz zapłaty
    Ale my nie mamy już pieniędzy na koncie i możemy iść tylko do "normalnego" sądu

    BTW - z konta zniknął nie tylko nasz rzekomy dług, ale i opłata komornika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Na pewno się to komuś przyda. Nawet tym, którzy myślą, że nie maja długów. Mnie niedawno komornik wszedł na pensje, ponieważ okazało się, że kilka lat temu zapomniałam zapłacić 10 zł, czyli jednej trzeciej rocznej podatku od nieruchomości. Urząd Miasta (ten sam, w którym pewna urzędniczka zapomniała o swoich 48 milionach) uznał za słuszne ścigać mnie z urzędu. W sumie miło z ich strony, bo dzięki temu ja już nie musiałam nic robić, ale jednak trochę piany upuściłam:)))

      Usuń