Miałam w domu stare "Baśnie" Andersena. Czytałam je na okrągło. I to nie te najbardziej znane, ale te z końca. Dziś czasami je sobie przypominam. Dziś nic nie napiszę. Mam dla Was jedna z moich ulubionych baśni. Czy coś Wam ona przypomina?
Hans Christian Andersen
Historia najmniej prawdopodobna
Ten, kto dokona czegoś
najbardziej nieprawdopodobnego, otrzyma rękę księżniczki i połowę królestwa.
Młodzi ludzie, ba, nawet i starzy, wytężali swoje wszystkie myśli, pragnienia i
muskuły; dwóch najadło się tak, że obaj umarli, jeden zapił się na śmierć, aby
według swego mniemania dokonać czegoś najnieprawdopodobniejszego; wszystko to
jednak nie osiągało celu. Mali ulicznicy wprawiali się w sztukę plucia sobie na
plecy, uważali to za najnieprawdopodobniejsze.
Oznaczonego dnia każdy miał wykazać, czego dokonał. Sędziów
wyznaczono od trzyletnich dzieci do dziewięćdziesięcioletnich starców. Zebrała
się cała wystawa rzadkich przedmiotów, ale wszyscy zgodzili się na jedno, że
najnieprawdopodobniejszy ze wszystkiego był duży, pokojowy zegar w futerale,
niezwykle wymyślny z zewnątrz i wewnątrz.
Przy każdym uderzeniu zegara ukazywały się żywe obrazy, które
wyobrażały to, co wybił zegar. Było to dwanaście obrazów z ruchomymi figurami,
które śpiewały i gadały.
- To jest najnieprawdopodobniejsze - mówili ludzie.
Zegar bił raz, a wtedy ukazywał się Mojżesz na górze i
wypisywał na tablicy pierwsze przykazanie: "Nie będziesz miał bogów
cudzych przede mną." Gdy zegar bił dwa razy, ukazywał się rajski ogród,
gdzie spotykali się Adam i Ewa; oboje byli bardzo szczęśliwi, chociaż nie
posiadali nawet szafy do ubrań, ale nie potrzebowali jej wcale. Gdy zegar bił
trzy razy, ukazywali się Trzej Królowie, jeden z nich był czarny jak węgiel,
ale nic na to nie mógł poradzić, słońce go tak opaliło. Zjawiali się z
kadzidłami i kosztownościami. Biła godzina czwarta i pojawiały się cztery pory
roku: wiosna z kukułką na świeżej bukowej gałęzi, lato z konikiem polnym na dojrzałym
kłosie żyta, jesień z pustym gniazdem bocianim, gdyż ptaki odfrunęły, zima ze
starą wroną, która w kącie za piecem opowiadała, bajki, stare wspomnienia. Gdy
zegar bił piątą, zjawiało się pięć zmysłów: wzrok przybywał jako optyk, słuch
jako kowal, węch sprzedawał fiołki i konwalie, smak był kucharzem, a dotyk
żałobnikiem w czarnej zasłonie spadającej aż do pięt. Biła szósta; zjawiał się
gracz i wyrzucał kostkę, którą wskazywała największy numer: szóstkę. Potem
przychodziło siedem dni tygodnia lub siedem grzechów głównych, co do tego
ludzie nie mogli się zgodzić, ale dni tygodnia i grzechy to jedno i to samo i
trudno je rozłączyć. Potem przychodził chór mnichów, którzy intonowali mszę
poranną odbywającą się o ósmej godzinie. Gdy wybijał dziewiątą, ukazywało się
dziewięć muz, jedna była przydzielona do astronomii, druga do archiwum, a
reszta do teatru. Zegar bił dziesięć razy, wtedy występował znowu Mojżesz z
tablicą praw, były na niej wypisane wszystkie przykazania, a było ich dziesięć.
Znowu wybił zegar, wtedy wyskoczyły z niego małe dziewczynki i mali chłopcy,
bawiąc się w gry i śpiewając: "Rąbie, rąbie siekiereczka, rąbie
jedenaście!" I była to rzeczywiście jedenasta. Teraz wybił dwunastą, wtedy
wystąpił stróż nocny w kapturze na głowie i z gwiazdą poranną i zaśpiewał starą
piosenkę stróżowską: O północnej godzinie Narodził się nam Zbawiciel. I podczas
gdy śpiewał, dookoła wyrastały róże, które przemieniały się w główki aniołów i
unosiły się w górę na tęczowych skrzydełkach.
Było czego słuchać i było na co patrzeć! Całość była
niezwykłym dziełem sztuki.
- Tak, to było coś najbardziej nieprawdopodobnego - mówili
wszyscy ludzie.
Artystą był młody człowiek, dobry i wesoły jak dziecko, był on
wiernym przyjacielem i pomagał swoim biednym rodzicom; zasłużył na rękę
księżniczki i na połowę królestwa.
Nadszedł rozstrzygający
dzień, całe miasto było przystrojone, księżniczka siedziała na państwowym
tronie, który został wypchany świeżym włosiem, ale nie stał się przez to ani
wygodniejszy, ani przyjemniejszy. Sędziowie patrzyli tak chytrze na tego, który
miał zwyciężyć, a on stał wesoło i pogodnie, jego szczęście było przecież
pewne, uczynił coś najnieprawdopodobniejszego.
- Nie, to ja zwyciężę! - zawołał nagle w tej chwili jakiś
wielki, kościsty siłacz.
- Jestem w stanie
dokonać czegoś najnieprawdopodobniejszego. - I to mówiąc podniósł wielką
siekierę na dzieło sztuki. Trach, trach! - wszystko się rozleciało. Kółka i
sprężyny, wszystko zostało zniszczone.
- Oto, co potrafię
zrobić! Zniszczyłem jego dzieło i zaskoczyłem was wszystkich; ja dokonałem
czegoś najnieprawdopodobniejszego.
- Takie dzieło zniszczyć - powiedzieli wszyscy sędziowie.
- Tak, to
nieprawdopodobne.
Wszyscy mówili to samo, miał więc siłacz otrzymać rękę
księżniczki i połowę królestwa. Gdyż skoro się obiecało, trzeba dotrzymać
obietnicy, nawet najnieprawdopodobniejszej. Z wałów i wszystkich wież miasta
roztrąbiono na wszystkie strony: "Oto odbędzie się wesele!"
Księżniczka wcale nie była zadowolona, ale ładnie wyglądała i pięknie była
ubrana. Kościół jaśniał od świateł późnym wieczorem, tak jest bowiem ładnie.
Szlachetnie urodzone córy miasta śpiewały chórem i prowadziły pannę młodą,
rycerze śpiewali chórem i prowadzili pana młodego; ten pysznił się i puszył,
jak gdyby nic nie potrafiło go przełamać. Ustał śpiew, zrobiło się cicho, że
można było usłyszeć szpilkę spadającą na ziemię, ale pośród tej ciszy otworzyły
się z hukiem i chrzęstem wielkie wrota kościoła i - bum, bum! - przez nawę
kościelną wkroczył zegar z całą maszynerią i ustawił się pomiędzy oblubieńcem a
oblubienicą. Wiemy przecież dobrze, że umarli ludzie nie mogą zmartwychwstać,
ale dzieło sztuki może ożyć, jego powłokę materialną połamano na kawałki, ale
został duch - duch kunsztownego zegara straszył, to był strach nie na żarty.
Zegar stał żywy jak wtedy, gdy był cały i nienaruszony. Dźwięki zegara
zabrzmiały jeden po drugim, aż do dwunastu, i postacie wychodziły na zewnątrz.
Najpierw Mojżesz; czoło
jego jaśniało jak płomień; rzucił na nogi pana młodego ciężką tablicę z
dziesięciorgiem przykazań i przygwoździł go w ten sposób do posadzki kościoła.
- Nie mogę podnieść tablicy - powiedział Mojżesz. - Obciąłeś
mi ręce, więc teraz stój tam, gdzie stoisz.
Potem przyszli Adam i
Ewa, Trzej Królowie i cztery pory roku i wszyscy mówili panu młodemu nieprzyjemne
prawdy:
- Wstydź się!
Ale on się nie wstydził. Wszystkie te postacie, które
ukazywały się co godzinę, wystąpiły z zegara i urosły do nieprawdopodobnych
rozmiarów; zdawało się, że nie było tam już miejsca dla zwykłych ludzi. A przy
dwunastym uderzeniu ukazał się stróż nocny w kapturze z gwiazdą poranną,
powstał wielki ruch; stróż nocny skierował się wprost do pana młodego i uderzył
go gwiazdą poranną w czoło.
- Leż tu! - powiedział. - Jak ty mnie, tak ja tobie. Jesteśmy
pomszczeni i nasz mistrz także. Teraz znikamy!
I cały kunsztowny zegar zniknął; ale świece palące się w
kościele przemieniły się w wielkie, świetliste kwiaty, od złoconych gwiazd pod
sufitem padały długie, jasne promienie, a organy grały same z siebie. Wszyscy
ludzie mówili, że było to coś najnieprawdopodobniejszego, co kiedykolwiek
przeżyli.
- Może zawołacie teraz prawdziwego pana młodego - powiedziała
księżniczka. - Ten, który stworzył to niezwykle dzieło sztuki, będzie moim
mężem i panem.
A on był obecny w kościele; cały lud tworzył jego orszak;
wszyscy się cieszyli i wszyscy błogosławili go. I nikt mu nie zazdrościł.
To było najnieprawdopodobniejsze.